Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Konkurs

Łączy nas pasja

Mariusz Stuszewski oraz jego syn Marcin tworzą niezwykły team. Łączą ich nie tylko geny, ale i motoryzacyjna pasja, którą realizują, dzieląc się swoim głębokim doświadczeniem w zakresie bezpiecznej jazdy samochodami podczas szkoleń, wykładów lub kuluarowych rozmów.

Jakie są pierwsze doświadczenia za kierownicą u Pana, Panie Mariuszu?
Mariusz Stuszewski: Pierwsze doświadczenia w kierowaniu samochodem zdobyłem obserwując mojego tatę za kierownicą. Pytałem o wszystko, co było związane z prowadzeniem i obsługą auta (np. odpalanie samochodu za pomocy korby). Obserwowałem wszystkich kierowców, bo każdy jeździł troszkę inaczej. Na przykład kierowcy autobusów stosowali międzygaz przy redukcji biegów i jeden z nich wyjaśnił mi, po co i jak się to robi.

Przydało się to parę lat później, kiedy sprzedałem motorower i kupiłem mój pierwszy samochód, jakim była Škoda Spartak 440s. Škoda była starsza ode mnie, skrzynia nie miała synchronizacji, w zimie zapalałem pojazd na korbę. Ku zazdrości sąsiadów, których akumulator w samochodzie nie dawał rady przy dużych mrozach. Pierwszy raz tato pozwolił mi prowadzić Warszawę, gdy miałem kilkanaście lat, na zamkniętej brukowanej uliczce. Od tego czasu z niecierpliwością czekałem na prawo jazdy, które otrzymałem w wieku 16 lat, jeżdżąc oczywiście Warszawą. Prawdziwe jeżdżenie zaczęło się od lekcji pokory na szkoleniach zorganizowanych przez Automobilklub Warszawski. Okazało się, że nie jestem takim świetnym kierowcą, jak sobie wyobrażałem. Od tego dnia zacząłem prawdziwą naukę jazdy mozolną i pokorną. Równolegle wciągnął mnie w swój wir sport samochodowy.

Mariusz Stuszewski
jest doświadczonym instruktorem doskonalenia technik jazdy samochodem (uprawnienia od 1978 roku), prezesem zarządu PSM oraz właścicielem firmy Mariusz Stuszewski Doskonalenie Techniki Jazdy Samochodem były zawodnik w rajdach i wyścigach samochodowych w randze Mistrzostw Polski. Marcin Stuszewski, jego syn, to licencjonowany instruktor Doskonalenia Techniki Jazdy Samochodem w strukturach PZMot. oraz PSM.
Przez wiele lat nie tylko zbierali oni wiele doświadczeń w zakresie rozwoju szkoleń z bezpieczeństwa jazdy samochodem i motocyklem, ale i realnie kreowali rozwój tego rodzaju działalności w Polsce. Przyczynili się do wyszkolenia dziesiątek tysięcy kierowców, z pewnością przykładając się w ten sposób do poprawy bezpieczeństwa na naszych drogach. Zapytaliśmy ich m.in. o ich drogę do tego sukcesu.



Kiedy posadził pan syna pierwszy raz za kierownicą?
Mariusz Stuszewski: Nie pamiętam, kiedy dokładnie zacząłem Marcina uczyć jeździć samochodem, ale na pewno bardzo wcześnie, a ponieważ bardzo go to interesowało, to miał możliwość robić to na zamkniętym terenie autodromu. Pamiętam tylko, że przed kursem nauki jazdy technicznie jeździł już bardzo dobrze. Oczywiście brakowało mu jeszcze doświadczenia w ruchu drogowym. Egzamin miał jeszcze przed maturą, w wieku 17 lat. Nie zdał za pierwszym razem i chyba to doświadczenie przydało mu się potem w życiu.

A jakie są pierwsze doświadczenia za kierownicą u Pana, Panie Marcinie?
Marcin Stuszewski: Tego się nie zapomina. Miałem pięć lat, siedziałem na tylnym siedzeniu w Fiacie 126p razem z dwuletnim bratem i tak się zastanawiałem, co tu zrobić, żeby ten samochód ruszył. Olśniło mnie, że dorośli ruszają tą dziwną wajchą na środku. Jakoś mi się udało sięgnąć nogą i, pyk, wskoczył luz, samochód zaczął się toczyć do tyłu. Na szczęście, zanim zdążyliśmy zrobić totalną demolkę, uderzając w garaż, do auta wskoczył wujek i wcisnął hamulec.
Jak Pan wspomina pierwsze lekcje za kierownicą z tatą?

Marcin Stuszewski: Tak, jak mówiłem, nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale mam wrażenie, że z przysłowiowym mlekiem matki. Wiele godzin spędziłem w samochodzie z tatą, jadąc bokiem na różnych obiektach w całej Polsce, jednak największe wrażenie zrobił na mnie całkiem niedawno przejazd na autodromie, gdy tata przewiózł mnie po prostu bokiem przy samej betonowej bandzie w stylu Kenego Blocka. Raz, że było szybko, dwa, że było blisko, trzy, jechaliśmy bokiem z mega precyzją, cztery, tata jest już na emeryturze. Nie jestem pewien, czy dałbym radę mu w tym dorównać. Na wszelki wypadek nawet nie próbowałem. (śmiech).

Szkolenie, którego nie zapomnę,   to…
Mariusz Stuszewski: Szkoliłem kierowców z przeróżnych instytucji – począwszy od służ specjalnych, poprzez kierowców flotowych, instruktorów nauki jazdy, a skończywszy na misjonarzach i wielu osobach prywatnych o bardzo wyrafinowanych oczekiwaniach. Zdarzało się wiele sytuacji, które na długo zostaną w mojej pamięci, ale to nie o nich chciałbym tu powiedzieć.

Te najważniejsze i najtrudniejsze dla mnie i całego mojego zespołu były spotkania w Laskach, w zakładzie dla niewidomych i niedowidzących. Najpierw to my musieliśmy odbyć szkolenie prowadzone przez doświadczonych nauczycieli, abyśmy mogli dobrze komunikować się z dziećmi, poznać ich ograniczenia i potrzeby. Dopiero potem mogłem ułożyć różne programy szkoleń. To było trudne wyzwanie, bo trzeba było „pokazać” samochody, poduszki powietrzne, pasy bezpieczeństwa, przeciążenia w aucie, drogę hamowania na ulicy, symulator dachowania i wiele innych rzeczy. Naprawdę było warto. Dzieci chłonęły wszystkie informacje, o wszystko pytały i wykazywały zaangażowanie, jakiego nigdy dotąd nie widzieliśmy. Jeden z nastolatków okazał się fanem motoryzacyjnym. Jego wiedza była naprawdę imponująca, jego marzeniem była praca sprzedawcy w dużym salonie samochodowym. Na koniec szkolenia opowiedział jednemu z instruktorów, który poświęcił mu najwięcej czasu, że tata czasami pozwala mu poprowadzić samochód na nieuczęszczanej uliczce w nocy, co, jak dodał z uśmiechem, wcale mu nie przeszkadza (był niewidomy).

Marcin Stuszewski: To były bardzo zamierzchłe czasy. Uczestniczyłem w szkoleniu instruktorskim, w którym brałem udział jako uczestnik. Było nas dwoje młodych gniewnych – ja i Jagna – oraz doświadczeni oficerowie BOR. Podstawiono dwa auta: BMW X5 i BMW serii 5 oraz nasze auta szkoleniowe z klatkami. Tak się niefartownie złożyło, że pierwsze ćwiczenie wykonywaliśmy z Jagną BMW serii 5. Nie pamiętam, czy ona kierowała, czy ja, ale za to pamiętam, że samochód odmówił współpracy i musiała zabrać go laweta. W tym momencie trzeba było się zmierzyć z gniewnymi spojrzeniami pozostałych uczestników szkolenia (śmiech).

Marcin Stuszewski
Od najmłodszych lat baczny obserwator działań realizowanych przez ojca w ramach Akademii Jazdy Opel. Od 2005 do dnia dzisiejszego, czynny instruktor i specjalista do szkoleń samochodowych i motocyklowych, ekspert od zarządzania bezpieczeństwem floty samochodowej Od 2009 roku licencjonowany zawodnik wyścigów motocyklowych. W latach 2010 – 2013 dyrektor techniczny CoRail Sp z o. o. – transport szynowy.  W lata 2016- 2017 – Wykładowca na studiach Zarządzanie Flotą Samochodową i Mobilnością - Akademia Leona Koźmińskiego – Kozminski. Aktualnie dyrektor zarządzający Akademia Jazdy DTJS Mariusz Stuszewski DTJS


Ciepło wspominam czasy, kiedy…
Mariusz Stuszewski: Ciepło wspominam czasy, które mogę porównać do epoki żaglowców na bezmiarze oceanów. Wtedy samochodów było niewiele, drogi nierówne i niezbyt bezpieczne, a te dwupasmowe wydawały się autostradami. Samochody nie miały żadnych systemów bezpieczeństwa i wszystko zależało od umiejętności i rozsądku oraz wiedzy kierowcy. Wtedy doświadczenia wyniesione ze sportu stawały się podstawą do naprawdę bezpiecznej jazdy w ruchu drogowym.

Marcin Stuszewski: Pierwsze większe doświadczenie motoryzacyjne były dla mnie prawdziwymi wakacjami życia. Gdy miałem około trzynastu lat, chodziłem z moim tatą do jego pracy, w której prowadził przez dwa tygodnie szkolenia samochodowe. To właśnie wtedy nauczyłem się obracać samochód w każdą stronę, ustawiać próby z pachołków, zyskałem wiedzę, jakimi liniami między nimi jeździć, żeby było najszybciej i najbezpieczniej. Dowiedziałem się też, w jaki sposób rozmawiać z ludźmi, by też nauczyli się tak jeździć. Karierę instruktorską zacząłem dużo później, jednak przy organizacji zajęć z doskonalenia techniki jazdy pomagałem tacie przez wszystkie kolejne lata, aż do dziś.

Współczesna motoryzacja to…
Mariusz Stuszewski: Współczesna motoryzacja to dużo nowych modeli samochodów i równie wiele nowych rozwiązań technicznych. Samochody w dwa lata po debiucie stają się już nienowoczesne w odbiorze kierowców. Zaczyna to wyglądać podobnie jak w przypadku telefonów komórkowych. Możemy obserwować konsekwentne poszukiwanie nowych źródeł energii napędzających samochody przyszłości. Pojazdy oczywiście będą jeździć same, a pasażerom pozostanie programowanie trasy do domu, z ostatnim klawiszem z adnotacją „proszę do dużego pokoju” (śmiech). A tak na poważnie, to chyba nie domyślamy się jeszcze, co będzie tym docelowym paliwem, wydajnym, tanim, ekologicznym – może wodór, a może wymyśliłby je Stanisław Lem. Tylko, że już go o to nie spytamy, więc po prostu poczekajmy.

Marcin Stuszewski: Współczesna motoryzacja to już po trosze sztuczna inteligencja. Może to zdanie jest kontrowersyjne, ale jednocześnie bardzo modne, wszędzie dziś słyszymy między innymi o czacie GPT. Na bardzo podobnej zasadzie działają współczesne samochody. Jest to wymiana informacji między kierowcą, a komputerem sterującym sposobem, w jaki porusza się samochód. Auta są naszpikowane elektroniką, analizują bardzo dużo parametrów i zbierają informacje, na podstawie których nas wiozą w dany sposób. Myślę, że warto, by dokonywały tego w sposób, jaki sobie tego naprawdę życzymy. Dlatego uważam, że nasza praca jako instruktorów doskonalenia techniki jazdy ewoluuje w kierunku trenerów mediacji między kierowcą a systemami bezpieczeństwa, kierującymi naszym samochodem. Jest to szalenie ważne, ponieważ systemy te są ślepe i nie widzą wielu realnych zagrożeń, czytając komunikaty wysłane przez kierowcę. Warto wiedzieć, jak się komunikować, żeby nasza podróż była bezpieczna.

Jakim kierowcą jest Mariusz Stuszewski?
Mariusz Stuszewski: Jak dotąd bezpiecznym. Nie mam wypadków w ruchu drogowym z własnej winy i mam nadzieję, że tak pozostanie. Poza tym lubię jazdę samochodem, choć obecne nasilenie ruchu zaczyna być męczące, dlatego lubię jazdę wakacyjną samochodem terenowym, gdzie jadąc niespiesznie, można jeszcze nacieszyć się wolnością, jaką daje takie auto – zatrzymać się w dowolnie wybranym miejscu, podziwiać widoki i być bliżej natury. Szkoda tylko, że takich dróg i bezdroży jest coraz mniej.

