Żużel nazywany jest czarnym sportem. Określenie trafne, a pochodzenie nazwy oczywiste. Ot, nawierzchnia, po której ścigają się zawodnicy była, jeżeli nie czarna, to ciemna. Była, bo obecnie jest bardziej brunatna, ale nie wyobrażam sobie określania jadących w hełmach; przepraszam, kaskach, zawodników na motocyklach mianem przedstawicieli brunatnego sportu. Kolor się zmienił, nazwa została. Z dyscypliną, jaką jest żużel, to jest w ogóle ciekawa sprawa, bo to sport, w którym odnosimy sukcesy i jesteśmy (naprawdę!) światową potęgą. Problemem jest tylko to, że świat uprawiający żużel, to tak naprawdę osiem krajów, a na poważnie to pięć. Jesteśmy z tych pięciu krajem w żużlu najlepszym. Jeżeli ktoś nie daje wiary w słowa piszącego, to potwierdzeniem niech będzie zdobyty na początku sierpnia tytuł drużynowych mistrzów świata. Sport czarny, medale złote, a średnia, jak to często u nas bywa – wyszła szara. Wszystko dlatego, że dzień później miały odbyć się Indywidualne Mistrzostwa Polski. Paradoksem bowiem tej dyscypliny jest to, że w zależności od rodzaju zawodów może ona być drużynowa i indywidualna, a czasami taka i taka jednocześnie (!). Wspomniane mistrzostwa Polski się jednak nie odbyły, bo wszyscy, którzy mogli się ze sobą pokłócić, zrobili to. Zawodnicy jechać nie chcieli, bo tor zły, promotor chciał, żeby jechali, bo tor dobry, a sędzia i – a jakże – organ nadzorujący, czyli Polski Związek Motorowy, sami nie wiedzieli, czego chcą, bo tor trochę zły, a trochę nie. Doszło jednak do rozmów, zainteresowani się porozumieli a zawody przełożono na kolejny dzień, czyli względem zdobycia przez Polaków mistrzostwa świata – pojutrze. Pojutrze miała miejsce powtórka z… rozrywki. Tylko tą rozrywką, także dla kilkunastu tysięcy kibiców na stadionie, nie były zawody, a oglądanie kłócących się niemal w tej samej konfiguracji osób. Efektem było to, że w niecałe 24 godziny po zdobyciu złotego medalu w mistrzostwach świata nikt o tym już nie pamiętał. Czarne oblicze polskiego sportu.
Niemal równolegle z jednoczesnym triumfem i klęską żużlowców dowiedzieliśmy się o tym, że Robert Karaś, ultratriatlonista, człowiek w bieganiu, pływaniu i jeździe na rowerze niemający sobie równych na świecie pobił poprzedni rekord świata o 20 godzin, został oskarżony o stosowanie dopingu. Oskarżenie oskarżeniem, ale póki nie ma wyroku, Karaś wciąż był niewinny. Najpierw opublikował oświadczenie, że on nic, że nigdy i że niczego, a każdego, kto uważa że jednak kiedyś i coś jednak zażył, to zaprasza do klatki celem wyjaśnienia różnicy zdań. Trzeba tutaj dodać, że Karaś nie tylko biega, pływa i jeździ na rowerze, ale uprawia także mieszane sztuki walki. Czemu zatem uważam, że był, a nie jest niewinny? Ponieważ następnego dnia w kolejnym oświadczeniu stwierdził, że owszem, coś niedozwolonego to mu podano i on to nawet z chęcią zjadł, wypił (?), ale 72 godziny po konsumpcji miało w jego organizmie nie być po tym śladu. Został więc oszukany i czuje się ofiarą. W tym wypadku lepiej byłoby zastosować się do przysłowia, że dzieci, a w szczególności ryby, głosu mieć nie powinny.
Zarówno żużel, jak i ultra triatlon do miana sportów narodowych nie pretendują, bo takimi w Polsce nie są sporty, w których odnosimy sukcesy, ale takie, które naród tłumnie ogląda i na których zna się wybitnie. Piłka nożna! Sportowa królowa polskich serc. Skoro wszyscy, to i ja śledziłem mecz Polaków z Mołdawią. To reprezentacja narodowa, to tak, jakby i cząstka mnie biegała po boisku. Mecz, jak często zdarza się mówić trenerom, miał dwa oblicza. Pierwsze oblicze zaistniało w pierwszej połowie, w której strzeliliśmy mołdawskiej reprezentacji dwie bramki. Drugie oblicze to druga połowa, kiedy to wciąż my, ale nie strzeliliśmy, tylko daliśmy sobie strzelić trzy bramki. Zsumowane oblicza dały wygraną Mołdawii. Zdawały się coś przeczuwać mołdawskie linie lotnicze Air Moldova, które niecały miesiąc przed meczem ogłosiły bankructwo, jakby chciały dać sygnał polskim kibicom, żeby podróży do Kiszyniowa sobie oszczędzili.
Niezrażeni porażką z europejskim potentatem kibice szczelnie wypełnili Stadion Narodowy, żeby zobaczyć egzekucję „piłkarzy” z Wysp Owczych. Piłkarzy jest w cudzysłowie, ponieważ to rybacy, pracownicy fizyczni, listonosze, nauczyciele, którzy w piłkę grają po pracy. Zdewastowaliśmy rywali 2-0, a warto zaznaczyć, że wszyscy mieszkańcy Wysp Owczych zmieściliby się na trybunach Narodowego i to na miejscach siedzących (52 tysiące). Naładowane pozytywną energią orły poleciały do Tirany, gdzie przegrały 0-2. Po tym meczu część kibiców wydłubała sobie oczy, trener Santos z ulgą przyjął swoją dymisję, a prezes Kulesza na trenera wybrał kolegę Michała Probierza. W międzyczasie siatkarze zdobyli tytuł mistrzów Europy, siatkarki zdobyły kwalifikację olimpijską, a Krychowiak zakończył… przestał grać w piłkę dla reprezentacji. Wciąż naszym sportem narodowym jest piłka nożna.