Jakże przepięknie wyglądałby świat, gdyby wszystkie założenia możnych tego świata przelane na papier znajdowały odzwierciedlenie w rzeczywistości. Żylibyśmy w harmonii, dobrobycie, a delikatne wiatry najpierw muskałyby skrzydła wiatrowych farm, a następnie twarze wylegującej się na trawie klasy średniej. Z czystej energii, wprost wynikającej z obrotowego ruchu Ziemi, moglibyśmy ładować swoje elektryczne pojazdy. Moglibyśmy także korzystać z położenia naszej planety względem Słońca. Jako trzecia najbliższa naszej gwieździe jest ogrzewana na tyle skutecznie, że daje pracę dziesiątkom tysięcy telefonicznych sprzedawców systemów fotowoltaicznych. Jednak w świecie idealnym nie odrzucalibyśmy tych rozmów poirytowani faktem, że okres zwrotu tej inwestycji jest o 15 lat dłuższy niż średnia długość życia na Ziemi. Nie sugerowalibyśmy – dość irracjonalnie zresztą – żeby oferent zamontował sobie te panele akurat tam, gdzie właśnie światło słoneczne nie dochodzi.
Kiedy już baterie naszych elektrycznych samochodów aż kipiałyby od zgromadzonej w nich energii: czy to pozyskanej z wiatru, czy słońca, moglibyśmy nimi całkowicie bezemisyjnie jeździć tam, dokąd jeżdżą szczęśliwi ludzie. Bylibyśmy szczęśliwi nieporównywalnie bardziej niż obecnie, ponieważ nie jechalibyśmy w pojedynkę, na pokładzie zawsze byłby komplet pasażerów. Byłby, ponieważ uciecha współdzielenia samochodów z każdym i zawsze, byłaby nie tylko przywilejem, ale obowiązkiem. Przejazdy w pojedynkę jako nieekonomiczne i nieekologiczne byłyby także naganne moralnie.
Oczywiście nie zawsze i nie każdy jechałby dokładnie w to samo miejsce, w jakie akurat mamy potrzebę dojechać, ale nic to. Przecież centra miast byłyby wolne od ruchu kołowego, nawet dotyczącego samochodów elektrycznych. Zatem wszystkie samochody należałoby parkować w zielonych i przyjaznych miejscach na obrzeżach, aby stamtąd każdy udał się w swoją stronę. Kto miałby za daleko, aby pokonać dystans piechotą, mógłby skorzystać z elektrycznych hulajnóg bądź rowerów. Dla tych, którzy do pedałowania nastawieni są sceptycznie, byłyby rowery elektryczne. Oczywiście współdzielone.
Nie zapominajmy o transporcie publicznym. Ten przypominałby dobrze funkcjonujący organizm z siecią torów tramwajowych i wydzielonych buspasów, po których mknęłyby wodorowe autobusy. Miejsca przesiadek byłyby wydzielone, a ruch zorganizowany tak, że nie trzeba by było nawet wystawiać nogi na zewnątrz. Z jednej linii przeskakujemy do tramwaju drugiej linii, a uśmiechnięty i kompetentny motorniczy, ewentualnie kierowca, z uśmiechem na twarzy życzy nam wspaniałego dnia.
Nareszcie stacje paliw spełniałyby bez przeszkód swoje główne zadanie, dla jakiego były budowane, a więc byłyby po prostu miejscami sprzedaży hot-dogów. Sos tysiąca wysp lałby się nieprzerwanym strumieniem naprzemiennie z sosem duńskim i ostrym meksykańskim. Keczup i musztarda jako symbole szczęśliwie minionego, spalinowego świata odeszłyby w zapomnienie. Zamiast dystrybutorów z paliwem stałyby szybkie ładowarki, które z niewyobrażalnymi mocami ładowałyby samochody w kilka minut. Podczas ładowania ludzie szczebiotaliby wesoło, przypominając sobie czasy szczęśliwie minione, kiedy energia elektryczna pochodziła z węgla, a koszt naładowania samochodu kosztował średnią krajową. Teraz przecież mamy energię z wiatru, ze słońca. Zresztą ładowanie na stacjach nie byłoby częste, bo każdy miałby naścienne ładowarki w swoich wielostanowiskowych garażach.
Nie byłoby samochodów spalinowych, sieci przesyłowe działałyby sprawnie, nie byłoby osób wykluczonych komunikacyjnie. Nikt nie mieszkałby w blokach, a jeżeli nawet, to pod blokiem miałby przystanek. Ceny paliw nie byłyby już powodem do codziennych utyskiwań, inflacja byłaby tylko mglistym wspomnieniem.
Należałoby jeszcze tylko rozwiązać kwestię transportu lotniczego i morskiego, ale na pewno jakieś rozwiązanie dałoby się bez problemu znaleźć. Tak wyglądałby świat idealny i zrównoważony. Tak wyglądałby nasz świat, gdyby możni tego świata na poważnie zajęli się tym, o czym z taką zawziętością debatują podczas kolejnych klimatycznych szczytów. Tylko musztardy jakoś tak trochę żal.
Tomasz Siwiński