Jest tak czasami, że więcej i częściej mówi się o czymś/kimś, kogo nie ma, a nie o tych, którzy są: „Cześć, a Tomek jest? Nie, nie ma! Szkoda…”. Potem zaczyna się opowiadanie o Tomku, jaki to on taki i owaki. Cierpią na tym goście, którzy postanowili się na imprezie pojawić, bo z centrum zainteresowania siłą odśrodkową spadają na obrzeża.
Analogiczna sytuacja miała miejsce podczas zakończonych niedawno targów motoryzacyjnych w Genewie: a wiesz, kogo nie będzie w Genewie…? Wiem, ale skupmy się na tych, którzy byli, i w myśl zasady, że nieobecni głosu nie mają, nie będę się rozpisywał o tych, których w Genewie zabrakło.
Na pewno wystawcy targów w Genewie nie rozczarowali i absolutnie nie zgadzam się z opinią, że tego typu imprezy nie są potrzebne, że wystarczy zdehumanizowana sprzedaż samochodów przez Internet. Może wystarczy, jeżeli kupujemy sobie lepszy samochód w grze komputerowej Need for Speed – bo tutaj chyba dokupuje się samochody? Przepraszam, ale jeżeli chodzi o gry, zatrzymałem się na etapie rosyjskiej wersji Nintendo firmy Elektronika, a dokładniej gry, gdzie wilk łapie jajeczka. Wilk nie byle jaki, ten od Zajca. Srogi, jarający szlugi BiełomorKanał i wygrażający nu, pogodi (ja ci jeszcze pokażę) w stronę sympatycznego kłapoucha.
To były czasy. Potem przyszła Tesla i zapowiedziała sprzedaż samochodów przez Internet, tych, które nie spłonęły, a jeszcze wcześniej upadła papierowa wersja Auto Giełdy. Tak widzę historię motoryzacji.
Samochody to emocje, a emocje to ludzie i to właśnie jest piękne w targach. Przemierzałem targowe korytarze, podziwiając najdroższe, najnowsze, te najbardziej i te najmniej. Wszystkie one to dla ludzi kochających motoryzację współczesne dzieła sztuki użytkowej. Dzieła rąk ludzkich. Dlatego nie podoba mi się pomysł, aby sprzedaż samochodów sprowadzić do języka programowania. Kupując samochód, chciałbym spojrzeć w oczy młodszego specjalisty do spraw sprzedaży i serią niewygodnych pytań zapędzić go w kozi róg rabatowego szaleństwa, skąd nie wypuszczę go, zanim nie zaoferuje mi dodatkowych dywaników, breloczka z ekologicznej skóry i co najmniej 8% rabatu. W zamian skorzystam z przedłużonej gwarancji, bo za to młodszy specjalista będzie miał prowizję.
Co w sytuacji, jeżeli to nie klient, a sprzedawca dyktuje warunki? Jeżeli pojawi się pradealer, który będzie sobie wybierał klientów, wskazywał ich palcem i mówił: – Ty kupisz mój samochód! Ktoś taki pojawił się i mało tego, wystawił się na targach w Genewie. Mowa o Władimirze Władimirowiczu Putinie. Nie pojawił się osobiście, ale za artystę przemówiło jego dzieło. Efekt koordynowanego przez ministra handlu Federacji Rosyjskiej Denisa Manturowa projektu „Orszak”. Motoryzacyjny odpowiednik pancernika Potiomkin – model Senat firmy Aurus.
Jakże piękna jest wolnorynkowa gospodarka dawnego Kraju Rad. Jeszcze zanim znana była cena, data premiery czy parametry opracowanego wspólnie z Porsche silnika (wiem, wiem, historia lubi się powtarzać), moskiewski instytut Fuse Nami odpowiedzialny za projekt dumnie ogłosił, że liczba zamówień znacząco przekracza moce produkcyjne fabryki.
To jest moc dealera Wszechrusi. Trudno sobie wyobrazić w tak spluralizowanym jak rosyjskie społeczeństwie jakiegokolwiek oligarchę, aparatczyka czy lokalnego watażkę, który nie chciałby jeździć Aurusem. Nu, pogodi.
Kiedy zobaczyłem ten samochód na targach w Genewie, zapragnąłem go z taką samą szczeniacką zawziętością, jak kiedyś gry marki Elektronika. Obchodziłem go, wąchałem, macałem. Odpierałem głosy krytyki, że wygląda jak Rolls-Royce. Wcale nie jest powiedziane, że Aurus nie powstał wcześniej, a to brytyjscy inżynierowie dopuścili się plagiatu, wystarczy odpowiednio to zadekretować.
Senat może stać się modelem kultowym i niczym Czarna Wołga wejść na stałe do kultury masowej, o ile Władimir Władimirowicz tak zaordynuje. Jak to mawiają bracia Rosjanie: trochu śmieszno, trochu straszno. Ciekaw jestem, jak wyglądałyby negocjacje biznesowe przy zakupach flotowych, ale obawiam się, że miękkie techniki negocjacyjne mogłyby się okazać nieskuteczne.
Tomasz Siwiński