Podobno do pewnych alkoholi się dorasta, chociaż nie wiem, czy z którychś się wyrasta. Na swoim własnym przykładzie, a nie jest to najlepsza grupa badawcza, mogę stwierdzić, że jeżeli niektóre alkohole mi nie smakowały kiedy miałem lat dwadzieścia, następnie trzydzieści, nie smakują, kiedy mam czterdzieści, to zapewne nie będą także smakowały, kiedy/jeżeli będę miał lat pięćdziesiąt. Moja alkoholowa niedorosłość dotyczy głównie mocnych alkoholi, takich jak whiskey, koniak, wódka vel wódeczka. Tutaj małą dygresja, wg mnie wódeczka to jedno z niewielu słów, które bez narażenia się na śmieszność można zdrabniać. Skąd ubolewanie? Bo one tak pięknie wyglądają! Na sklepowych półkach, w smukłych lub pękatych butelkach. Kiedy skrzą się bursztynowymi odcieniami w kryształowych szklankach. Istne dzieło sztuki, nawet jeżeli użytkowej. Cóż, widać nie każda sztuka jest dla każdego i nie udało mi się dorosnąć.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z dorastaniem i wyrastaniem z motoryzacji, ale przy tym procesie, dochodzi jeszcze czynnik ceny. Bo o ile mogę dorosnąć do smaku torfowej whiskey Singlemalt, np. Ardbeg, i zakupić ją sobie w widełkach między 100 a złotych 200, o tyle zdecydowanie trudniej jest mi dorosnąć do Mercedesa Klasy G czy Porsche GT3 RS. Mogę sobie dorastać i dorastać, a i tak nie dorastam do pięt wpłacie własnej.
Mimo to, w zakresie mojego budżetu; uwzględniając także pewien deficyt, z pewnej motoryzacji wyrosłem i wrosłem w inną, którą gardziłem.
Przez pierwszy etap miłości przechodził chyba każdy chłopak bliski mi rocznikowo, czyli przełom lat 70. i 80. To etap szukania najszybszych samochodów na świecie. Szukało się ich, zaglądając przez szybę kierowcy i patrząc na prędkościomierz. Jeżeli był wyskalowany do 250 i więcej, wiadomo było, że jest to najszybszy samochód świata. Obecnie, o czym już pisałem, ekrany zamiast zegarów wyrządzają młodym ludziom ogromną krzywdę. Zaglądasz do takiego auta, a tam ciemno, zimno i martwo. To może być na tyle traumatyczne przeżycie dla młodego człowieka, że w dorosłym życiu zainteresuje się komunikacją miejską bądź, nie daj Boże, car sheringiem.
Kolejnym etapem motoryzacyjnej miłości były samochody, które miały swoje odpowiedniki w wyczynowych wersjach. Jeżdżące w wyścigach, rajdach płaskich czy terenowych. Było to za czasów, kiedy dominowała na odcinkach specjalnych grupa N, a więc seryjne samochody przerabiane na rajdówki. Mogło się kupić taki samochód i mieć auto, które miało bardzo wiele elementów wspólnych z tymi, które w kontrolowanych poślizgach przejeżdżały odcinki specjalne, czy mknęły po wydmach rajdu Paryż–Dakar. Ta miłość trwała na tyle długo, że pewnego dnia postanowiłem pozwolić sobie na taki używany samochód. Oczywiście, nie było mnie na niego stać, ale był to całkowicie nieistotny szczegół. Potem przyszedł czas na pierwsze nowe auto – czemu nie pikap, przecież to idealny samochód na miasto, a w dodatku już jako świadomy redaktor pisma flotowego wiedziałem, że mogę odliczyć 23% VAT-u. Wszystkie auta ze zwykłymi skrzyniami biegów i zawieszeniem będącym koszmarem ortopedów i kręgarzy. Zaczęły pojawiać się SUV-y. Matko, jakże ja tych samochodów nie znosiłem, wciąż uważam je za irracjonalne, szczególnie modele coupe. Duże, wysokie, z napędem raczej na jedną oś i automatycznymi skrzyniami. Silniki coraz mniejsze. Koszmar osoby kochającej motoryzację. Trzeba siedzieć nisko, czuć każdą nierówność, decydować się, na którym biegu się jedzie, albo, jak w przypadku pikapa, móc wjechać w teren i, co ważne, także z niego wyjechać. Weekendy z przyjaciółmi rotacyjnie spędzaliśmy na torach, zlotach, poligonach.
I nastał wieczór i zaranek dzień wtóry mojego motoryzacyjnego życia. Zrobiłem niewielką retrospekcję i pewne ćwiczenie. Gdybyś miał jechać do pracy, jaki samochód byś wybrał? Gdybyś miał jechać w trasę, jaki samochód byś wybrał? Gdybyś miał jechać do sklepu, na przejażdżkę, na cmentarz? Gdyby na pod twoim domem stała cała plejada motoryzacyjnych gwiazd, czy zdecydowałbyś się na crossovera z napędem na wszystkie koła, wolnossącym silnikiem, miękką hybrydą i bezstopniową skrzynią? Tak, bo tak właśnie jest z plejadami, przepraszam – Plejadami.