Superauta nie są super. Dziękuję za uwagę. Niestety, sztywne ramy magazynu wymagają ode mnie tego, abym poświęcił przynajmniej pięć tysięcy znaków (ze spacjami) na uzasadnienie mojej tezy. Nie są super z wielu powodów, a ja wymienię tylko te najważniejsze. Są w większości przypadków składane ręcznie. Jaki to niby ma być atut? Równie dobrze firmy mogłyby się chwalić, że samochody są produkowane bez użycia prądu tylko za pomocą maszyn parowych, po czym zażądać od nas z tego powodu większych pieniędzy. Tak jak chodzę do kina na produkcje, które kosztowały miliony, i oczekuję rozrywki, tak samo chciałbym, aby moje auto składały ultranowoczesne roboty, które nie popełniają błędów, nie piją wina dzień przed i nie pałają do przyszłego kupca nienawiścią, że nigdy sobie takiego samochodu nie kupią.
Argument następny. Wszystkie supersamochody powstają we Włoszech. Nawet te, które teoretycznie nie powstają we Włoszech, tam właśnie powstają. Odpowiedzcie sobie na pytanie, czy chcielibyście, aby wasze auto składał ktoś, kto do 50. roku życia mieszka z mamą, je tylko makaron z pomidorami i więcej czasu niż na złożenie samochodu poświęca na stylizację własnej fryzury. Nie można ufać narodowi, w którym pojęcie „płeć piękna” przypisane jest do kolesi, i ma to rację bytu.
Mało Wam? Proszę bardzo. Wszystkie supersamochody mają na masce i kierownicy martwe zwierzęta, z reguły bydlęce truchła. Odpowiedzcie sobie sami na pytanie, czy chcecie spędzić znaczną część swojego życia, patrząc na obracające się na środku kierownicy martwe zwierzę?
Wszyscy zapewne spodziewaliście się, że ten argument będzie pierwszy, czyli cena. Nie tylko żądają od nas pieniędzy, za które można sobie kupić Podlasie (z całym szacunkiem dla tego regionu), ale jeszcze mówią nam, że Luigi obecnie się opala i będzie mógł zacząć robić samochód, kiedy mu się zachce. Mało tego, nawet gdybyśmy mieli anielską cierpliwość wprost proporcjonalną do stanu konta, to i tak figa z makiem. Musimy poznać kilku ludzi, którzy popełnili największy błąd swojego życia i kupili superato, i prosić ich, aby oni zarekomendowali nas fabryce, aby ta mogła kazać nam czekać w nieskończoność na samochód. Oni oczywiście zarekomendują nas szybciutko, ponieważ zawsze raźniej jest żyć w świadomości, że nie jest się jedynym imbecylem na świecie.
Złóżmy to, co wiemy o supersamochodach, w całość albo lepiej do kupy. Mamy więc samochody sygnowane martwym zwierzęciem, o których zakup musimy prosić imbecyli, których równowartość (samochodów, nie imbecyli) mogłaby zwalczyć głód w krajach Afryki, wykonywane przez znanych z pracowitości Włochów za pomocą młotka.
Nie, nie, wcale nie zamierzam kończyć. Przyjmijmy, że są jednak ludzie, którzy są gotowi na to wszystko. Co dostają w zamian? Samochód, którym potrafi jeździć garstka ludzi na Ziemi. Nie jeździć wyczynowo, ale jeździć w ogóle. Nikt poza profesjonalnymi kierowcami wyścigowymi, na profesjonalnych torach wyścigowych nie potrafi prowadzić superaut. Jeżeli mówią Wam, że będziecie w stanie osiągać ponaddźwiękowe prędkości ‒ nie wierzcie w to. Nie uda się to z jednego prostego powodu – nigdy nie będziecie w stanie wsiąść do superauta. Są zaprojektowane niczym średniowieczne maszyny tortur – ich jedynym celem jest zadanie nam nieopisanego bólu i upokorzenia. Tak jak kilku kierowców na świecie byłoby w stanie prowadzić te samochody, tak tylko kilkoro ludzi – chińskich gimnastyków ‒ byłoby w stanie do nich wsiąść. Wniosek jest prosty, aby kiedykolwiek poprowadzić supersamochód, musiałbyś być superkierowcą gimnastykiem. Jeżeli nie jesteś, porzuć zakup tych diabelnych pojazdów.
Są za szerokie, żeby wjechać nimi do garażu, i za niskie, żeby wjechać do galerii czy zamówić cokolwiek w McDrive. I tak niczego nikt nie zamówi, bo gimnastycy są na diecie. Gdybym miał do wyboru mieć supersamochód czy nie mieć ręki, to moje jedyne pytanie brzmiałoby, czy może być lewa.
Teraz powinna być wieńcząca felieton pointa pozostająca w całkowitej kontrze do postawionej na początku tezy. Będzie. Co by nie mówić, to ten makaron z sosem Włosi potrafią zrobić nie najgorszy.
Tomasz Siwiński