Nie wymagam od czytelników, aby regularnie śledzili ostatnią stronę naszego miesięcznika. Wiem jednak, że kilkoro wiernych czytelników mam, za co im z całego serca dziękuję. Ci właśnie wiedzą, że kilka numerów temu napisałem felieton o panu Robercie Kubicy. Felieton był apelem zarówno do pana Roberta, jak i do władz spółki Orlen, żeby oddali moje 100 milionów. Nie oddali.
Tyle słowem wstępu. Po tamtym felietonie miałem wiele pozytywnych opinii, ale nie tylko. Oberwało mi się, że nie jestem Polakiem, że gówno się znam na Formule 1, że przy takiej niepełnosprawności to i tak cud, że… Było kilka rad w stylu: walnij łbem w ścianę czy zamknij ryj, a także kilka pytań retorycznych w stylu: pojechałbyś lepiej?, czy klasyczne: chciałbyś w mordę?
Nawet wielka Wisława Szymborska poproszona o wykonanie zadania maturalnego z języka polskiego źle zinterpretowała swój wiersz, tym bardziej ja nie będę tłumaczył, co autor miał na myśli. Autor miał na myśli to, co zrozumieli czytelnicy. Teraz, z perspektywy połowy sezonu, postanowiłem raz jeszcze zgłębić temat. Temat spisku. Tak, drodzy czytelnicy, SPISKU.
Nawet najbardziej ortodoksyjni fani talentu Roberta Kubicy – żeby była jasność, talentu nie kwestionuję – powoli zaczynają tracić wiarę w to, że pan Robert będzie w tym roku mistrzem świata. Co prawda matematyczne szanse jeszcze są, ale jednak może być wyjątkowo trudno. Ci mniej w wierze wytrwali na tytuł nie liczą, ale z niemą nadzieją czekają na pierwsze w sezonie zwycięstwo pana Roberta. Ci, u których płomyk wiary ledwo się żarzy, stawiają raczej na to, że może wyprzedzi zespołowego kolegę, chociaż czy w tej sytuacji można mówić o koleżeństwie?
Jednak ci wszyscy, którzy na tym sporcie się faktycznie znają, zastanawiają się raczej nie czy, ale kiedy pan Robert pożegna się z miejscem w bolidzie Williamsa. Właśnie, spisek. Spisek jest oczywisty. Russell nie może być szybszy od Kubicy. Nie może, a jest. Skoro jest, to znaczy, że zachłanny Williams wziął do składu pana Roberta wraz z jego strategicznym partnerem i tego partnera wkładem finansowym. Wziął i za te pieniądze zbudował mniej fatalny bolid dla Russela i bardziej fatalny bolid dla pana Roberta.
Jako Polak od razu odrzuciłem hipotezę, że rodak może przegrać. Za kompletnie karygodne uznaję także, że brytyjski zespół, mając do wyboru dwóch kierowców, z których jeden jest perspektywicznym (bo młodym, utalentowanym i w pełni sprawnym) kierowcą z Wielkiej Brytanii, a drugi nieperspektywicznym (utalentowanym, zaawansowanym wiekowo i niepełnosprawnym) kierowcą, postanowił bardziej wesprzeć Russella.
Nie rozstrzygam, który z tej dwójki jest faktycznie szybszy, który ma – jeżeli w ogóle – mniej fatalny bolid. Mogę za to ze stuprocentową pewnością powiedzieć, kogo jako szef zespołu bym wspierał. Kto ma 21 lat i karierę przed sobą, a zdaniem specjalistów także talent nie mniejszy niż pan Robert w jego wieku. Owszem, doświadczenie i wiedza to na pewno zalety Kubicy. Może także wkład w rozwój bolidu jest nie do podważenia, ale nie oszukujmy się, że jego największą zaletą jest olbrzymi napis na tylnym skrzydle obu pojazdów.
Od początku byłem zdania, że cała akcja z zatrudnieniem Polaka nie miała dla Williamsa na celu aspektu sportowego. Miała dla pana Roberta, bo wierzę, że chciał wrócić do tego sportu za wszelką cenę. Powrót, bez względu jak i kiedy Kubica szeregi Williamsa opuści, trzeba uznać za kompletnie nieudany. Żal mi go jako sportowca, bo nie może być mu łatwo, kiedy z każdego wyścigu kolorem, który mu się śni, jest kolor niebieski, oznaczający konieczność ustąpienia miejsca, kiedy jest dublowany. Także, kiedy w internetowym głosowaniu zdobywa tytuł kierowcy wyścigu. To wszystko są rzeczy przykre, ale zgodził się na to, podpisując kontrakt z Orlenem w okolicznościach moralnie wątpliwych.
Z tego całego zamieszania jeszcze najlepiej wyjdzie może właśnie Orlen, bo jak twierdzą specjaliści od marketingu sportowego, w długoterminowej perspektywie ta umowa sponsorska może się zwrócić. Pamiętajmy jednak, że w języku polskim określenie zwrócić ma także inne znaczenie.
W tym wszystkim najbardziej zabawny jest fakt, że prezes TVP zdecydował się kupić relację z wyścigów od 40. minuty. To trochę tak, jakby na własne wesele przyjść po oczepinach. Co bardziej złośliwi kibice zakładają się, czy kiedy TVP wchodzi z relacją na żywo, pan Robert już został zdublowany.
Tomasz Siwiński