Tak jak przy wyborze każdego innego samochodu, warto odpowiedzieć sobie na pytanie – jaki będzie główny cel użytkowania pojazdu? Czy ma to być jedyne auto w rodzinie, z dużym bagażnikiem, służące na co dzień zarówno do lokalnych przejazdów i dalekich podróży, czy też może samochód miejski, mniejszy i może nieco tańszy?
W moim przypadku przesiadałem się z 200-konnego, oszczędnego turbodiesla, z największym na rynku bagażnikiem (ponad 700 litrów) – zatem wymagania były spore. Po około 6-miesięcznych przygotowaniach do wyboru elektrycznego auta, przejrzeniu w internecie dziesiątek nagrań użytkowników i testów (jak prawdziwy fan motoryzacji) na krótką listę ostatecznego wyboru trafiły trzy samochody. Wszystkie samochody oferowały realny zasięg „autostradowy” w okolicach 300-350 km, bagażnik o pojemności około 500 litrów i możliwość bardzo szybkiego ładowania w trasie. Finalnie, po jeździe testowej zdecydowany wybór padł na Teslę Model 3. Przeważyły wrażenia z obsługi interfejsu wyświetlanego na centralnym, dużym ekranie – jego intuicyjność, szybkość działania, rewelacyjna aplikacja mobilna. Samochód elektryczny zaskakuje ciszą (brak dźwięku silnika), przyspieszeniem (6 sek. do 100 km/h), przestronnym wnętrzem, sporym bagażnikiem z tyłu oraz dodatkowym z przodu, w którym z powodzeniem mieści się standardowa samolotowa walizka.
Pierwsze 15 000 km zrobiliśmy elektrykiem w około 4 miesiące. Auto użytkujemy wspólnie z żoną i jeździmy dużo (trochę za dużo… - ale to inna historia), średnio około 2800 km na miesiąc. Nasz styl jazdy jest raczej spokojny. Poruszamy się po drogach przepisowo i trzymamy się górnych limitów prędkości (autostrada 140 km/h, ekspresówki 120 km/h). Średnie prędkości z naszych podróży po Polsce to ponad 90 km/h, bo spore odcinki naszych stałych tras przebiegają autostradami i S-kami. Elektrykiem byliśmy wielokrotnie w długich zagranicznych trasach (Francja, Holandia, Niemcy), pokonywaliśmy wtedy dziennie około 1000 km.
Ładowanie? Nie ma żadnego problemu! Na co dzień auto ładujemy w przydomowym garażu co 3-4 dni, ze zwykłego gniazdka 230 V, dbając by korzystać z energii tylko w tańszej taryfie nocnej. Ze zwykłej fabrycznej ładowarki możemy w 8 godzin (od 22:00 do 6:00) uzupełnić 40% pojemności baterii. Efekt? Średni, łączny rachunek za energię wynosi około 120-150 zł miesięcznie – za cały miesiąc jeżdżenia po mieście (około 1000-1200 km). Ładowanie w trasie? Również bez problemu. Sieć szybkich ładowarek rośnie w oczach – dosłownie. W trakcie kilkunastu miesięcy, podczas których użytkujemy auto elektryczne, przy trasach, którymi jeździmy w Polsce, pojawiły się dziesiątki nowych lub zmodernizowanych bardzo szybkich ładowarek. Są rozmieszczone co kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów i planowanie trasy nie jest obecnie żadnym problemem. Natomiast za granicą, gdzie sieć Superchargerów jest jeszcze bardziej rozbudowana, podróżowanie to czysta przyjemność. Ustawia się cel... i tyle. Auto samo podpowie, gdzie najlepiej się zatrzymać, jak długo je ładować, w razie potrzeby zmieni proponowane miejsce postoju (np. wielu użytkowników zmierza do tej samej ładowarki o określonej godzinie, może być ryzyko kolejki). Odkąd jeździmy elektrykiem, żona polubiła podróże, ponieważ robimy częstsze przerwy podczas jazdy. Realnie, zatrzymujemy się co 2,5-3 godziny, czyli co 250-350 km. Przerwa trwa zwykle kilkanaście minut – akurat tyle by zamówić kawę, kanapkę, skorzystać z toalety – i jedziemy dalej. Przy ładowarkach spędzamy od około 11 minut do maks. 30 minut, zwykle łącząc tę dłuższą przerwę z zamówieniem ciepłego posiłku. W trakcie 18 miesięcy podróży po Polsce i Europie zaledwie 4-5 razy zdarzyło się, że to my czekaliśmy na auto przy ładowarce, a nie auto na nas – i to zaledwie kilka minut. Nigdy nie spotkaliśmy kolejki na stacji ładowania. Nasza typowa podróż w Polsce, w rodzinne strony, to odcinek 500 km. Pokonujemy go z jedną przerwą na ładowanie, która trwa łącznie 20-30 minut lub z dwiema przerwami, każda po 12-17 minut – zależnie od tego, gdzie chcemy/musimy się zatrzymać (z powodów innych niż ładowarka). Cała podróż na odcinku liczącym pół tysiąca kilometrów to od 5 do 6 godzin, zależnie od natężenia ruchu – to 25-30 minut dłużej niż autem spalinowym.
Podróżowanie elektrykiem może być tańsze niż autem spalinowym, co więcej - wydaje się być tańsze za granicą niż w Polsce. Jedna kilowatogodzina energii na Superchargerach poza Polską to koszt od 32 do 50 eurocentów, czyli od około 1,4 zł do 2,25 zł za kWh. W Polsce, na stacjach jednej z popularnych w Polsce sieci to koszt 2-2,6 zł za jedną kilowatogodzinę. Co ważne, pierwsze 200-300 km można przejechać na tanim prądzie pobranym w domu, a to znacząco obniża koszt całej podróży.
Trzeba jednak wiedzieć, że w Europie możliwe jest też ekstremalnie tanie ładowanie na publicznych ładowarkach, poza godzinami szczytu, np. w nocy. Podczas podróży do Francji ładowaliśmy baterię do pełna za... 2 euro, niezależnie od ilości pobranej energii, podczas nocnych postojów, a w Holandii za 20 centów za 1 kWh.
Oczywiście powiedzenie sugeruje: „nigdy nie mów nigdy”, jednak o ile nic się nie zmieni (a wszystko wskazuje, że może być tylko lepiej), nigdy nie wrócimy do auta spalinowego. Dlaczego? Oto kilka powodów:
Oczywiście, nowe auta elektryczne są droższe niż auta używane. Zwykle małe samochody elektryczne segmentu B lub C są też droższe niż ich spalinowe odpowiedniki. Jednak samochody elektryczne segmentu D lub klasy wyższej kosztują tyle samo, ile spalinowi konkurenci albo nawet mniej! Dodatkowo, ładowanie elektryka jest na co dzień o połowę tańsze niż tankowanie samochodu spalinowego.
Zebraliśmy kilka liczb, które mogą się przydać w wyborze auta dla siebie: