Swoją premierę MAN TGE miał ponad rok temu, podczas salonu samochodów użytkowych w Hanowerze, a od trzech miesięcy jest sprzedawany w Polsce. Żeby bliżej poznać ten samochód, polecieliśmy na premierowe jazdy do Barcelony.
MAN od ponad 100 lat zajmuje się produkcją ciężarówek i nieco krócej autobusów. Skąd pomysł, żeby wejść w lekkie auta dostawcze? Odpowiedź wydaje się oczywista. Z takich pojazdów również korzystają klienci firmy MAN, a wcześniej musieli ich szukać u konkurencji. TGE idealnie uzupełnia dotychczasową ofertę, ponieważ gra w lidze aut o dopuszczalnej masie całkowitej, która mieści się w przedziale od 3 do 5,5 tony. Pozwala dotrzeć tam, gdzie nie dojadą auta ciężarowe. MAN miał już doświadczenia z lekkimi pojazdami dostawczymi; w latach 1977–1993 MAN oferował taki samochód, bazujący na Volkswagenie LT.
Kabinę wykończono w typowo volkswagenowskim stylu. Kierownica, przełączniki, panel klimatyzacji wygląda jak wyjęty z Golfa czy Passata. Materiały wykończeniowe są znakomitej jakości, są też świetnie zamontowane i spasowane. Nawet podczas jazdy po nierównościach nic wewnątrz nie rezonuje. Nie znajdziemy też elementów, które nie byłyby tapicerowane. Uwagę zwraca też znakomita funkcjonalność i ogromna liczba półeczek, schowków, uchwytów na napoje oraz gniazd umożliwiających ładowanie urządzeń przenośnych, takich jak nawigacja czy smartfon. Wnętrze jest na tyle szerokie, że jazda z dwoma pasażerami z przodu nie jest karkołomnym przedsięwzięciem.
Pod maską pracuje dwulitrowy turbodiesel Volkswagena, który spełnia normę emisji spalin Euro 6 i jest dostępny w trzech wariantach mocy: 102, 140 lub 177 KM (wersja biturbo). Żeby była jasność, nie pochodzi on z aut osobowych, ma zupełnie inną charakterystykę i wysoką trwałość. Świadczą o tym interwały serwisowe, które wynoszą 50 tys. km lub 2 lata. Napęd na koła trafia za pośrednictwem nowych skrzyń biegów, które są dopasowane do osiągów silnika i zadań transportowych: dwie są sześciobiegowe, mechaniczne, dwie kolejne automatyczne 8-ośmiobiegowe (pełny automat, przekładnia hydrokinetyczna).
Nam najbardziej przypadł do gustu najmocniejszy silnik – 177-konny biturbo, płynnie wkręca się na obroty, a maksymalna siła napędowa (410 Nm) pojawia się już przy 1500 obr./min. Według danych fabrycznych, auto z tym silnikiem powinno zużywać średnio 7,5 l oleju napędowego na 100 km. Nam udało się osiągnąć wynik o pół litra gorszy, ale poruszaliśmy się w górzystym terenie, a jedną trzecią trasy pokonaliśmy autostradą. Miło zaskoczył nas również podstawowy silnik o mocy 102 KM, który sprawnie rozpędzał ważący 2 tony pojazd, ale nic dziwnego, skoro dysponuje on momentem obrotowym o wartości 300 Nm.
Bardzo bogaty jest też standard podstawowego wyposażenia MAN-a TGE. Mamy tu wiele elementów, za które inni producenci (w tym Volkswagen) życzą sobie dopłat. Już podstawowa wersja zawiera klimatyzację półautomatyczną, asystenta hamowania awaryjnego (sam zatrzyma pojazd przed przeszkodą), asystenta bocznego wiatru, komfortowy fotel kierowcy, oświetlenie kabiny i ładowni diodami LED, system Start & Stop z odzyskiem energii, elektrycznie sterowane szyby i lusterka, centralny zamek, asystenta ruszania pod górę, kierownicę z regulacją w dwóch płaszczyznach. Dostępnych jest też wiele opcji na życzenie, m.in. fotele amortyzowane pneumatycznie i wyposażone w funkcję masażu, oraz mnóstwo systemów asystujących. MAN zamierza z konkurencją (również z Volkswagenem) rywalizować stosunkiem ceny do jakości, gwarancją mobilności, serwisem pracującym w trybie 7/24 oraz rozmaitością wersji bazowych i zabudowujących.
Kto testował: Michał Hutyra
Co: MAN TGE
Gdzie: Barcelona
Kiedy: 9‒10.2017
Ile: 230 km
Komfort i wygoda jazdy, funkcjonalność, właściwości jezdne, przestronność i możliwości aranżacji przestrzeni ładunkowej, serwis i gwarancja.
Brak wersji o napędzie alternatywnym.