Ludzie są żądni pochlebstw, nagród, wyróżnień. Chcą stać na najwyższym stopniu podium, obwieszać sobie karki medalami, pławić się w świetle scenicznych świateł, potrząsać dłońmi, odbierając niekończące się gratulacje, obwieszać ściany dyplomami i przeznaczać specjalne pokoje na puchary i wyróżnienia.
Nic w tym złego, taka ludzka natura. Dążymy do rywalizacji, a współzawodnictwo to jeden z największych motorów napędowych rozwoju i doboru naturalnego. Wyścig zaczyna się już na etapie poczęcia, bo przecież wygrywa najprężniejszy, najszybszy i najbardziej rezolutny plemnik, chociaż czasami, patrząc na niektóre dorosłe zygoty, można mieć pewne wątpliwości, czy aby wygrał ten naj.
Od kiedy ludziom zaczęły w codziennym życiu towarzyszyć narzędzia, z czasem coraz doskonalsze, także zrodziła się potrzeba ich klasyfikacji. W początkowej fazie rozwoju ludzi na Ziemi nie było mowy o irracjonalnych wyróżnieniach. Mocniejszy zabierał lepsze narzędzie słabszemu. To wszystko. Później do tego wszystkiego dołączyły media. Najpierw gazety, telegramy, radio, telewizja, Internet, chmury, czy co tam jest obecnie. To z kolei zrodziło potrzebę skatalogowania niemal wszystkiego, ustawiając to w porządku od najgorszego do najlepszego.
Mamy więc na świecie setki tysięcy rankingów i plebiscytów, w których startują setki tysięcy przedmiotów. Są najlepsze telefony, sery, wina, pistolety, stacje paliwowe, samoloty, koguty, czołgi, trufle, miejsca na Ziemi, rafy koralowe, spinki do mankietów. W tym wszystkim są, oczywiście, także naj samochody. Najszybsze, największe, najmocniejsze, najdroższe, najtańsze, najbardziej ekologiczne, najładniejsze, najnowocześniejsze, najlepiej się sprzedające, najmniej awaryjne. Wśród tych wszystkich modeli w naszej strefie geopolitycznej jest jednak jedno wyróżnienie, które przez ogół zostało uznane za to najbardziej prestiżowe. Jest to wyróżnienie przyznawane przez międzynarodowe gremium dziennikarzy motoryzacyjnych – Car of the Year, czyli najlepszy samochód roku, obecnie 2014.
W tym roku mądre dziennikarskie głowy – to absolutnie nie jest zwrot ironiczny, ponieważ są to naprawdę doświadczeni dziennikarze z ogromną wiedzą – na samochód roku A.D. 2014 wybrały Peugeota 308.
Odetchnęli z ulgą wszyscy pracownicy dealerstw tej francuskiej marki, zakasali rękawy marketingowcy, a agencje reklamowe ruszyły ostro do pracy. Na stronach internetowych już zagościł logotyp dumnie obwieszczający, że oto możemy kupić najlepszy samochód na świecie. W salonach Peugeota wraz z nadejściem wiosny rozkwitły kolorowe logotypy prestiżowego konkursu, dumnie informujące, że za szklanymi drzwiami czeka samochód naj. Tak, drogi kliencie. Tu oto możesz kupić najlepszy samochód na świecie. Nie musisz już chodzić do salonów konkurencji, po co oglądać przegranych. Przecież to logiczne, że zasługujesz na to, co najlepsze, a najlepsze jest tu i jest to Peugeot 308.
Teraz sam się zastanawiam, czy ten akapit przesiąknięty jest ironią? Pozornie tak, ale jeżeli głębiej się nad tym zastanowić, to nie. To widocznie jest najlepszy samochód z możliwych. Czy oznacza to, że Golf 7 nie jest już naj? Czy wszyscy konkurenci Peugeota: Citroën, BMW, Mazda, Škoda, Mercedes, są przegrani? Tak. Mimo że słyszę podnoszące się zewsząd głosy, głównie internautów, że ja to bym NIGDY go nie wybrał, NIGDY go nie kupił. Ja to bym brał to, tamto, owamto, ale na pewno nie Peugeota. Jak to możliwe? Możliwe, panie i panowie internauci. Jeździłem Peugeotem 308 i, mimo że daleko mi do jurorów, a mój głos w tej kwestii waży tyle samo co mój sprzeciw do aneksji Krymu, mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że jeździłem najlepszym samochodem z możliwych. Szczere i ogromne gratulacje dla Peugeota.
Teraz nastąpił czas i najwyższa pora na jakąś kąśliwą uwagę. Sarkazm oparty na stereotypach przypisanych do tej francuskiej marki. Wbicie celnej dziennikarskiej szpili, jasno dowodzącej, że piszący te słowa zrodził się z wyjątkowego plemnika, będącego nawet początkiem noblisty, nie wiedzieć czemu jeszcze nienagrodzonego.
Jednak sarkazmu nie będzie, bo to naprawdę fajny samochód, może najlepszy i pewnie znajdzie we flotach wielu zwolenników, chociaż ja bym go NIGDY… a właśnie, że nie, kupiłbym.
Tomasz Siwiński