Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Shell

Slow driving

Nie będzie o uchodźcach, imigrantach, islamistach. Nie będzie o bezradnej Unii Europejskiej, nie będzie też o niechybnym końcu Strefy Schengen. Czas udać się za pierwszą lepszą południową lub zachodnią granicę, aby zapamiętać, jak wyglądają przejścia graniczne bez przejść granicznych. Można śmiało odszukać paszport i sprawdzić datę jego ważności. Jednak o tym wszystkim nie będzie, podobnie jak nie będzie o nadchodzących wyborach, chociaż polecam wsłuchać się dobrze w obietnice wyborcze różnych obozów politycznych i wyobrazić sobie życie w kraju, który te obietnice wprowadziłby w życie.

Nie będzie także, co jest dla mnie osobiście bardzo przykre, o kimś, kto nie odebrał 35 milionów zł wygranej w Lotto, a w trakcie pisania okazało się, że odebrał. Wiem, że to brutto i faktycznie, kiedy skarbowe piranie dobiorą się do tej wygranej, to ledwie starczy na następny kupon, ale na potrzeby felietonu posłużę się kwotą 35 milionów. Nie wiem, czy bardziej irytowało, że ktoś nie odebrał, czy to, że jednak w końcu odebrał. To nie ma większego znaczenia, ponieważ i tak mam nieodparte wrażenie, że cała ta sprawa dotyczy moich 35 milionów zł. Zaskakujące, jak w asyście przyjaciół i przy czynnym współudziale piwa Kormoran, biesiadując przy ognisku na Mazurach, udało nam się błyskawicznie wydać wszystkie te pieniądze. Jeszcze ziemniaczki dochodziły w popiele, jeszcze ogień wesoło lizał świeżo dorzucone szczapy, kiedy okazało się, że właśnie wydajemy ostatnie zaskórniaki z wygranej. Fakt, przy ostatnim milionie mieliśmy chwilę zadumy, ale przecież jest jeszcze tyle modeli samochodów, których nie mamy, a – głównie naszym zdaniem – powinniśmy. Pocieszające w sumie jest to, że ponad 95% wygranej postanowiliśmy rozdać wśród znajomych. Znaczy, tak było w pierwszej fazie, kiedy zachłysnęliśmy się hipotetyczną wygraną. Później stopniowo nasze potrzeby rosły, wraz z nimi malała nasza hojność.

O tym właśnie pisał nie będę.

Będę pisał o czymś, o czym dowiedziałem się ostatnio, czego byłem prekursorem, tylko nie wiedziałem, co to jest. Mowa o nowym stylu jazdy, nazwanym, a jakże by inaczej, z angielskiego – slow driving. Ten termin, obok defensiw driving i eco driving jest trzecim trendem w prowadzeniu samochodu. W dużym skrócie slow driving polega na jeżdżeniu samochodem dla przyjemności. Powoli zapewne też, ale głównie dla przyjemności. Nie po to, żeby dojechać z punktu A do punktu B w jak najkrótszym czasie, ale żeby przejechać cały alfabet absolutnie dokładnie z jednego powodu, a tym powodem jest przyjemność prowadzenia. Teraz właśnie czas na krótką pauzę, kiedy godnie przyjmę lecące na moją osobę gromy. Jak można jeździć dla przyjemności. Czas w samochodzie to czas stracony. Korki, dziurawe drogi, niebezpieczeństwo, koszmar. Dla niektórych na pewno, ale nie dla mnie. Moje roczne przebiegi to około 60 tysięcy kilometrów. Ani dużo, ani mało. Większość tych kilometrów pokonana jest służbowo. W drodze do i z pracy, w trasie do Warszawy, w trasie z Warszawy, w drodze na konferencję, prezentację, targi, szkolenia. Pozostałe kilometry, kilogramy dwutlenku węgla, litry wysokooktanowego paliwa poświęcam w imię swojej osobistej przyjemności.

Kiedy inni chwalą się, że ich samochód ma tak mały przebieg i tak mało pali, ja cieszę się, że moje auta palą tyle, ile trzeba, a ich przebiegi z roku na rok rosną. To znaczy, że dają swojemu właścicielowi radość. Jedni kochają biegać i robią to dla przyjemności, ja kocham jeździć i robię to także dla przyjemności. Biegacze i rowerzyści (kolarze), którzy obecni są wszędzie, mogą mi złorzeczyć. Ja też za nimi nie przepadam. Rozumiem to hobby, ale czy to oznacza, że jadąc na rowerze, mam się od razu ubierać w aerodynamiczny strój i gacie z lajkry?

Jadę samochodem, nie ubieram się w nomex, kombinezon, balaklawę, rękawice i buty rajdowe. Czemu? Bo nie jestem idiotą. Nienawidzę wszelkich maratonów, które blokują mi miasto, bo wtedy ja chcę po drogach publicznych pojeździć samochodem. Ja nie wjeżdżam na stadiony autem, niech oni nie biegają po ulicach, po których chcę jeździć.

Jeżdżący dla przyjemności samochodami wszystkich krajów łączcie się i wrzucajcie na portale społecznościowe, ile przejechaliście. Niech żyje slow driving. W pewną sobotę przejechałem 210 km tylko dla przyjemności. Kto da więcej?

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne