Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Elektryki nie są sexy

Nie piłce nożnej znam się na tyle, żeby wiedzieć, że trener naszej kadry Michał Probierz był dobrze ubrany, a jednocześnie musiałem sprawdzić, czy jego nazwisko pisze się przez ż czy przez rz. Wydaje mi się, że to wystarczająca wiedza, żeby wypowiedzieć się na temat występu naszej kadry podczas trwających mistrzostw Europy, które odbywają się w Niemczech. Pierwsza kwestia, takie imprezy powinny odbywać się właśnie w takich krajach jak Niemcy. Podobnie, jak ma to miejsce w bardziej niszowych dyscyplinach, jak chociażby mistrzostwa świata w darcie, które są i będą rozgrywane w Wielkiej Brytanii, konkretnie w Londynie, a precyzując jeszcze bardziej w obiekcie Alexandra Pallace, zwanym Ally Pally. Dlaczego? Bo to Wielka Brytania, a konkretnie Anglia, to kolebka tego sportu. W przypadku piłki nożnej jest inaczej, bo stolic tego sportu jest wiele. Dlaczego więc mistrzostwa Europy powinny być zawsze w Niemczech? Bo to duży, bogaty kraj, doskonale skomunikowany lotniczo, pocięty siatką linii kolejowych i najlepszych na świecie DARMOWYCH autostrad. Dodatkowo kraj ulokowany jest logicznie, bo raczej w centrum Europy, dodatkowo klimat w czerwcu i lipcu do grania w piłkę wydaje się być idealny. Mają hotele, pyszne piwo i wspaniałe stadiony, które stoją od lat i są wykorzystywane. Nie trzeba ich na Euro budować, jak miało to miejsce chociażby w 2012 roku w Polsce i Ukrainie i budować, a następnie burzyć, co miało miejsce z częścią obiektów w Portugalii po Euro 2004. W Niemczech stadiony były, są i po mistrzostwach zostaną, bo zapełniają je kibice niemieckich drużyn klubowych. Takie stadionowe zero waste.

Na wspomnianych mistrzostwach w Polsce czy Portugalii udział brało 16 drużyn. Z założenia miało to gwarantować określony poziom sportowy, określone emocje i udział najlepszych. Jednak UEFA, czyli twór, który powstał z nieślubnego związku watykańskich hierarchów z bossami Cosa Nostry, powiększyła liczbę zespołów do 24. Było to podyktowane dobrem futbolu (chęcią zysku), promocją piłki nożnej (chęcią zysku), a na pewno nie chęcią zysku (chęcią zysku). W efekcie tych zmian Polska dostała się na mistrzostwa, podobno w ramach częściowych reparacji wojennych, bo grupa eliminacyjna z Albanią, Mołdawią, Wyspami Owczymi i Czechami okazała się za trudna. Seria baraży z krajami mniejszymi niż Zachodniopomorskie i cyk, jesteśmy na Euro.

I zaczęły się didaskalia, czyli: „inaczej tekst poboczny − wskazówki pisarza dla wystawiających dramat”. Dramat udało się faktycznie wystawić, jeżeli chodzi o ów poboczny tekst, to była to powtórka z rozrywki, czyli; tutaj będą spali, tym autokarem będą jechali, ten makaron zjedzą zawodnicy w dniu meczowym, dodatkowo doprawione to wszystko było naderwanym i zrastającym się przy akompaniamencie modlitw ludu kibicowskiego mięśniem Roberta Lewandowskiego. Wątek religijny pojawił się jeszcze przed pierwszym meczem, kiedy jakaś kuria czy diecezja zorganizowała mszę za powodzenie na Euro. Widać msza była za „co łaska”. Potem podczas meczy także co jakiś czas dało się słyszeć wzywane – jak się szybko okazało całkowicie nadaremno – o Jezuuuuusss Maria.

Zostawmy wątek religijny, skupmy się na sporcie. Jak grzmiał komentator w końcówce trzeciego (o honor!) meczu z Francją, po golu Lewandowskiego – swoją drogą ciekawa to była bramka, ponieważ w polu karnym miało miejsce, jak to określił duet komentatorów „wyraźne draśnięcie”. W efekcie sędzia kazał grać dalej, ale machający rękoma niczym siatkarze nasze orły wymusiły sprawdzenie systemem WAR. W efekcie był karny, a sędzia kazał Robertowi strzelać do skutku. Udało mu się za drugim razem. To że strzelił, ma znaczenie, bo inaczej komentator by nie grzmiał, a grzmoty dotyczyły tego, że to szósty, a może dziewiąty mecz Polaków na Euro, kiedy strzelamy bramkę! Tego przed nami nie dokonał NIKT! To fantastyczny wyczyn, tylko absolutnie niemający znaczenia. To trochę tak, jakby Iga Świątek nie zdobywała tytułów Wielkiego Szlema, odpadała w pierwszej rundzie, ale miała najszybszy serwis w każdym turnieju. Nie chodzi o to, żeby strzelić bramkę, tylko żeby zrobić to przynajmniej raz więcej od rywala. To się, niestety, nie udało i po klasycznym polskim futbolowym tryptyku: otwarcia, o wszystko i o honor, orły mają wakacje.

Bardzo urzekło mnie to, że nasz sztab szkoleniowy ostatni mecz w grupie potraktował jako element przygotowań do eliminacji do mistrzostw świata, odpadliśmy po dobrych meczach, drobnych błędach i na pewno nie mamy się czego wstydzić.
Tylko chyba czas być dumnymi, a nie za osiągnięcie w sporcie, który pochłania miliardy złotych, uważać brak wstydu. Dumni mogą być Słowacy czy Gruzini, którzy grają dalej, tylko ich trenerzy nie są tak fantazyjnie ubrani, jak nasz, ale tego wstydzić się nie muszą.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne