Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Kubica, oddaj moje sto milionów

Pragnienie posiadania w naszym udręczonym narodzie bohatera jest tak olbrzymie, że aż słychać skowyt umęczonych przeciętnością rodaków. Co prawda nieśmiertelne, chociaż jakże śmiertelne, nasze eksportowe trio: Jan Paweł II, Boniek i Wałęsa, jeszcze funkcjonuje, ale bardziej w świadomości obcych plemion niż naszego.

Wobec takiego nieurodzaju naród musiał sobie wykreować kolejnego Wallenroda. Poszło nadzwyczaj sprawnie, chociaż można powiedzieć że niepełnosprawnie. Niekwestionowanym bohaterem został Robert syn Artura Kubica. Wiem, wiem, jest jeszcze Robert Lewandowski, ale sami przyznacie, że on jakiś taki trochę za bardzo niemiecki, za ładny, za bardzo z Anią boscy, a za mało są przyziemni. Nie lubimy takich. Bohater musi mieć skazy, blizny na życiorysie, być nieostry. Tymczasem państwo Lewandowscy są jak z photoshopa.

Nieostry jest natomiast pan Robert Kubica. Pan, ponieważ w odróżnieniu od wielu milionów rodaków nie przeszedłem z panem Robertem na ty, chociaż jako starszy powinienem był to zaproponować. Nie udało się, nad czym ubolewał specjalnie nie będę. Czemu, zapytacie? Przecież w przeprowadzonej na antenie radiowej Trójki ankiecie na sportowca, z którym chciałoby się zjeść kolację, pan Robert wygrał nie o włos, ale niemal zdublował konkurencję. Może to nawet i dobrze, bo ja wtedy mógłbym iść na kolację z Marią Andrejczyk – tutaj, niestety, także nie jesteśmy per ty, czego już dogłębnie żałuję. Nie wiecie, kim jest? Nie szkodzi, znajdziecie.

Mam po prostu wrażenie, że nie bardzo miałbym o czym porozmawiać z panem Robertem. Nie dlatego, że go nie lubię (nie poznałem go), czy nie cenię jego sportowych umiejętności, ale dlatego, że jestem po prostu zniesmaczony tym, co się ostatnio wydarzyło wokół postaci pana Roberta.

Powtarzam, nie o kompetencje do prowadzenia samochodów i bolidów chodzi. Jedno zwycięstwo w F1 na mnie akurat takiego ogromnego wrażenia nie robi. Tak, wiem, ciekawe, na którym miejscu ty byś dojechał, pewnie nawet byś nie ruszył. Tak, a nawet bym się nie zmieścił do bolidu. Wychodzę jednak z założenia, że prawo zabrania głosu na temat zawodników F1 ma także ktoś, kto czynnym zawodnikiem nie jest. Inaczej bylibyśmy skazani tylko na krytyczną biografię pana Roberta Kubicy autorstwa pana Roberta Kubicy.

Do meritum, bo zdaje się, że odjechał mi główny wątek. Cenię zdolności pana Roberta szczególnie za to, co pokazał i osiągnął za kierownicą samochodów rajdowych. Jako jedyny Polak zdobył tytuł mistrza WRC2. Biorąc pod uwagę jego ograniczenia, dokonał rzeczy naprawdę wyjątkowej.

Niesmak wynika bardziej z całego otoczenia i tego, jak pan Robert znalazł się w składzie Williamsa na sezon 2019 i jak bardzo Formuła1 z zawodów prawdziwych herosów stała się jarmarcznym amerykańskim wrestlingiem.

Obecnie miejsce w składzie się kupuje. Muszą zaistnieć jakieś dodatkowe przesłanki, jak bycie kierowcą wyścigowym, ale to, czy ktoś będzie jeździł w danym zespole, czy nie, determinuje przelew. Nomen omen, czy większa liczba zer na koncie przekłada się na większą liczbę zer na torze? Ot, taka matematyczna łamigłówka. Nie łudźmy się, że pan Robert ze swoim wiekiem i niepełnosprawnością zasiadłby ponownie w bolidzie, gdyby w dziobie pieniędzy nie przyniósł Orlenowski orzeł. Tutaj zadaję sobie moralne pytanie. Pan Robert nie byłby kierowcą F1, gdyby potężnych pieniędzy nie wyłożył koncern petrochemiczny Orlen. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, czy jest to 100, czy 40 milionów złotych, nie ma aż takiego znaczenia. Ten koncern jest własnością Skarbu Państwa, a więc? Tak – nas. Koncern nie zapłaciłby tych pieniędzy, gdyby nie ujawniono taśm, na których premier Mateusz Morawiecki cieszy się z wypadku pana Roberta, ponieważ nie musi sponsorować jego startów (wtedy jeszcze jako prezes banku). Wobec czego prezes banku cieszy się z wypadku, bo nie musi sponsorować startów pana Roberta, aby potem, kiedy jako premier usłyszał – wraz z całym narodem – jak się cieszył, będąc prezesem banku, postanowił ofiarować 100 milionów złotych na starty. To jest pewien paradoks.

Pomijam tak zwany zwrot marketingowy z tej inwestycji, nawet na bok odkładam przypuszczenia, jakie dyscypliny mogłyby na tym skorzystać. Moralnie ta cała sytuacja jest bardzo niesmaczna. Ja bym z panem Robertem kolacji nie zjadł, nawet w restauracji „Sowa i Przyjaciele”.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne