Łącznie na krajowych drogach poruszało się na koniec 2022 roku 61 570 pojazdów osobowych z wtyczką, a uwzględniając samochody użytkowe – 64 705 szt. Ponad połowę z nich stanowiły samochody całkowicie elektryczne BEV – 31 249 szt. Na koniec 2022 roku funkcjonowało w Polsce 5016 punktów ładowania i 2565 stacji ładowania, czyli obiektów, na których znajduje się więcej niż jeden punkt ładowania. Cztery na pięć punktów stanowiły obiekty ogólnodostępne. Oznacza to wzrost liczby punktów ładowania o ponad 1/3 rok do roku. Wyraźnie wzrósł udział punktów ładowania dostępnych odpłatnie, do 94%.
Na jeden punkt ładowania przypada w Polsce 12 samochodów elektrycznych i hybryd plug-in, czyli 0,08 punktu publicznego ładowania na jeden pojazd z wtyczką. A uwzględniając pojazdy użytkowe, było to 12,65 pojazdu na jeden punkt ładowania. Według ACEA na 100 km dróg w Polsce przypada 0,7 publicznego punktu ładowania. We Francji jest to 3,4 pkt., Niemczech 25,8 pkt., a w Holandii – 64,3 pkt. ładowania.
Dwunastu wiodących operatorów ogólnodostępnych stacji ładowania osiągnęło rynkowy udział na poziomie 67%. W połowie br. największe udziały miały firmy GreenWay Polska oraz Orlen Charge. Pierwsza z nich zarządzała siecią 464 publicznych stacji w Polsce, a licząc stacje prywatne – ponad 750. Łącznie było to ponad 1600 punktów ładowania. W sieci Orlen Charge pod koniec 2022 roku dostępnych było ponad 480 ładowarek, co przekłada się na ponad 1000 punktów ładowania. W pierwszej piątce czołowych dostawców znalazły się też Tauron, NOXO oraz EV+. W ramach transeuropejskiej sieci transportowej TEN-T, zlokalizowanej wzdłuż głównych szlaków komunikacyjnych, na koniec września br. funkcjonowało w Polsce 247 stacji, z czego 41% to stacje firmy GreenWay, 20% – Orlen, a 5% – Ionity. Ta ostatnia spółka w ramach współpracy z Shell umieściła 16 rekordowo szybkich ładowarek o mocy do 350 kW w ośmiu lokalizacjach w Polsce.
Według prognoz, m.in. PSPA, liczba publicznych punktów ładowania wzrośnie do ok. 41 tys. punktów w 2025 roku. Jeszcze bardziej imponują prognozy dotyczące rozwoju europejskiego rynku stacji i punktów ładowania. Według unijnych szacunków europejski rynek stacji ładowania pojazdów elektrycznych będzie wart 56 mld dolarów w 2029 roku. W ciągu siedmiu lat ich liczba ma wzrosnąć z obecnych 377 tys. stacji do blisko 6,2 mln. Średni wskaźnik rocznego wzrostu w tym okresie (CAGR) ma wynosić aż 35,5%.
Świeży użytkownik aut elektrycznych może zostać przytłoczony różnorodnością sposobów korzystania z infrastruktury ładowania, w tym ilością dostępnych aplikacji i sposobów płatności. Aby uniknąć niechcianego żonglowania między wieloma aplikacjami i kartami ładowania, do niedawna musiał on lub fleet manager wykonać wcześniej solidny przegląd rynku oferentów tego rodzaju usług. Na szczęście znalezienie dobrego partnera oraz usługi staje się coraz łatwiejsze.
Najpopularniejszym łącznikiem między punktem ładowania a pojazdem są aplikacje mobilne operatorów stacji, dostępne na iOS oraz Android. Ich podstawowym zadaniem jest rozpoczynanie i kończenie sesji ładowania z poziomu smartfona. Dostawcy oferują także możliwość nadzorowania tego procesu na bieżąco przez komputer lub laptop. Za sesję ładowania na większości punktów możemy zapłacić za pomocą mobilnej aplikacji. Naturalnie dostawcy prześcigają się w oferowaniu dodatkowych funkcjonalności. Możemy poprzez nie planować nasze trasy przejazdu, sprawdzić, czy dana ładowarka jest dostępna, wybrać parametry ładowania, taryfę oraz zaplanować godziny, w jakich ma ładować się nasz pojazd. Zwykle te najkorzystniejsze dla portfela. Mamy też wgląd w historię transakcji i poniesionych wydatków. Nie zabrakło narzędzi do zarządzania flotą, np. Shell Fleet Hub, który umożliwia pobieranie raportów, rozliczeń i faktur.
Operatorzy stacji umożliwiają też rozpoczęcie sesji ładowania przez aplikację, ale bez jakiejkolwiek rejestracji. Korzystanie z przypadkowych ładowarek spoza naszej sieci powinniśmy traktować jako ostateczność, zwłaszcza jeśli dany obiekt nie dysponuje możliwością zapłaty kartą. Autoryzowanie usługi na tej stacji poprzez aplikację, uzyskanie potwierdzeń, a niekiedy konieczność dokonania drobnych przedpłat potrafią zająć mnóstwo czasu, narazić nas na pomyłki i stres. Trzeba pamiętać, że takie działania odbywają się zwykle przy ruchliwej ulicy lub na parkingu, co uniemożliwia należyte skupienie się kierowcy. Poza tym koszt ładowania okaże się zazwyczaj znacząco wyższy niż gdybyśmy byli zarejestrowanymi użytkownikami sieci.
Aplikacje tracą wiele uroku, gdy zależy nam na szybkości działania. Tu swoje zalety pokazują karty do ładowania, dzięki którym proces podłączenia i odłączenia pojazdu od ładowarki trwa wielokrotnie krócej niż analogiczna czynność wykonywana poprzez aplikację.
Obecnie, poza korzystaniem z aplikacji, najbardziej rozpowszechnionym w Europie sposobem autoryzacji i aktywacji sesji ładowania jest korzystanie z kart RFID (Radio Frequency IDentification) umożliwiające zdalną identyfikację użytkownika. Jest to karta pasywna, a więc nie emituje ona sygnału. Do jej zadziałania potrzebny jest specjalny czytnik, który generuje pole elektromagnetyczne. Karta ta może zostać odczytana przy dotknięciu czytnika lub też w pewnej odległości od niego – maksymalnie nawet 70 cm. Karta RFID do złudzenia przypomina karty kredytowe, choć zazwyczaj jest od nich nieco grubsza. Może być wykonana z tworzywa lub drewna. Dostawcy oferują również jej kilkukrotnie pomniejszone wersje w postaci breloków ze smyczą, umożliwiając dopięcie jej do samochodowych kluczyków. Zależnie od dostawcy karty wydawane są za darmo lub za opłatą do kilkudziesięciu złotych. Karta RFID pozwala rozpocząć i zakończyć sesję ładowania bardzo szybko, bez używania aplikacji, ale korzystając jednak z ustawień wcześniej zaprogramowanych, np. poprzez aplikację. Poza tym karty są przywiązane bezpośrednio do naszego konta. Łatwo więc o weryfikację wszystkich sesji ładowania. Aby korzystać z pełnej funkcjonalności danej sieci ładowarek, warto zamówić karty RFID, rejestrując ją na konto prywatne lub firmowe. Istnieją karty dostępne bez rejestracji w danej sieci, ale wówczas musimy się liczyć z wyższymi kosztami ładowania.
Karty RFID mają również swoje minusy. Niewielką kartę łatwo zgubić i daje się ona względnie łatwo skopiować. Rozwiązaniem tego problemu są wspomniane aplikacje, ale również systemy automatycznego ładowania Autocharge.
Karty ładowania stały się już teraz integratorami różnego rodzaju usług. Aplikacje dla pojazdów elektrycznych oferują nie tylko operatorzy sieci ładowania i dostawcy paliw, ale również producenci samochodów. W przypadku wielu firm, zwłaszcza paliwowych, oferowane karty nie są zwykłymi kartami dostępu, ale odpowiednikami kart paliwowych, z bardzo zbliżonymi możliwościami. Udostępniając taką kartę kierowcy, fleet manager ma zatem pełną kontrolę historii ładowań, wydatków na ładowanie oraz dostęp do płatności za kolejne usługi, np. myjnię, opłaty drogowe, a nierzadko także inne usługi dostępne na obiektach przy punktach ładowania. Klient może wybrać sposób dostarczenia raportów i faktur oraz zaplanować cykliczność ich otrzymania. Podobnie jak w przypadku kart paliwowych na kartę dedykowaną samochodom elektrycznym również możemy nałożyć ograniczenia. Przykładem jest chociażby uniemożliwienie ładowania na wybranych punktach lub szybkich i drogich ładowarkach, aby nie generować zbyt dużych kosztów dla firmy. Co istotne, kierowcy użytkujący samochody hybrydowe plug-in nie są skazani na korzystanie z dwóch kart jednocześnie. Dostawcy coraz częściej oferują np. hybrydowe karty flotowe. Takie rozwiązanie jako pierwszy zastosował Shell pod koniec 2021 roku. Funkcjonalność tę znajdziemy w ramach karty flotowej Shell Card EV. Dostawca tych kart już teraz prowadzi program Accelerate to Zero, w ramach którego wspiera klientów analitycznie w monitoringu floty i ilość emitowanego i jednocześnie planuje proces zmniejszania śladu węglowego za pomocą szeregu dostępnych usług, do których grona już niebawem dołączy telematyka zintegrowana z kartą hybrydową Shell Card.
Zaletą kart RFID i kart flotowych jest zwykle możliwość korzystania z punktów ładowania w obrębie danej sieci za granicą, ale w walucie kraju, w którym została wydana karta. Ułatwia to późniejsze rozliczenie i wystawienie faktur.
Nawet najlepsza funkcjonalność aplikacji i kart na nic się zda, jeśli sieć ładowania danego operatora będzie niewielka. Liczba punktów dostępnych w sieci w sposób bezpośredni przekłada się na atrakcyjność oferty, przynajmniej w polskich realiach. Nic więc dziwnego, że dostawcy usług ładowania dwoją się i troją, aby liczba ładowarek w ich sieci była jak największa. Firmy rozwijają je nie tylko poprzez budowę nowych stacji ładowania, ale przede wszystkim przez zawieranie licznych sojuszy i partnerstw. Powszechna staje się możliwość korzystania z różnych operatorów z użyciem jednej karty. Duzi gracze rynkowi mają większą siłę negocjacyjną w rozmowach z mniejszymi operatorami, co sprawia, że zazwyczaj używając ich karty, możemy ładować pojazdy w wielu mniejszych sieciach, nierzadko nie zdając sobie z tego sprawy. Na przykład kartą Shell Card EV już obecnie możemy ładować samochody w ponad 2300 punktach ładowania w Polsce. Ich operatorem jest nie tylko Shell, ale również np. GreenWay, EV+, IONITY, Elocity, Noxo oraz Pure City. Uwzględniając sieć w całej Europie, mamy możliwość ładowania w ponad 300 tys. punktach.
Swoje sieci rozwijają również producenci samochodów. Już obecnie użytkownicy samochodów Hyundai mają dostęp do usługi Charge my Hyundai, umożliwiającej dostęp do 464 tys. punktów ładowania w Europie. Niewiele mniejszą siecią może się pochwalić niszowa zdawałoby się marka, czyli Subaru. Poprzez aplikację Subaru Charging Network mamy dostęp do prawie 440 tys. punktów ładowania. Na czołową pozycję w Europie zaczyna się wysuwać także Grupa Volkswagen i jej spółka, zajmująca się ładowaniem i energią Elli. Spółka Elli powstała zaledwie w 2018 roku. Obsługuje ona sieć 400 tys. punktów na Starym Kontynencie, z ponad 800 dostawcami w 27 krajach. Spółka działa wyjątkowo prężnie, gdyż w ciągu 18 miesięcy sieć podwoiła liczbę punktów ładowania. Ostatnio Elli dodało około 24 000 stacji Vattenfall w Niemczech, Holandii, Norwegii i Szwecji wraz z 1000 punktów ładowania o dużej mocy, obsługiwanych przez Fastned w Holandii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji i Szwajcarii. Użytkownik danej marki z Grupy Volkswagen może nawet nie zdawać sobie sprawy, jakie podmioty partnerskie wchodzą w skład sieci. Dysponuje on jedną aplikacją, np. myAudi lub kartą z logo marki umożliwiającą ładowanie na wszystkich zrzeszonych stacjach.
Ułatwieniem w ładowaniu aut elektrycznych jest autoryzacja transakcji dokonywana po kablu, tzw. Autocharge, którą m.in. rozwijają holenderskie sieci ładowania GreenFlux i Fastned. Ta ostatnia sieć znajduje się w portfolio wielu operatorów, m.in. Elli, i ma swoje punkty m.in. w Niemczech, Francji i krajach Beneluksu. Przymierza się także do otwarcia punktów ładowania w Polsce. Wystarczy podjechać na punkt ładowania tej sieci, podłączyć pojazd, a następnie, po zakończeniu ładowania odłączyć i zwyczajnie odjechać. W międzyczasie nie musimy dokonywać żadnych autoryzacji. Oczywiście, by móc korzystać z sieci w ten sposób, konieczna jest wcześniejsza rejestracja właściciela lub podmiotu, wybranie sposobu płatności oraz parametrów ładowania. Na uwagę zasługuje szeroki wachlarz sposobów płatności. Dostawca może m.in. automatycznie ściągnąć opłatę za ładowanie z konta klienta lub też klient może dostać łączną fakturę za usługi ładowania na koniec miesiąca. Także dla wszystkich aut we flocie. Z rozwiązania automatycznego ładowania od lat korzystają użytkownicy Tesli w punktach ładowania tej marki, czyli superchargerach. Choć producent udostępnił możliwość ładowania w swojej sieci dla pojazdów innych marek, to jednak nie jest to możliwe w sposób automatyczny. Konieczne jest korzystanie z aplikacji. Co ciekawe, właściciele Tesli zamówionych przed 1 stycznia 2017 roku zachowują dożywotnie prawo darmowego ładowania swoich pojazdów na superchargerach. Nie powinny więc dziwić wysokie ceny tych samochodów na rynku wtórnym.
Jeszcze bardziej zaawansowanym rozwiązaniem jest Plug & Charge, stosowany m.in. w sieci IONITY, z którego korzystanie dla kierowcy wygląda tak samo jak przy rozwiązaniu Autocharge. Zupełnie inaczej przebiega jednak proces autoryzacji. W pierwszym przypadku następuje ona po sczytaniu adresu MAC samochodu, a w drugim przy wykorzystaniu technologii kryptograficznych i kluczy dostępu. Te jednak trzeba do pojazdu uprzednio wprowadzić. Na razie niewiele samochodów daje taką możliwość. Są to głównie modele premium, np. Mercedes-Benz, ale na tej liście znalazł się także Ford Mustang Mach-E. Lista modeli pozwalających na lepsze zabezpieczenie procesu ładowania będzie się szybko wydłużać. Już teraz warto pytać dealerów, czy interesujący nas pojazd elektryczny ma lub będzie miał możliwość korzystania z Plug & Charge, gdyż to rozwiązanie w najbliższych latach z pewnością się upowszechni.
A co jeszcze przyniesie przyszłość? W kolejnych latach możemy się spodziewać rozwoju ładowania z użyciem robotycznych ramion, podłączających ładowarki do pojazdów elektrycznych. Wystarczy zaparkować pojazd na parkingu w zasięgu takiego ramienia, wyjść z pojazdu, a całą resztą zajmie się robot. Co więcej, już w 2020 roku Volkswagen zaprezentował autonomiczny pojazd z akumulatorem trakcyjnym, który sam podjeżdżał do pojazdu elektrycznego i z użyciem robotycznego ramienia podłączał ładowarkę do pojazdu. Oczywiście, te rozwiązania mają sens przy wykorzystaniu technologii zaawansowanej autoryzacji jak Plug & Charge i z pewnością będą ciekawym uzupełnieniem oferty rynkowej.
Sektor infrastruktury ładowania i technologii z tym związanych jest obecnie jedną z najprężniej rozwijających się i perspektywicznych branż. Ciągłe zmiany są stałym elementem jego rozwoju. Właściwie nie ma miesiąca, by operatorzy nie zaskoczyli rynku nową funkcjonalnością i kolejnym sprytnym rozwiązaniem ułatwiającym życie użytkownikom. Na tym skorzystają nie tylko oni, ale i my, dziennikarze. Przez wiele lat nie zabraknie nam ciekawych tematów do przybliżenia czytelnikom.
Przemysław Dobrosławski