Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Shell

Motoryzacyjny frutarianin

Myślę, wiec jestem, a skoro jestem i to piśmienny, to dzisiaj kilka słów o byciu eko w moim rozumieniu tego pojęcia. Bo w moim własnym siebie postrzeganiu, to jestem eko – segreguję śmieci, zakręcam wodę podczas mycia zębów, wywieszam od razu pranie, żeby nie płukać raz jeszcze, czasem chodzę, czasem jeżdżę na rowerze. Staram się nie marnować jedzenia i nie kupować produktów, które są pozamykane lepiej niż bramy Fortu Knox. Ciekawe, że unijni biurokraci najpierw kazali pozawijać pojedynczą landrynkę w folię stretch, zamknąć ją w próżniowym opakowaniu w kolejnym foliowym worku, a następnie zapakować z koleżankami landrynkami w kartony owinięte kolejną warstwą folii; po czym wpadli na pomysł, że plastikowe słomki i patyczki higieniczne to największy wróg planety i wypowiedzieli im wojnę.

Myślę też podczas zakupów, nie tylko spożywczych. Staram się naprawdę wybierać lokalne produkty, jeżeli mięso to dziczyznę zamiast hodowlanego, jeżeli ryby to słodkowodne wyhodowane lub złowione lokalnie, a nie transportowane z drugiej półkuli. Pić wodę z kranu, a jeżeli mam ochotę na gazowaną, to kupuję taką w szklanej i zwrotnej butelce z pobliskiego źródła (naprawdę, najlepsza jest Cyranka z Doliny Kłodzkiej). Odzież, bez nadmiaru i raczej nie wytwarzana przez dzieci z biednych krajów, a bardziej z drugiej ręki. Kiedy można i się da, to zamiast na śmietnik raczej pójdę do krawca lub szewca. Więc jestem eko?

Chyba raczej nie. Nie zbieram deszczówki, w której się myję, a potem podlewam nią rośliny w mieszkaniu. Jednak kupuję środki czystości, zamiast samemu robić pastę do zębów czy używać kasztanów zamiast środków do prania. Owszem, lubię chłód, jednak w mroźne noce i dni ogrzewanie jest włączone, a prąd mam nie z paneli fotowoltaicznych tylko ze spalania węgla. Mięso i ryby jem, a przecież mógłbym zostać frutarianinem, czyli kimś, kto zjada tylko takie rzeczy, które nie powodują śmierci rośliny. Np. jabłko, które spadło z drzewa tak, agrest również, ale już arbuz czy marchewka to nie. Obuwie noszę regularnie, a czasami nawet skórzane. Lubię wypoczywać lokalnie, ale zdarza mi się polecieć gdzieś samolotem, mając za nic wytwarzany ślad węglowy. Więc nie jestem eko?

Oczywiście ten dylemat mógłbym, jako autor, rozstrzygnąć na własną korzyść, tylko wtedy nie miałoby to zbyt wielkiego sensu, tym bardziej że naprawdę nie znam odpowiedzi na pytanie, które sam sobie zadałem. Może jestem nieortodoksyjnym ekologiem?

Temat ten pojawia się zawsze przy okazji motoryzacji, co nikogo specjalnie nie powinno dziwić, ponieważ to właśnie motoryzacja rozumiana jako zjawisko stała się poniekąd czymś takim jak plastikowe słomki czy patyczki do uszu; a więc ikoną wszystkiego, co złe i nieekologiczne. I tak jak kartonowe słomki mogą uratować populację delfinów, tak wprowadzenie elektrycznych samochodów zatrzyma ocieplanie się klimatu i wycinkę lasów deszczowych. Owszem, jakieś państwa: jak Chiny, Rosja, Brazylia, Indie czy nawet USA, zatruwają środowisko na skalę wręcz niewyobrażalną, ale to ma znaczenie marginalne. O wiele istotniejsze jest wycofanie z oferty niewielkich samochodów spalinowych i zastąpienie ich o wiele droższymi samochodami elektrycznymi, które trafią na rynek aut używanych zapewne raz, a potem staną się magazynami energii (!). Co z tymi klientami, którzy dotychczas kupowali samochody używane, kilku- czy kilkunastoletnie? To grupa, która na kolor wykresów sprzedażowych na razie nie ma wpływu, a więc pomijalna.

Analiza mojego podejścia do motoryzacji przybliżyła mnie do odpowiedzi na pytanie, czy jestem ekologiczny, czy nie. Mam stare samochody, odpowiednio rocznik 1993, 1998 oraz 2002. Najmłodszy ma więc 20 lat, środkowy 24, a najstarsza pociecha 29. Każdy ma dwulitrowy silnik benzynowy i każdy z tych silników ma turbodoładowanie. To może oznaczać tylko jedno, jestem chyba najbardziej ekologiczny jak to tylko możliwe! Na pewno ślad węglowy, jaki generuję, jest niewspółmiernie mniejszy od tego, jaki wygenerowałbym, kupując nowe auta co kilka lat. Dodatkowo, to są jeżdżące magazyny pozytywnej energii, więc mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że jestem motoryzacyjnym frutarianinem!

 Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne