Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
MAN

Klasykiem do biura?

Z flotowego punktu widzenia samochód jest urządzeniem do transportu osób, a jednocześnie obiektem, wokół którego można zorganizować całkiem solidny biznes. Liczy się kalkulacja, a ci, którzy pozwolą sobie na sentymenty, z pewnością poniosą straty. Wobec tego sprawdźmy, jak stracić, żeby mieć z tego satysfakcję.

Jerzy Dyszy

Gigantyczny rozwój motoryzacji, jaki obserwujemy przez ostatnie 120 lat, wywodzi się ze szczególnego charakteru samochodów, przede wszystkim osobowych. To właśnie one dały setkom milionów ludzi nieoczekiwane poczucie wolności, którego nie zapewni piękny stół, idealne żelazko, ani nawet dobrze zbudowany dom. I już na samym początku historii motoryzacji zauważono, że auto jest wyjątkowo dobrym nośnikiem sztuk nie tylko technicznych, ale też plastycznych, co wkrótce nazwano stylizacją.
W rezultacie niemałe jest dziś grono osób, które ponad łatwość serwisu, wygodę użytkowania, a nawet wartość rezydualną, przedkładają formę samochodu i jego styl. Problem pojawia się wtedy, gdy za auto, którym naprawdę można się w towarzystwie pochwalić, trzeba zapłacić. W dobie masowej motoryzacji koszt wybicia się ponad przeciętność tak, aby nie wzbudzać uśmiechu politowania, jest naprawdę wysoki. Co gorsza, są to pieniądze w większości wyrzucone w błoto, bo wiadomo, jaka jest utrata wartości nowych samochodów wysokiej klasy. Czy jest na to rada?

Definicja klasyka
Nasza propozycja w tej kwestii to samochody klasyczne. W tym miejscu pokiwacie głową ze zrozumieniem: tak, oczywiście, kolekcjonowanie historycznych samochodów co prawda jest bardziej kłopotliwe od zbierania obrazów czy monet, ale może być równie korzystne. Ale nie o to chodzi. Tym razem proponujemy najzwyczajniej w świecie używanie samochodu klasycznego na co dzień. Oczywiście, wiąże się z tym szereg problemów i ograniczeń, ale właśnie o tym chcemy napisać.
Po pierwsze – co to jest samochód klasyczny i jakie właściwie auto tego gatunku pozwoli nam poczuć pełnię satysfakcji? Odpowiedzi może być wiele, ale zacznijmy od podstaw. Według polskiego prawa, samochód staje się klasykiem, a właściwie obiektem zabytkowym, gdy ma co najmniej 25 lat. Dawniej wymagano, by model ten nie był produkowany od co najmniej 15 lat, obecnie warunek ten nie obowiązuje. Dodatkowo samochód musi spełniać kryterium oryginalności, na szczęście nie stuprocentowej – wystarczy, by 75% elementów pochodziło z oryginalnego modelu. Teoretycznie wiek samochodu nie jest warunkiem koniecznym, jeżeli ma on cechy przedmiotu unikatowego. Może za tym przemawiać niewielka liczba wyprodukowanych względnie zachowanych egzemplarzy, wyjątkowe znaczenie dla historii motoryzacji pod względem technicznym lub stylistycznym, szczególna, udokumentowana historia konkretnego egzemplarza itp. Wtedy można się ubiegać o wpisanie auta do rejestru zabytków, ewidencji zabytków lub inwentarza muzealiów, a z kolei na tej podstawie można otrzymać specjalne, żółte numery rejestracyjne. W praktyce jednak o wpisie do odpowiednich rejestrów decyduje nawet nie kompetentny rzeczoznawca, tylko wojewódzki konserwator zabytków. A więc może być różnie, gdyż według naszych informacji w niektórych województwach uzyskanie papierów na żółte tablice dla nawet pozornie oczywistego klasyka wymaga stawania na uszach, w innych zaś jest bardzo łatwe.

Zastanówmy się jednak, po co nam właściwie owe żółte tablice rejestracyjne, mówiące wszem i wobec, że nasz samochód jest egzemplarzem specjalnej troski? O taką rejestrację starają się zwykle osoby sprowadzające klasyczne (kolekcjonerskie) auto z zagranicy, gdyż liczą na zwolnienie z VAT i akcyzy. W praktyce jednak uzyskanie takich zwolnień, wraz z pewnością, że nie zostaną później cofnięte, staje się coraz trudniejsze. Według Służby Celnej, wpisanie samochodu do Wojewódzkiej Ewidencji Zabytków nie jest równoznaczne z uznaniem pojazdu za kolekcjonerski, czyli nie ma wpływu na wymiar rzeczonego podatku VAT i akcyzy. Innymi słowy, celnicy mogą w tej sprawie orzec, jak im się podoba, a najpewniej i tak przed upływem pięciu lat zmienią zdanie na niekorzyść sprowadzającego samochód, za to wraz ze wszystkimi konsekwencjami finansowymi.

Gdyby chodziło o naprawdę stary samochód, z początku epoki motoryzacji, ale jeszcze taki, który może i będzie się poruszać samodzielnie, wtedy żółte tablice są nieodzowne. Wobec przepisów kodeksu drogowego samochód to samochód, musi być zarejestrowany i przede wszystkim ubezpieczony, nawet jeżeli chcemy się nim przejechać tylko kilka kilometrów, np. na zlocie klasyków. A przecież taki bardzo stary pojazd nie przejdzie normalnego, współczesnego badania technicznego. Oczywiście, w takim przypadku zapewne nie będzie problemów z uzyskaniem specjalnych tablic rejestracyjnych (o całej urzędowej procedurze, jaka temu towarzyszy, nie będziemy tu pisać, bo jest ona dość długa, a osoby restaurujące prawdziwie historyczne pojazdy zwykle są w tej kwestii dobrymi specjalistami). Samochód zarejestrowany jako zabytkowy może nie spełniać normalnych wymogów technicznych, a mimo wszystko być dopuszczony do ruchu ze szczególnymi ograniczeniami. Nasz pojazd będzie w pełni sprawny, więc ta kolejna korzyść wynikająca z posiadania żółtych tablic akurat do niczego się nie przyda.
Inną zaletą żółtych tablic rejestracyjnych są, według błędnego mniemania wielu osób, zniżki ubezpieczeniowe. Rzeczywiście, oficjalny samochód zabytkowy może nie być ubezpieczony, kiedy nie jeździ. Dotyczy to zresztą wszystkich samochodów starszych niż 40 lat. Ale to tylko pozorna zaleta, gdyż, po pierwsze, my chcemy jeździć, a, po drugie, firmy ubezpieczeniowe przy ubezpieczeniach okresowych OC z zasady nie honorują zniżek, więc w sumie może wyjść jeszcze drożej, niż gdy wyszukamy całoroczną, promocyjną ofertę. Z obowiązkowym ubezpieczeniem starszych samochodów jest zresztą niezła zabawa, gdyż niektórzy ubezpieczyciele traktują właścicieli klasyków jak frajerów do wydojenia, a inni lubią się taką usługą sympatycznie wypromować. Warto więc szukać okazji.
Gdybyśmy natomiast chcieli dla leciwego auta wykupić autocasco, to... nie można. Albo można, ale na indywidualnych warunkach po specjalistycznej wycenie pojazdu, co zapewne będzie bardzo, bardzo drogie.

W rezultacie jedynym realnym zyskiem z posiadania żółtych tablic jest możliwość wykonania tylko jednego, wstępnego badania technicznego. Jest ono bardziej zawiłe i droższe od zwykłego tzw. przeglądu rejestracyjnego, ale ma dożywotnią (do końca życia samochodu) ważność. Jest natomiast jeden problem: pojazd wpisany do tego najważniejszego rejestru zabytków zasadniczo powinniśmy oprawić w ramki, zakonserwować i dbać o niego jak o oryginalny obraz Picassa. W końcu formalnie niczym się od takiego obrazu nie różni. Mało tego, ewentualna naprawa, nawet drobna modyfikacja, nie mówiąc o wyjeździe za granicę, wymagają zgody konserwatora. To, że dziś nikt tego aż tak bardzo nie przestrzega, nie oznacza, że w przyszłości nie pojawią się z tego tytułu kłopoty. Co prawda jest jeszcze jeden szczegół – przedmiot, który mógłby być wpisany do rejestru zabytków, a nie jest (czyli każde auto starsze niż 25 lat), zasadniczo podlega podobnym przepisom. No, ale czego oczy nie widzą...

Czym jeździć?
Ponieważ prawna definicja samochodu klasycznego nas nie interesuje, możemy przyjąć własną: będzie to ładny, dobrze utrzymany, choć nienowy, samochód, który się podoba nam i naszym znajomym. Przecież każdy prawidłowo odrestaurowany egzemplarz jest dziś dobrze odbierany i pozytywnie świadczy o jego właścicielu. Istnieją, oczywiście, pewne marki i modele, które podobają się praktycznie każdemu, a więc lepiej od innych nadają się do swoistego zaszpanowania. Ale specjaliści twierdzą, że obecnie coraz trudniej zdobyć właśnie te kilkudziesięcioletnie samochody, które były za czasów swej młodości najbardziej popularne. Ponieważ produkowano ich kiedyś miliony, to nikt o nie nie dbał, a teraz egzemplarz w rozsądnym stanie jest rarytasem i właśnie takich aut trzeba poszukiwać.
Przy okazji warto zastanowić się, auto z jakiego rocznika będzie nam odpowiadało. Wbrew pozorom, jest to istotna kwestia, gdyż modele sprzed 60 lat i starsze, także w idealnym stanie, zbyt odbiegają technicznie od współczesnej motoryzacji, by spokojnie je użytkować na co dzień. Z kolei auta z lat 90. a nawet 80. zeszłego wieku zwykle nie nabrały jeszcze nawet nieformalnego statusu klasyków. Oczywiście, są liczne wyjątki, jak np. kolejne modele Porsche 911, wszystkie włoskie supersamochody, angielskie auta sportowe nieistniejących już marek czy też specjalne, limitowane wersje niektórych bardziej popularnych modeli różnych firm. Jednak są to zwykle auta naprawdę bardzo drogie albo zbyt współczesne, by budziły czyjekolwiek zainteresowanie.
Wydaje się, że obecnie najlepsze propozycje na samochód klasyczny na co dzień, pochodzą z lat 60. i 70. XX wieku. Są wystarczająco wiekowe, a dobrze utrzymanym egzemplarzem można jeździć prawie tak jak autem współczesnym. Pojazdy luksusowe z tych roczników okażą się naprawdę dobrze wyposażone i wygodne, zaś te sportowe (i nie tylko) będą miały zaskakująco zaawansowane zawieszenie i skuteczne hamulce. Rozpoznając ten temat po raz pierwszy, zdziwimy się zapewne, jak jeszcze 40–50 lat temu małe były samochody. Dla niektórych kierowców może być to problem, podobnie jak ergonomia trochę różniąca się od dzisiejszej. Ale koniec końców – da się jeździć. Przynajmniej w mieście lub na krótkie wypady z przyjaciółmi.

Poszukiwanie okazji
Skąd wziąć klasyka? To dopiero pytanie. Rynek takich samochodów istnieje, oczywiście znacznie większy na Zachodzie niż w Polsce. Dużym dostarczycielem także europejskich aut do odbudowy jest USA, jednak sprowadzaniem stamtąd powinni zajmować się specjaliści, bo kilkudziesięcioletni samochód trzeba przed zakupem bardzo dokładnie obejrzeć i – jeżeli to możliwe – przetestować.
Najlepiej byłoby zdobyć upatrzony samochód w oryginalnym stanie, niezniszczony i nadający się do jazdy po tylko mikroskopijnych poprawkach. Ale takie cuda nie zdarzają się nawet w Erze, a jeżeli tak, to za odpowiednie pieniądze.
W praktyce należy się zdecydować, czy kupować samochód już odrestaurowany (w ogłoszeniach są zawsze w idealnym, konkursowym stanie)), czy też niedrogie auto do remontu. Piszący te słowa zaleca, choć to pozornie trudniejsze, owo drugie rozwiązanie. Jest bowiem bardzo małe prawdopodobieństwo, że trafimy na dobrze odrestaurowany egzemplarz zrobiony jak dla siebie, a jednocześnie nie w kosmicznej cenie. Praktyczny problem z restauracją jest następujący: nieważne, czy samochód stał, czy jeździł. Jeżeli ma 40 lat, to na pewno wiele jest w nim do zrobienia. I jest to tak duża praca (liczy się koszt części, materiałów oraz idąca w grube setki godzin robocizna), że jeżeli zrobiono to rzetelnie, to właściwie nie sposób odzyskać włożonych pieniędzy. A jeżeli samochód restaurowany jest na sprzedaż, to istnieje tak mnóstwo skrótów i trudnych do odkrycia ułatwień technologicznych, że... zawodowcy z nich korzystają. Dlatego lepiej kupić auto do remontu za rozsądną cenę (nie dziwmy się, że cena jeżdżącego klasyka w zależności od stanu może się różnić jak 1:20 lub więcej), a następnie poświęcić czas i pieniądze, by było to zrobione dobrze i z poszanowaniem detali. Pod naszą kontrolą lub nawet osobiście, jeżeli ktoś lubi.

Kupuj z głową i pomocą fachowca
Na co zwracać uwagę? Zalecenia tego typu będą oczywiście bardzo ogólne, ale jednak: Przede wszystkim – oryginalność i kompletność auta. Trzeba przyjąć, że właściwie wszystko da się naprawić (szczególnie skorodowane nadwozie), ale jeżeli czegoś brakuje, to można się na tym poważnie potknąć. Dlatego najlepiej jest kupować egzemplarze jeżdżące, choćby ledwo, ledwo, ale pozwalające na ocenę, czy wszystko jest na swoim miejscu. Auta rozmontowane do złożenia mają wartość bliską złomu, chyba że potrzebne nam są konkretne zespoły.
Warto też zainteresować się przed podpisaniem umowy, czy do tego akurat modelu dostaniemy jakiekolwiek części. Zwykle, jeżeli jest to model popularny na rynku klasyków, znajdą się ludzie (np. zrzeszeni w klubach), którzy pomogą, względnie firmy, które się tym zajmują. Łatwiej je będzie znaleźć w Wielkiej Brytanii, Niemczech Holandii czy Włoszech niż w Polsce, ale na terenie Unii Europejskiej nie czyni to żadnego problemu. Natomiast jeżeli wybierzemy sobie atrakcyjny, ale niepopularny model, bardzo dużym problemem może okazać się najdrobniejszy detal, listewka, szyba czy gumowa uszczelka. Sama odbudowa skorodowanego nadwozia (fachowcy wiedzą, że w każdym samochodzie z lat 70. dolne 8 cali jest zawsze do pełnej restauracji, a w autach włoskich jeszcze więcej) będzie wobec tego czystą przyjemnością.
Kilka słów o oryginalności klasyka. Nawet jeżeli nie zamierzamy rejestrować go jako zabytek, bardzo odradzamy wszelkie przeróbki i tuningowanie. To nie tylko sprawa dobrego smaku, ale też wartości auta. Już wspominaliśmy, że na porządnej odbudowie nie da się zarobić, ale to tylko połowa prawdy. Jeżeli będziemy mieli szczęście lub dokonamy świadomego wyboru, zapewne trafimy na pojazd, który z roku na rok drożeje. Dotyczy to prawie wszystkich starych samochodów po czterdziestce, z wyjątkiem tych, które... już nierozsądnie zdrożały wcześniej (uznane za urodzone klasyki auta produkowane w niewielkich seriach). Praktycznie każdy samochód warto porządnie odrestaurować i postawić w suchym garażu, eksploatując tylko przy dobrej pogodzie. Gdy sprawdzimy ceny za 10 lat, może okazać się, że zarobiliśmy trochę lub dużo – to właśnie zależy od szczęścia. Natomiast egzemplarz poprzerabiany będzie miał ciągle tę samą wartość – tylko tych części, które pozostały oryginalne. Oczywiście, wyjątkiem może być budowa np. repliki prawdziwego samochodu wyczynowego z epoki, ale to już zupełnie inna sprawa.
Warto na koniec powiedzieć, że proponowane dziś przez nas zapisywanie się do klubu samochodowych wariatów nie jest dla każdego. Trzeba to lubić i dodatkowo mieć pieniądze, bo same dobre chęci lub sam gruby portfel sprawy nie załatwiają. Praktyka dowodzi, że po wybraniu samochodu do restauracji, dogadaniu się z wykonawcami, zbadaniu cen i dostępności części, stanu auta oraz wszystkiego innego, a potem po określeniu poziomu wydatków i czasu przedsięwzięcia, powinniśmy pomnożyć oba wyniki (przewidywany koszt oraz czas) przez dwa i... mieć nadzieję, że się uda. Niuans polega na tym, że jeżeli przyjmiemy pewien standard wykonania odbudowy auta, to właściwie nie ma na czym oszczędzić. Oczywiście, możemy nie rzucać się na głęboką wodę i wybrać do odbudowy Poloneza Borewicza, zamiast Mercedesa 190. Tyle że potrwa to tyle samo czasu, zajmie tyle samo płatnych roboczogodzin, a na koniec będziemy mieli Poloneza, a nie Mercedesa.

Poza tym pamiętajmy, że przygotowujemy sobie samochód do jazdy, ale tylko na połowę roku. Przecież w zimie, na sól nim nie wyjedziemy. No i musimy mieć garaż (niekoniecznie ogrzewany), żeby nasze kochane auto trzymać poza sezonem w dobrych warunkach. Jeżeli zaś sami nie jesteśmy dobrzy w mechanice i elektryce samochodowej, dobrze jest mieć w telefonie w ulubionych numer do zaufanego fachowca, najlepiej tego, który wcześniej pracował przy tym właśnie egzemplarzu.

Przeczytaj również
Popularne