Jest taka w narodzie sinusoida. Najpierw cała Polska tańczyła i śpiewała. Czasami oddzielając te czynności, czasami łącząc je, niemal zawsze z tak samo mizernym skutkiem. Pewnie dlatego, że Polska śpiewała gardłami celebrytów i nogami celebrytów tańczyła. Po takim wysiłku przyszedł czas, aby braki kaloryczne nadrobić, wobec czego cała Polska rzuciła się do grilli, kuchenek, patelni, samowarów i zaczęła gotować. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku wokalno-tanecznych popisów, przepisami zaczęli uraczać nas ludzie z pierwszych, i niestety, ostatnich stron gazet. Nic więc dziwnego, że po takim ogólnopolskim kulinarnym rozpasaniu przyszedł czas, aby łączna masa całego narodu spadła. Więc co postanowił robić naród? Biegać. Żeby tylko truchtać wokół domu w bawełnianej koszulce, ale nie. Naród, odziany w najlepsze markowe przyodziewki i samobiegające buty, ruszył od razu na trasy maratonów. Jakby tego było mało, także triatlonów i wszelakich Iron Manów. To nawet dobrze, chociaż nie wydaje mi się, że wszelkiej maści biegacze mają po udanych zakupach w sklepie sportowym od razu predyspozycje, aby pieszo pokonać 42 km, ale ja się nie znam. Śmieszyło mnie natomiast zawsze i śmieszy wciąż, że od biegania, jazdy na rowerze czy innych aktywności fizycznych ważniejsza jest ich wirtualna odmiana – czyli dzielenie się tym ze wszystkimi i wszędzie na portalach społecznościowych.
Jednak, jak nadmieniłem, o tej dziwnej ekshibicjonistycznej modzie pisałem już kiedyś i nie mam zamiaru się zanadto powtarzać. Pozostając w świecie sportu, chciałem poruszyć pewien temat. Będąc ostatnio na grillu z niezwykle przesympatycznym Niemcem (tak, są tacy), porozmawiałem sobie z nim na temat tego, jak czuje się w roli mistrza świata. Chociaż nie jest to kibic piłkarski z krwi i kości, to tytuł go niezwykle ucieszył. Pozwolił sobie nawet na kilka żartów na temat tego, jak nasza kadra piłkarska rozegrała to popisowo, ponieważ kiedy Niemcy w niemiłosiernym upale męczyli się w Brazylii, polscy piłkarze w tym czasie byli na wakacjach i regenerowali siły na czekające nas niedługo mecze eliminacji do jakichś kolejnych najważniejszych mistrzostw. Przytyki znosiłem z godnością, ponieważ do piłki nożnej mam stosunek zadecydowanie ambiwalentny. W wykonaniu krajowym i zagranicznym to dla mnie dwie różne dyscypliny. Jednak rzeczony Niemiec (nie mogę podać nawet imienia, aby nie spotkały go nieprzyjemności z powodu docinków), powiedział jedną bardzo interesującą rzecz: – Zostaliśmy mistrzami świata, ale u nas jest to sport narodowy. Czemu Wy tak bardzo upieracie się, że piłka nożna to wasz sport narodowy. Macie osiągnięcia w siatkówce, piłce ręcznej, czemu to nie są wasze narodowe sporty?
Nie bardzo wiedziałem, co mu odpowiedzieć, ale skłoniło mnie to do refleksji. W Rosji od zawsze narodową dyscypliną był hokej, podobnie w Czechach, na Słowacji czy w Kanadzie. Wystarczy spojrzeć na wyniki tych drużyn. Są pewne rotacje, ale niemal zawsze hokejowe reprezentacje tych państw są wysoko. Nikt tam, podobnie jak w Szwecji czy Finlandii, nie twierdzi z uporem godnym lepszej sprawy, że nagle sportem narodowym stanie się piłka nożna. Taką dyscypliną powinno zostać coś, do uprawiania czego dany naród ma po prostu predyspozycje. Australijczycy nie chcą być potęgą w piłce ręcznej, ale chcą w rugby. Czemu? Bo po prostu to wychodzi im najlepiej. My natomiast potęgą chcemy być w tym, co – z uwarunkowań genetycznych, kulturowych, historycznych – nam po prostu zwyczajnie nie wychodzi. To nie powód do wstydu i całkowicie zbędne jest tak charakterystyczne dla naszego społeczeństwa samoudręczenie miejscem piłkarskiej reprezentacji w rankingach. Raz za Tajlandią, raz przed Tajlandią. Porzućmy frasunek. Zerknijmy na rankingi reprezentacji w siatkówce, cieszmy się wygraną z Niemcami w piłce ręcznej. Świętujmy to, że od lat jesteśmy potęgą w jeździe na żużlu. Z tego zróbmy nasz narodowy sport.
Skoczkowie skaczą wybornie, w ogóle w sportach zimowych po latach posuchy odbiliśmy się od dna. Kolarze jadą wybornie, a Rafał Majka i Michał Kwiatkowski dali więcej radości narodowi niż wszyscy zawodnicy wszystkich klubów naszej ekstraklasy. Apeluję więc do wszystkich, do narodu apeluję. Pozbawmy piłkę nożna statusu sportu narodowego, a może wszystkim nam będzie się żyło lepiej.
A skoro cały naród biega, to może niech to urośnie do rangi dyscypliny narodowej. Wtedy i piłkarze nie zostaliby bez pracy, bo jestem niemal pewny, że gdyby tylko pozbawić ich elementu, który wprowadza kompletny chaos, a mianowicie rzeczonej piłki właśnie, to z samym bieganiem daliby sobie radę całkiem niezgorzej.
Tomasz Siwiński