Jadąc z podwrocławskiej Oleśnicy w kierunku drogi S8, obok niemal opuszczonej stacji BP (odkąd powstała obwodnica tej drogi), w miejscowości Smardzów mija się firmę Lamar. To producent zabudów do samochodów dostawczych. Myślę, że jeżeli jeszcze nie, to najdalej za rok właściciele firmy będą najbogatszymi ludźmi na ziemi, a ‒ obok wielkiego Muru Chińskiego i Las Vegas ‒ firma Lamar to trzeci zbudowany przez człowieka obiekt widoczny z kosmosu. Na zabudowanie czekają tam setki samochodów, setki kolejnych nadciągają, a setki zabudowanych odbywają podróż do zniecierpliwionych klientów.
Prosta sprawa, pracujesz w stadninie koni w Janowie Podlaskim (jest tam jeszcze stadnina, prawda?), potrzebujesz specjalistycznej zabudowy do przewozu arabskich klaczy o wartości apartamentowca w Sopocie każda, składasz zamówienie na taką zabudowę i spokojnie czekasz, bo dostawca platynowego podajnika na owies spóźnia się z dostawą części. W tym czasie rezydualka twojej klaczy rośnie i chociaż nie wygra derbów (gonitwa koni trzyletnich), to masz obiecane, że jeżeli nie cztero-, to na pewno na gonitwę pięciolatków przewieziesz ją swoim specjalistycznym samochodem.
Mimo zaznaczania na Bookingu opcji hoteli na wakacje o standardzie pięć gwiazdek plus, wyboru krajów, które nawet nie należą do ONZ, twoja rodzina jest na tyle zblazowana, że postanawiasz ją zaskoczyć. Wakacje w camperze. Wypożyczenie takiego pojazdu – uważam, że camper prowadzi się jak dom, a mieszka się w nim jak w samochodzie – nie wchodzi w grę. Decydujesz się na zakup campera. Bierzesz dekoratora wnętrz, kierownika budowy i stylistę, bo zawsze warto mieć stylistę. Czas oczekiwania na gotowy pojazd mierzony jest w jednostkach czasu, którymi operuje Narodowy Fundusz Zdrowia. Jednostki te, jeszcze nienazwane, bardzo łatwo poznać. Zawsze podaje się od wartości najbardziej dokładnej. Czyli auto będzie gotowe na godzinę 9 rano…17 października… 2023 roku.
Oba przykłady, mimo że całkowicie fikcyjne, pokazują, że na rynku samochodów użytkowych panuje obecnie klęska urodzaju. Nie chodzi tylko o całkowicie odjechane zabudowy, ale także o zwyczajne kontenerowe czy międzynarodówki. Obecnie o tym, które samochody użytkowe sprzedają się najlepiej, nie decyduje cena, oszczędny silnik czy przemyślane rozmieszczenie kotw mocujących w przestrzeni towarowej. Decydującym czynnikiem jest to, który importer zapewnił sobie moce na linii produkcyjnej.
To ryzykowna gra, bo nasz rodzimy rynek nie należy do tych najbardziej stabilnych i przewidywalnych. Wystarczy przegłosowana w nocy ustawa o zakazie odliczania VAT-u od samochodów dostawczych, w których występuje więcej niż jedna samogłoska – żegnaj Caddy, Kangoo, Traffic, Doblo, Citan… Produkują jeszcze Citana, prawda? Już widzę, jak rośnie sprzedaż MAN-a TGE.
Największą żyłką do hazardu wykazało się kierownictwo polskiego oddziału Renault. Zakontraktowali sobie linię produkcyjną we francuskim Batilly i teraz ich handlowcy, nawet kiedy siedzą na rybach czy robią zakupy, niechcący sprzedają trzy Mastery na godzinę. Podobno z ich prowizji można by zasypać dziurę budżetową.
Nieco pokomplikowała się sytuacja konkurentów. Włosi z Fiata i Francuzi z koncernu PSA produkują sobie trzy modele na jednej linii. Wiadomo, jak to w rodzinie. Ten chce wypchnąć z kolejki tego, a tamten jeszcze tego trzeciego. Żeby uprościć sytuację, do Włochów z Fiata i Francuzów z PSA dołączyli Niemcy z Opla. Teraz to wszystko wygląda jak japoński teleturniej, gdzie po dmuchanym placu zabaw biega trzydzieścioro ludzi i każdy każdego chce strącić w czeluść, na dnie której znajduje się kisiel. Następnie ci strąceni i umaczani w kisielu starają się wdrapać na górę. Efekt końcowy jest taki, że wszyscy lądują w kisielowej kipieli, a wygrywa Renault.
Dosyć już defetyzmu, z dwojga złego lepiej, że jest klęska urodzaju, niż gdyby nie było popytu. I tak doskonale wiem, że każdy z was zastanawia się, jaki dostawczy model, poza TGA, ma w swojej nazwie tylko jedną samogłoskę.
Tomasz Siwiński