Wiecie jak indeksują roboty Google’a? Jeżeli czytacie ten felieton w wydaniu elektronicznym, to zapewne wiecie to doskonale albo sami jesteście robotem Google’a; jeżeli czytacie wydanie papierowe, to zapewne mamy podobnie nikczemny poziom wiedzy. W każdym razie to, co zobaczysz po wpisaniu w przeglądarkę interesującej cię frazy, zależy właśnie od tych robocików. Duże znaczenie ma też, jak wpisujesz to, czego szukasz. To znaczy nie konkretnie sama czynność wpisywania: czy robisz to dynamicznie, dwoma palcami, z wprawą stenotypistki, czy od niechcenia. Znaczenie ma, czy dasz cudzysłów, czy dodasz znak plusa, zastosujesz nawias. Może się zdarzyć, że na jakiś apetyczny średnik roboty rzucą się jak oszalałe, wypluwając od razu interesujące nas wyniki.
Szukając, trzeba być także bardzo skrupulatnym. Wyobraźmy sobie, że podczas pracy z domu, kiedy od pasa w górę ubrani jesteśmy w koszulę, nagle postanawiamy zagospodarować sobie kilka godzin inaczej, niż przestawiając tabelki Excela. Rozglądamy się nerwowo dookoła, nawet jeżeli w domu jesteśmy sami, i wpisujemy: Lewandowski gole. O szerokopasmowy Internecie, dzięki Ci, myślimy, idąc po paczkę paprykowych. Wystarczy jednak chwila nieuwagi i może się zdarzyć, że w wyszukiwarce – swoją drogą bardziej niż robotem Google’a nie chciałbym być tylko wyszukiwarką – zamiast zwrotu: Lewandowski gole, pojawia się: Lewandowski gołe. Teraz chwila dla empirystów… prawda, że wyniki są ciekawe.
Sam kiedyś padłem ofiarą nieuwagi, a może była to kara za nieużywanie myszki w pracy, przecież nasz grafik Michał, ilekroć proszę go o pomoc przy moim laptopie, z bezlitosnym wyrzutem patrzy i retorycznie pyta: Wciąż nie masz myszki?!?! Nie mam!!! – cichutko piszczę.
Razu pewnego, chcąc odciągnąć dzieci brata od grania na komputerze, postanowiłem pokazać im, że komputer może być także doskonałym narzędziem zdobywania wiedzy, twoim nieocenionym przyjacielem i przewodnikiem w świecie edukacji. Następnego dnia mieliśmy jechać na grzyby, wobec czego zachęcam, że chodźcie, zobaczymy sobie, jak wyglądają grzyby, które będziemy zbierać. A że z grzybami jest jak z informacją ‒ większą siłę przebicia mają informacje złe ‒ dzieci od razu popatrzyły na mnie z wyrzutem i zakomunikowały, że nie chcą oglądać jadalnych grzybów, tylko trujące. Też dobrze, pomyślałem. To jest najbardziej niebezpieczny grzyb w naszych lasach – palce powędrowały na klawiaturę i wpisałem: Grzyb sromotnik, i wcisnąłem enter. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo z racji tego, że nie mam tej przeklętej myszki, dotknąłem gładzika i w okienku wyszukiwania i wpisało się: Grzyb Srom. Mała dygresja, nie wiecie może, czy są zawody w zamykaniu laptopów na czas? Gdyby były, dajcie znać, bo czuję, że mam szansę na dobre miejsce.
Mam nadzieję, że weźmiecie sobie tę przypowieść głęboko do serca i podczas wpisywania haseł do wyszukiwarki, szczególnie z pięciolatkiem i ośmiolatką na kolanach, podobnie jak jadąc w deszczu, zachowacie szczególną ostrożność. Ja w pracy z wyszukiwarką jestem już czujny jak oficer Mosadu (ciekawe, czy roboty Google’a są specjalnie wyczulone na frazę: oficer Mosadu? – zapamiętać i sprawdzić).
Może to dla wielu z was będzie zaskakujące, ale podczas pracy dziennikarskiej, rzadziej redaktorskiej, zdarza mi się, a myślę że nie jestem tutaj wyjątkiem, korzystać z wyszukiwarki bardzo często. Staram się uzyskane wyniki kwestionować i podchodzić do nich sceptycznie, ale narzędzie jako takie jest niezwykle przydatne. Ostatnio miałem okazję posłużyć się przeglądarką w pracy. Nie tylko w pracy, ale także do pracy. Odpaliłem komputer (wciąż bez myszki) i wprowadziłem w oknie wyszukiwania interesującą frazę. Muszę wam też powiedzieć na zasadzie dygresji, że w technikum miałem taki przedmiot jak hydrologia i był on jednym z moich ulubionych. Wpisałem w wyszukiwarkę interesujące słowo – Izera. Jaka to jest przepiękna rzeka. Górska, dzika.
Wiecie może, czemu po wpisaniu tego hasła wyskoczyły mi też jakieś samochody?
Tomasz Siwiński