Tomasz Siwiński: PZPM ma 25 lat, pamiętasz, jak to wszystko się zaczęło? Jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie?
Jakub Faryś: Nie uczestniczyłem w samym rozpoczęciu działalności, wtedy Stowarzyszenia Oficjalnych Importerów Samochodów (SOIS), ale niedawno w dokumentach odnalazłem protokół z tamtych czasów i obecnie w branży pracują może jeszcze ze dwie osoby tam wymienione. Dosyć szybko rozpocząłem współpracę ze Stowarzyszeniem, ponieważ kiedy w 1995 roku rozpocząłem pracę w Scania Polska, to jednym z moich obowiązków były kontakty z SOIS, więc od początku uczestniczyłem w pracach, tylko początkowo od drugiej strony. W tym mniej więcej momencie do organizacji zaczęły dołączać oficjalni importerzy.
W 2002 roku rozpocząłem pracę w organizacji. Miało być na chwilę, a mija już 15 lat. Było wiadomo, że w 2004 roku Polska dołączy do Unii Europejskiej i wtedy zaczęły się rozmowy z europejską organizacją, czyli ACEA. Był wtedy bardzo ostry wyścig, bo kilka organizacji działających w Polsce chciało zostać członkiem ACEA, ale wygrał PZPM, chociaż wtedy jeszcze pod inną nazwą. Pamiętam to jak dziś, ponieważ wtedy udał nam się wyczyn z pozoru karkołomny. Jednego dnia, kiedy w Warszawie gościła delegacja ACEA, odbyliśmy pięć spotkań: z ministrem gospodarki, z ministrem środowiska, z wiceministrem infrastruktury, z wiceministrem finansów i z szefem sejmowej komisji gospodarki. Nawet teraz nie wiem, jak to się udało, że nikt nie odwołał, nie przesunął, że po prostu zdążyliśmy wszędzie na czas. Wtedy ACEA podjęła decyzję, że to właśnie my będziemy członkiem międzynarodowych struktur.
Ciekawa była też historia z nazwą. Wtedy organizacja nazywała się – Stowarzyszenie Oficjalnych Importerów Samochodowych, ale jako że dołączyli także producenci, trzeba było zmienić nazwę. Problem był taki, że członkowie byli przyzwyczajeni do skrótu SOIS. Powstała więc nazwa „Związek Motoryzacyjny SOIS”. Jednak nazwa często była rozwijana jako ZM Stowarzyszenia Oficjalnych Importerów Samochodów ‒ dlatego zapadła decyzja o ponownej zmianie na Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego ‒ i tak, mam nadzieję, już zostanie.
Powiedziałeś o początkach związku, a co uznałbyś za swój największy zawodowy sukces?
Nie mnie oceniać moje sukcesy, to pozostawię innym (śmiech). Największym sukcesem organizacji jest to, że panuje u nas ogromny, wzajemny szacunek. Nie było nigdy sytuacji, aby była jakaś kłótnia czy niesnaski. Obowiązuje u nas taka niepisana zasada, że zajmujemy się tematami poszczególnych grup, choć ich interesy nie zawsze są zbieżne. Nigdy jednak nie zdarzyło się, aby któryś z członków powiedział: nie, ja się nie zgadzam, bo nigdy nie zajmowaliśmy się tematem, który szkodził którejkolwiek firmie członkowskiej. Członkowie szanują się wzajemnie i to jest niewątpliwie ogromnym powodem do dumy. Tym bardziej że członkostwo jest dobrowolne.
Kolejnym sukcesem jest to, że jako jedyna polska organizacja jesteśmy członkiem trzech europejskich stowarzyszeń, odpowiednio producentów samochodów, motocykli oraz przyczep, naczep i zabudów.
No i zespół, czyli ludzie tworzący biuro Związku i osoby z firm członkowskich, które pracują w grupach roboczych. Oczywiście, należy również podkreślić pracę szefów firm w radzie nadzorczej i komisji rewizyjnej organizacji. To praca społeczna, a w historii związku to grupa ponad 40 osób. Zespół biura nie jest duży, bo liczy siedem osób, ale fluktuacja kadr jest, można powiedzieć, zerowa.
Reasumując, sukcesem jest liczba członków i ich wzajemny szacunek do siebie, nasza aktywność na rynku międzynarodowym i doskonały zespół ludzi, którzy wspólnie pracują po to, aby naszym członkom pracowało się po prostu lepiej i skuteczniej.
Na koniec, co powinno być oczywiste, ale trzeba to zaznaczyć i zaliczyć do kategorii sukcesów, że jesteśmy organizacją całkowicie apolityczną. Przez tyle lat pracy wytworzyliśmy o PZPM opinię, że jeżeli ktoś szuka eksperckiej wiedzy o branży motoryzacyjnej, to znajdzie ją u nas. Jest to wiedza rzetelna i obiektywna. Naszą największą wartością jest wypracowana przez lata wiarygodność ‒ i to także nasz wielki sukces.
Mówisz o szacunku między Waszymi członkami, o różnych sektorach, jakie reprezentują. Prawda jest taka, że nie zawsze interesy poszczególnych członków są zbieżne. Nawet w przypadku samochodów osobowych często jedni promują hybrydy, inni diesle. Czy udaje się reprezentować interesy wszystkich?
Tak, a to dlatego, że jesteśmy członkiem ACEA, a ta organizacja w dużym stopniu bierze na siebie uzgodnienie pewnych rozwiązań i ustaleń, na tym najwyższym, europejskim poziomie. Tam członkami komitetu zarządzającego są prezesi koncernów, którzy kreują ‒ oczywiście zgodnie z prawem ‒ strategię. Przy tej okazji trzeba bardzo mocno podkreślić, że my nigdy nie zajmujemy się tematami, które dotykają konkurencyjności między firmami. Dla przykładu, jeżeli Komisja Europejska mówi, że silniki Diesla powinny być zastąpione inną technologią, to my nie wpływamy na politykę poszczególnych producentów. Nigdy nie podjęliśmy działań ‒ czy to na poziomie europejskim, czy krajowym ‒ które w jakikolwiek sposób uderzałyby w interesy którejś z grup naszych członków. Jeżeli firma X zwróci się do legislatora z propozycją własnych rozwiązań, to legislator nie wie, czy to jest rozwiązanie dobre dla całego rynku, czy tylko dla tej firmy. Jeżeli z taką propozycją przyjdzie związek, to jest już pewność, że to rozwiązanie jest przedyskutowane, przemyślane i akceptowalne dla wszystkich. To właśnie jest źródło sukcesu i na razie udaje się je z powodzeniem realizować.
Czy powiedziałbyś, że związek zajmuje się lobbingiem, bo w naszych realiach to słowo ma ciągle pejoratywne znaczenie?
Nieraz pada takie słowo i w kulturze anglosaskiej ma zdecydowanie inny odbiór niż u nas. To nic innego, jak praca wspólnie z tworzącymi prawo w danych obszarach, aby to prawo było dobre i przyjazne dla biznesu. Są zawodowi lobbyści i nikt nie ma z tym problemu. W Polsce to słowo czasem kojarzy się z działaniem służącym odniesieniu pewnych korzyści, nie zawsze zgodnie z prawem. Nie wiem, czy tak było kiedyś, ale teraz praktycznie nie spotykam się z tego typu działaniami. W odniesieniu do PZPM-u wolę się posługiwać określeniem; działanie na rzecz branży, bo to lepiej oddaje charakter tego, co robimy. Bo co my robimy w tym zakresie? Recenzujemy pomysły prawne czy to na poziomie Polski, czy Europy, bądź jesteśmy inicjatorami pewnych rozwiązań po to, aby biznes szedł sprawniej. Robimy to, bo legislator często nie ma doświadczenia w poszczególnych dziedzinach. Osoby w Sejmie czy w rządzie często nie są praktykami. Modelowy przykład pochodzi sprzed kilku lat. Komisja Europejska wprowadziła rozwiązanie, żeby klient kupujący samochód w salonie miał dostęp do danych o zużyciu paliwa i emisji szkodliwych substancji wszystkich oferowanych na danym rynku modeli. Jeżeli klient będzie chciał wziąć pod uwagę jedno z tych dwóch kryteriów przy wyborze samochodów, to żeby mógł to zrobić na miejscu, bez konieczności biegania po wszystkich salonach. Pierwszy pomysł ministerstwa był taki, żeby dwa razy do roku wydrukować kilka milionów broszur, które trafiłyby do salonów. Idea szczytna, cel rozsądny, tylko pomysł mało praktyczny. Wtedy udało nam się przekonać ministerstwo, że my jako organizacja zajmiemy się zbieraniem tych danych od producentów i dwa razy do roku przekażemy je ministerstwu, w tym wypadku infrastruktury, które na swojej stronie te dane będzie publikowało. Każdy salon musi dać klientowi możliwość zapoznania się z takimi danymi. Więc to są działania tego typu. Często pomysły rządzących są dobre, a my sugerujemy, jak wprowadzić je w życie, chociaż nie zawsze legislator się z nami zgadza.
Moją ambicją jest to, żeby legislator miał od nas pełną wiedzę, jakie skutki będzie miało wprowadzone przez niego prawo. Nawet jeżeli te skutki zmian nie będą pozytywne dla branży, to muszę mieć pewność, że legislator to wiedział i zrobił to w pełni świadomie. To także jest element naszego działania.
PZPM ma 25 lat, jak zamierzacie uczcić ten jubileusz?
Pomysł jest taki, żeby w ciągu dwunastu miesięcy odbyło się kilkanaście wydarzeń dedykowanych różnym grupom naszych członków, pod wspólnym hasłem przewodnim „Motoryzacja w drodze do przyszłości”. Chcemy pokazać, że branża motoryzacyjna to wiele różnych obszarów. Stąd konferencja Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Przyczep i Naczep (CLCCR), konferencja E – bus o mobilności w miastach w Ministerstwie Rozwoju. Planujemy konferencję z GIODO o pojazdach autonomicznych, konferencję o bezpieczeństwie czy spotkanie z ACEA dotyczące przyszłości motoryzacji. Naprawdę będzie wiele wydarzeń. Oczywiście nie zabraknie nas także na największej imprezie flotowej w Polsce, czyli Targach Fleet Market. Będziemy tam obecni i na naszym stoisku będziemy chcieli pokazać, że PZPM to grono ekspertów i praktyków rynku z różnych jego obszarów. Chcielibyśmy świętować, ale świętować merytorycznie i zaprezentować całe spektrum tego, co robimy.
Załóżmy, że jestem gościem Targów Fleet Market, szukam wiedzy dotyczącej rynku motoryzacyjnego, czy na Waszym stoisku otrzymam odpowiedzi?
Oczywiście! Jeżeli nie na wszystkie pytania, to na pewno na większość. Powiemy na przykład: drogi fleet managerze, to, że masz obecnie samochód z normą Euro 6, a nie Euro 8, który to choć niebywale przyjazny środowisku, ale kosztuje fortunę, to także trochę nasza zasługa (śmiech). Chcemy pokazać wycinek naszej pracy i z chęcią odpowiemy na wszelkie pytania, opowiemy o tym, co robimy. Zapraszamy.
Mówisz o działaniach związku, chwalisz zespół, ale za większością z tych działań stoisz Ty. Skąd u Ciebie ten ciągły wigor, energia do działania? Zmieniają się rządy, ministrowie i wciąż wiele tematów musisz zaczynać od nowa. Nie masz czasami tak po ludzku dosyć?
Rodzinna opowieść jest taka, że pierwsze słowo, jakie wypowiedziałem, to było auto (śmiech). To chyba wiele tłumaczy, ale poważnie. Przez długi okres pracowałem w Renault i Saab, gdzie zajmowałem się pojazdami osobowymi, równie długo w Scania z pojazdami ciężarowymi, a od piętnastu lat jestem w PZPM i mam wszystkie rodzaje pojazdów w swoim zainteresowaniu. Ja po prostu lubię to, co robię, i to jest cała tajemnica mojej energii. To jest niezwykle ciekawa i interesująca praca, ponieważ – mimo że niektóre tematy faktycznie ciągną się latami – wciąż dzieje się coś nowego. Są co prawda sprawy, takie jak temat zastąpienia akcyzy podatkiem ekologicznym, ale w tym przypadku 98% to polityka, a 2% merytoryka. To jednak tylko niewielki wycinek naszej pracy, choć bardzo nośny medialnie. Jednak niemal cały nasz wysiłek skupiamy na działaniach, o których niemal mało kto wie i nie mówi, bo nie są medialnie interesujące. Na poziomie europejskim jest ponad sto aktów prawnych i dyrektyw regulujących działania przemysłu motoryzacyjnego, a niektóre mają po kilkaset stron. No a kogo interesuje nowa dyrektywa rejestracyjna czy homologacyjna? Niewielu, ponieważ to nie są spektakularne działania. Ile osób jest zainteresowanych wprowadzeniem na rynek opon typu supersingle do samochodów ciężarowych? Także niewiele, ale jest to bardzo ważne dla tych bezpośrednio zainteresowanych.
A ja to po prostu lubię.
Pewnego dnia budzisz się i możesz dowolnie zmienić prawo w naszym kraju. Od czego zaczynasz?
Gdyby tak miało być, to musiałbym się obudzić się jako król (śmiech). Po pierwsze, przemyślałbym system podatkowy w tym tę motoryzacyjną część, która jest reliktem z czasów, kiedy motoryzacja wyglądała całkowicie inaczej. Po drugie, uważam, że należałoby się zastanowić nad rozwiązaniami z obszaru ekologii. Musimy się troszczyć o ziemię i wprowadzać rozwiązania, które pozwolą zostawić tę ziemię w dobrej kondycji następnym pokoleniom, ale ‒ mówiąc delikatnie ‒ czasami proponowane rozwiązania nie są najlepsze. Jeżeli transport odpowiada za kilka, czasami kilkanaście procent zanieczyszczeń, to pojawia się pytanie, czy wprowadzanie kolejnych norm, co powoduje poważny wzrost ceny samochodów, jest rozsądne i niezbędne. Oczywiście, patrząc na wszystkie sektory przemysłu, które mają większy udział w zanieczyszczaniu środowiska ‒ czy nie należałoby zastosować bardziej zrównoważonego podejścia. Po prostu, czy koszt osiągnięcia jakiegoś efektu w branży motoryzacyjnej nie jest wielokrotnie wyższy niż w innych dziedzinach gospodarki.
Trzecia rzecz, dotyczy budowy dróg. Wiem, że nie mamy tyle pieniędzy, żeby wybudować idealną sieć dróg szybkiego ruchu, ale starałbym się skończyć i dopiąć istniejącą już sieć dróg. Sztandarowym przykładem jest wyjazd z Warszawy na północ, czyli Warmia i Mazury, porty Trójmiasta oraz lotnisko w Modlinie. Budowa drogi S7 poza Warszawą postępuje, wciąż są oddawane nowe fragmenty, a wyjazd z Warszawy to tragedia. A przecież dobudowanie tego niewielkiego, warszawskiego kawałka spowodowałoby logiczne domknięcie całego odcinka.
Widzisz się za kilka lat w strukturach europejskich, np. ACEA?
Po pierwsze, tu mi dobrze (śmiech). Po drugie, w Brukseli jestem dość często, a po trzecie, nie wiem, czy zmiana miejsca zamieszkania i miejsca pracy na organizację, która robi podobne rzeczy, byłaby aż tak dużą zmianą. Mam doświadczenie w pracy z osobami z różnych koncernów, więc gdybym zmienił biurko warszawskie na brukselskie, niemal wszystko zostałoby podobne. Może odrobinę wyższy prestiż, ale czy to jest aż tak istotne? W przypadku organizacji takiej jak PZPM i pracy, jaką wykonuję, kiedy patrzę na podobne organizacje w innych krajach, uważam, że nie mamy się czego wstydzić. Na pewno jesteśmy w czołówce, biorąc pod uwagę to, co robimy i jak robimy, i z tego jestem dumny. Nie zmieniłby mi się zakres pracy, ponieważ tematy są bardzo podobne, tylko zamiast spotkań z ministrem gospodarki w naszym kraju musiałbym się spotykać z komisarzem europejskim. A poza tym jesteśmy w stałym kontakcie z Brukselą, więc już zupełnie duży kawałek mojego biurka to biurko brukselskie.
Oczywiście, nie znam przyszłości, ale w Polsce pracuje mi się doskonale. Pracuję z profesjonalistami, mówię zarówno o moich pracownikach, jak i pracownikach firm członkowskich i członkach władz organizacji. Mówiąc pół żartem pół serio, zmieniłbym biurko, rejestrację na samochodzie i zamiast chodzić do zaprzyjaźnionego sklepu w Warszawie, musiałbym się zaprzyjaźnić z osobami w sklepie w Brukseli (śmiech).