Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Saab, maluch i baleron

Moim pierwszym, i chyba ostatnim także, samochodem który narysowałem, był Saab 900. Informacja absolutnie nic nie wnosząca do Waszego życia, może poza tym, że rysowałem i interesowałem się motoryzacją. Saab 900 był najszybszym samochodem świata – mojego świata. Nie pożądałem go, bo miałem wówczas do pieniędzy stosunek obojętny. Chciałem tylko żeby istniał, żeby był. Kolejnym etapem motoryzacyjnej fascynacji było niehigieniczne zipanie w boczne szyby zaparkowanych samochodów, żeby zobaczyć, który faktycznie jest najszybszym samochodem świata. Oczywiście ten, który na liczniku miał najwyższą skalę. Tłumaczenia mojego ojca, że mało który samochód pojedzie tyle, ile oferuje mu podziałka prędkościomierza, były dla mnie całkowicie kłamliwe. Skoro jest 250, tyle pojedzie i już. Swoją drogą, jeżeli kolejne pokolenia zaczną odchodzić od samochodów, to winił będę za to tylko producentów, którzy przez wprowadzenie elektronicznych zegarów uniemożliwiają dzieciakom zerkanie na prędkościomierze.

Kiedy podrosłem już nieco bardziej, zdałem sobie sprawę, że w motoryzacji, a i owszem, ważna jest prędkość, ale przecież dużo ważniejsze jest to, ile dany samochód kosztuje. Wobec czego zamęczałem biednego ojca wciąż i wciąż powtarzającym się pytaniem: a ten? Rzucał jakieś mniej lub bardziej zmyślone kwoty, które ja przeliczałem na lizaki albo wyrób czekoladopodobny. Wszystkie kosztowały dużo. Kiedy myślę o tym z perspektywy niemal 40 lat, to było chyba moje pierwsze zetknięcie z TCO.

Od najmłodszych lat jakoś z moich motoryzacyjnych marzeń wyrugowałem supersamochody, pokroju Lamborghini Murcielago czy Ferrari Testarossa. Może był to błąd, bo podobno jak bardzo się czegoś pragnie, to się to spełni. To wszystko były jednak marzenia czysto teoretyczne. Pierwszym samochodem w rodzinie, i to nie najbliższej, był Fiat 126p wujka. Ciekawe, że nie miałem do tego samochodu najmniejszego sentymentu. Chyba nigdy nie uważałem go za prawdziwy samochód. Zawdzięczam mu jednak pewne odkrycie. Wujek mył auto, a jakże, przed domem i oczywiście mu pomagałem z moją malutką gąbeczką i malutkim wiaderkiem. Kiedy pobiegłem do łazienki po wodę, poślizgnąłem się i głową uderzyłem w butlę z gazem. Była konieczność założenia szwów i do szpitala udałem się karetką. Wtedy zrozumiałem, że włączenie syren i świateł dodaje każdemu samochodowi jakieś 100 km/h. Szwy założono szybko i sprawnie, wujek w poczuciu winy obdarował mnie jakimiś banotami, ale nie to było najważniejsze. Otóż z pogotowia wracaliśmy taksówką, co w tamtych czasach (połowa lat 80.) nie zdarzało się często, a w naszej rodzinie niemal wcale, ponieważ dziadek był motorniczym i mieliśmy darmowe przejazdy MPK, czyli Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacji we Wrocławiu. Z pogotowia wracaliśmy więc taksówką i to nie byle jaką – Mercedesem. Teraz wiem, że był to model W124, obecnie nazywany baleronem. Było to moje najbardziej dojmujące przeżycie motoryzacyjne w ówczesnym życiu, ale także w przyszłym. Pamiętam wygodę, zapach, gwiazdę na masce, nieprawdopodobną moc i skaczącą wskazówkę prędkościomierza. Z tych emocji rana zrosła mi się chyba jeszcze w taksówce.

Potem miałem wiele motoryzacyjnych miłości, związanych głównie z rajdami i japońskimi samochodami. Jednak wciąż uparcie w głowie miałem wspomnienie W124, które spotęgował telewizyjny konkurs Czar Par, gdzie jako nagroda główna był do wygrania właśnie baleron. Myśl świdrowała mój dziecięcy, nastoletni, młodzieżowy, a od pewnego czasu także dorosły mózg. Pamiętacie może mój felieton o marzeniach, których nie warto spełniać, nie ująłem tam właśnie W124. To akurat postanowiłem spełnić i wspólnie z bratem kupiliśmy taki samochód. Jest to pojazd absolutnie genialny. Wygodny, z tempomatem, podgrzewanymi siedzeniami, elektrycznymi szybami, klimatyzacją, zjawiskową jedną wycieraczką i drgającą wskazówką prędkościomierza. Pachnie i jeździ tak, jak tamta taksówka. Ma olbrzymi opieszały silnik, leniwą automatyczną skrzynię i pieska na podszybiu. Zawsze, kiedy nim jadę, zadaję pieskowi pytanie: czy W124 jest najlepszym samochodem na świecie?, i zawsze kiwa głową, że tak.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne