Samochody się sprzedają, a paliwo tanieje. Co to oznacza? Całą masę powodów do narzekania, marudzenia, stękania. To, że nowe samochody sprzedaje się coraz lepiej, cieszy mnie niezmiernie, bo ja lubię samochody. Martwi mnie to, że ich żywotność obliczona jest na pokonanie ośmiuset kilometrów w zakresie temperatur między plus 15 a plus 21 stopni Celsjusza. W sumie, gdybyśmy chcieli cieszyć się za kilkadziesiąt lat samochodem klasycznym, produkowanym obecnie, musielibyśmy nowy zamknąć w namiocie beztlenowym, a i tak rozpadłby się wcześniej niż Mercedes W124.
Współczesne samochody są jak bezglutenowe puree z topinamburu, podane na kiełkach soi z pianą z odtłuszczonego mleka migdałowego. Nie ma mleka migdałowego! Migdałowiec nie ma wymion i nie można go wydoić, a jeżeli ktoś próbował wydoić migdałowiec, to zapewne i tak nie czyta tego felietonu, bo jest przywiązany do łóżka.
Takie właśnie są współczesne auta. Zdrowe. Fit. Do tego nieźle wyglądają na talerzu, składają się z dobrze brzmiących ingrediencji. Nie powodują zaparć, rozwolnienia, zgagi, wymiotów czy nieżytu, ale nie powodują też uczucia sytości. Nie smakują. Nie dają wrażenia, że kucharz podał ci coś, co twoje kubki smakowe, mózg i żołądek zapamiętają na długo. Trochę tak, jakbyś karmił się żywnością liofilizowaną. Substancje odżywcze są dostarczone. Tyle w temacie. Tylko że nośnikiem smaku jest tłuszcz. Ordynarny, niezdrowy tłuszcz!
Współczesne samochody są beztłuszczowe. Gdzie podziały się auta będące trzydaniową ucztą? Kiedy siedzisz i biesiadujesz. Masz przystawkę, zupę, drugie danie, deser. Nie zawsze musi to być schabowy z kapustą. Może być żur, barszcz, szczawiowa, rolada śląska, sandacz, pierogi, kopytka, rosół. Może być wszystko.
Czemu o tym piszę? Bo zrobiła się moda na pięć posiłków dziennie. Nie je się śniadania, tylko białko, nie je się owoców, tylko dostarcza organizmowi fruktozę, a zamiast kolacji są węglowodany. Nie ma smaku, jest efekt.
Czy nie jest tak w świecie motoryzacji? Czy są jeszcze jakieś samochody z cholesterolem i glutenem? Oczywiście, ryknie gromada anonimowych komentatorów internetowych. Nie znasz się. Jest chociażby potężne BMW M5. Jest, ale z emitowanym z głośników dźwiękiem silnika. No, dobrze, jest Mitsubishi Lancer EVO X, ale niczym ostatnia plackarnia w mieście wiadomo już, że EVO XI nie będzie. Najedzcie się do syta. Dobrze, a Focus RS? Super, tak samo jak wegeburger, dzięki trybowi do driftu odpada.
Škoda Octavia RS w dieslu czy Volswagen Passat bi-turbo? Tylko czy na pewno obie rury wydechowe działają? A Camaro? To jest to! Jest piękny ze swoimi imitacjami wlotów powietrza. A to wszystko przyprawione jeszcze tymi ordynarnymi, polerowanymi, dwukolorowymi felgami z supermarketu. Nawet moja marka, z którą mi po drodze, czyli Subaru, nie oferuje Levorga z inną przekładnią niż bezstopniowa. Miała być golonka w piwie, a zaserwowano sok z marchwi i carpaccio z buraków. Też smaczne, ale to nie to.
Współczesne samochody całkowicie kłócą się z moją filozofią postrzegania motoryzacji. Wyznaję, że w samochodach potrzebne i ładne są elementy, które są po coś. Te, które niczemu nie służą, są całkowicie koszmarne. Pseudodyfuzory, osłony, atrapy, nakładki, imitacje są jak tatar z mango. Całkowicie zbędne.
Świat motoryzacji nie skupia się na swojej podstawowej funkcji, jaką jest spełnianie motoryzacyjnych marzeń ludzi. Skupia się tylko na tym, żeby zaspokoić motoryzacyjny Sanepid, jakim jest Komisja Europejska z jej irracjonalnymi normami. Afera Volkswagena pokazuje, do czego to prowadzi. Chcę wierzyć i wierzę w to, że Volkswagen nie oszukał z chęci zysku, tylko dlatego, że nie był w stanie sprostać normom narzuconym przez europejskie instytucje. Po prostu odrobinę posolił swoje danie i za to dostał po łapach.
A samochody autonomiczne? Nic nie napawa mnie większym motolękiem niż kolejne informacje o autonomicznych samochodach, które nie potrzebują kierowców. To już jest odżywianie przez kroplówkę. Drogie koncerny, pamiętajcie, proszę, że są jeszcze ludzie, którzy jedzą, a nie się odżywiają. Którzy rozróżniają nie węglowodany, białko czy tłuszcze nasycone, a smaki: słony, słodki, gorzki czy kwaśny. Którzy nie liczą kalorii, tak jak nie patrzą na spalanie. Czy w ogóle ktokolwiek kiedykolwiek widział kalorię albo witaminę?
Pewnie będę żył krócej, jeżeli zapcham sobie żyły cholesterolem, ale przynajmniej popróbuję smakowitych dań. W następnym numerze kulinarna recenzja dania głównego z niemieckiej restauracji Stuttgart-Zuffenhausen. Już leci mi ślinka.
Tomasz Siwiński