Marcin Kardas zarządza pracą działu badań rynku w Autovista Polska. Firma, lepiej znana jako Eurotax, to jeden z liderów szacowania wartości rezydualnych. W tych czasach jest to zadanie niesłychanie trudne. Rozmowę przeprowadziliśmy jeszcze przed zbrodniczą napaścią Rosji na Ukrainę.
Tomasz Siwiński: Nie ma wsparcia sprzedaży elektryków źle, pojawia się program „Mój elektryk”, a jakoś kolejek chętnych nie widać. Jakie są tego przyczyny?
Marcin Kardas: Myślę, że jest to temat do głębszych analiz, ale z mojego doświadczenia wynika, że system wsparcia sprzedaży skoncentrowany wyłącznie na samochodach nowych w Polsce nie zadziała, czyli nie stworzy rynku i samonapędzającego się popytu. Polska jest krajem specyficznym, w którym decyzje zakupowe podejmuje się na podstawie doświadczeń na rynku wtórnym. Jeśli nowa technologia zostanie zaakceptowana przez użytkowników samochodów używanych, czyli korzystnie oceniona niezawodność i możliwości taniej naprawy, to popyt na nowe pojazdy sam się wygeneruje. Proszę spojrzeć na historię z hybrydami. Zdobycie rynku zajęło im ok. 15 lat, ale tyle czasu było potrzeba na przetestowanie rozwiązania na samochodach importowanych, sprawdzenie niezawodności, znalezienie tanich metod naprawy oraz obniżenie ceny nowych pojazdów. Ten ostatni aspekt w stosunku do elektryków jest również bardzo ważny. W Europie Zachodniej dopłaty osiągnęły taki poziom, że samochody elektryczne mają ceny porównywalne ze spalinowymi, a do tego dochodzą jeszcze ulgi podatkowe. W Polsce, pomimo szybko rosnących cen samochodów spalinowych, wciąż mamy sporą różnicę w cenach, a podatek drogowy jest wliczony w cenę paliwa, więc nie stanowi atutu. Tak więc traktuję aktualne dopłaty jako miły prezent dla zdecydowanych na zakup elektryka, a nie argument do jego wyboru dla wahających się. Myślę, że pomoc publiczna powinna się skupiać na równym wsparciu rynku wtórnego (żeby stworzyć właściwe RV i poczucie bezpieczeństwa dla użytkowników testujących nowe technologie) i pierwotnego oraz rozwoju infrastruktury. Mogłoby się to odbyć np. poprzez dofinansowanie energii elektrycznej do zasilania pojazdów. Stwórzmy środowisko taniego użytkowania, a obniżanie cen zakupu nowych pojazdów pozostawiłbym producentom. Obserwując sytuację ekonomiczną, widać już problemy z dostępnością surowców do produkcji baterii, a więc ceny elektryków zaczną lada chwila rosnąć. Czy w takiej sytuacji dopłaty pozostaną na zawsze? Poszukałbym drogi alternatywnej.
Powiedział Pan o tym, że ludzie muszą się oswoić z samochodami elektrycznymi, czy to jest główna przeszkoda w rozwoju rynku samochodów niskoemisyjnych?
Jak już wspomniałem, w Polsce nowe technologie wdraża się poprzez rynek wtórny. Na razie brakuje nam doświadczenia i przekonania do elektryków ze względu na ich bardzo małą podaż wśród samochodów używanych. Po prostu nie było jeszcze czasu, żeby potwierdzić zalety elektryków i walczyć ze stereotypami, np. krótkiego zasięgu.
Drugim problemem jest brak infrastruktury. Gdybyśmy codziennie mijali dwie ładowarki, pewnie łatwiej byłoby nam zaakceptować nowy rodzaj napędu. Proszę zwrócić uwagę, że Polska to duży kraj o odległościach między największymi miastami równych zasięgowi współczesnych elektryków. Bez właściwej infrastruktury nie przekonamy nikogo do przesiadki z samochodu spalinowego. Do tego dochodzi jeszcze aspekt dużej amplitudy temperatur w ciągu roku, a więc zmienności zasięgu zależnie od pory roku.
Myślę, że u wielu potencjalnych użytkowników pojawiają się już wątpliwości dotyczące serwisu. W tym przypadku potrzebowalibyśmy większej liczby niezależnych serwisów wyspecjalizowanych w samochodach elektrycznych. Na razie są kompletnie niewidoczne, ale odpowiada to aktualnej flocie, więc zakładam, że wraz z rozwojem popytu pojawi się potrzeba i rozbuduje sieć obsługi.
Należy również pamiętać o zupełnie nowych ryzykach. Ostatni wzrost cen energii i nieprzewidywalna przyszłość w tym aspekcie mogą działać negatywnie na decyzje zakupowe. Ceny benzyny i oleju napędowego są mimo wszystko aktualnie bardziej stabilne, co zapewnia komfort przewidywalności kosztów eksploatacji.
Jeszcze dwa lata temu klienci decydowali o tym, co kupują. Obecnie kupują to, co jest. Wygrani będą ci, którzy zaoferują jak najkrótszy czas oczekiwania na samochód?
Trudno przewidzieć, w którym kierunku podąży rynek motoryzacyjny. Jeszcze trzy lata temu trudno byłoby uwierzyć, że producent nie jest w stanie dostarczyć samochodu, na który czeka kolejka chętnych. Mamy do czynienia z nałożeniem się kilku niekorzystnych faktów: postcovidowego zerwania łańcuchów dostaw i problemów produkcyjnych, gwałtownego wzrostu popytu na samochody w bardzo krótkim czasie i wprowadzania w życie regulacji unijnych dotyczących elektryfikacji motoryzacji. W efekcie rynek nowych samochodów odszedł od reguł rynkowych i jest sterowany poprzez dopłaty i kary dla producentów. Czy to oznacza, że samochody elektryczne zdominują rynek? Myślę, że jeszcze długa droga do tego. Oczywiście, rynek nie znosi próżni, a floty potrzebują samochodów i skierują się tam, gdzie są one dostępne. Natomiast wraz ze wzrostem cen i kosztów użytkowania oraz wdrażaniem zdalnych metod pracy przewiduję stopniowy spadek sprzedaży.
Czy subsydiowanie zakupów konkretnych grup samochodów to dobra droga?
Wyobraźmy sobie, że rząd nagle wprowadza dopłaty do samochodów do 120 KM mocy. W jaki sposób może to wpłynąć na rynek, także pod kątem RV?
Sądzę, że popyt powinien działać na rynkowych zasadach, tzn. użytkownik, a nie urzędnik, powinien decydować, czym ma jeździć. Dopłaty to forma presji. Prowadzi to do zakłócenia procesów rynkowych i sytuacji, z jaką mamy do czynienia aktualnie. Nowych samochodów spalinowych zabrakło, a producentom nie zależy na ich produkcji, bo to grozi karami. Łatwo przewidzieć, jak będzie się kształtowała oferta w najbliższych latach. Spowoduje to odwrót w kierunku samochodów używanych, które na trwałe mocno zdrożeją.