Jakim kierowcą jest Marcin Stuszewski?
Marcin Stuszewski: Jestem kierowcą przewidującym, patrzącym daleko naprzód, unikającym sytuacji zagrożenia. Od zawsze wychowywałem się w środowisku ludzi związanych ze sportem i BRD. To naturalnie bardzo wpłynęło na mój charakter motoryzacyjny. Linie, którymi się poruszam, są zawsze optymalne oczywiście w obrębie wyznaczonego pasa jezdni, którym jadę, chyba, że znajdę się na torze. Moim pierwszym samochodem była Astra kombi 1.6 na LPG z hakiem. Znajomi byli w szoku. Pytali mnie – Marcin czemu nie V6, co się stało? A ja po prostu potrzebowałem niedrogo dojechać z moim motocyklem na tor. Taką funkcję pełnił dla mnie samochód. Bezpiecznego i ekonomicznego środka transportu z pracy na tor.

Czy elektryk to ta sama adrenalina, co silnik spalinowy?
Mariusz Stuszewski: Podchwytliwe pytanie. Dla mnie osobiście adrenalina nie jest związana z rodzajem silnika i nie doświadczam jej w ruchu drogowym. Kiedyś jako zawodnik ścigałem się w rajdach i wyścigach w Mistrzostwach Polski. Było to połączone z dużą adrenaliną i nie raz zdażyło się opuszczenie drogi na treningach i zawodach. Teraz mogę doświadczyć troszkę mniejszej adrenaliny, jeżdząc autami z odpowiednią nadwyżką mocy nad przyczepnością, ale tylko na obiektach zamkniętych. Miałem okazję w ten sposób testować ponad 700-konną Teslę, ale ponieważ nie można było w niej wyłączyć systemu stabilizacji toru jazdy, to adrenaliny było trochę mniej. Dlatego wolę auta tylnonapędowe z wyłącznikiem lub po prostu bez systemów stabilizacji toru jazdy, którymi można jechać poza granicą przyczepności.

Marcin Stuszewski: Jeśli chodzi o adrenalinę w motoryzacji, to osobiście mam duży wystrzał tego hormonu, gdy zapominam skasować biletu w tramwaju i wsiada kontrola. (śmiech) Za kierownicą nie szukam adrenaliny. Tu konieczny jest spokój, precyzja i opanowanie.
Samochody elektryczne oferują zupełnie inne doznania niż samochody spalinowe. Dźwięk silnika to jeden aspekt, choć osobiście nie jestem zwolennikiem głośnych wydechów, to rozumiem ludzi, którzy uwielbiają mruczenie V8. Tą ciekawszą stroną są wibracje, które powoduje silnik spalinowy. I to właśnie na podstawie wibracji czujemy, co się dzieje z samochodem i wiemy, kiedy mamy zmienić bieg. W samochodach elektrycznych jest inaczej. To są rakiety, które w dużo cichszy i bardziej płynny sposób przyspieszają. Przeciążenia odbieram podobnie, jednak brak wibracji daje nam złudne poczucie, że nic wielkiego się z pojazdem nie dzieje. A tak naprawdę „zwijamy już asfalt”.

Moim mentorem, inspiracją zawodową był/była/było...
Mariusz Stuszewski: Dwie osoby, które miały największy wpływ na to, co robiłem potem przez ponad 30 lat, to panowie Sobiesław Zasada i Władysław Paszkowski. Książki pana Zasady były moim podręcznikiem do nauki, zarówno jazdy bezpiecznej, jak i jazdy sportowej. Na początku lat siedemdziesiątych nie było zresztą innych publikacji.

Natomiast Władysław Paszkowski, wszechstronny zawodnik Automobilklubu Warszawskiego sportów motorowych (motocykle, karting, wyścigi i rajdy samochodowe), zorganizował w PZMot-e Szkołę Doskonalenia Techniki Jazdy z autami szkoleniowymi, zapleczem technicznym i namiastką autodromu na płycie pod stadionem X-lecia. W 1978 roku już jako zawodnik po dwutygodniowym świetnie zorganizowanym kursie instruktorskim zacząłem pracę w tym zawodzie. Władek (ze wszystkimi był po imieniu) uczył nas nie tylko techniki jazdy, ale tak naprawdę wszystkiego, co mogło nam młodym wówczas ludziom przydać się w naszej pracy. A robił to w specyficzny dla siebie sposób – zawsze mówiąc wprost o wszystkich sprawach i zawsze sprawiedliwie chwalił albo ganił.
Marcin Stuszewski: Wymieniłbym dwie osoby, których nie ma potrzeby przedstawiać, bo są doskonale znane. Są nimi mój ojciec, Mariusz Stuszewski, oraz Sobiesław Zasada.

Jak czuje się człowiek z poczuciem misji w ważnej sprawie, jakim jest BRD?
Marcin Stuszewski: Czuję dysonans poznawczy. Jako zawodnik jestem przyzwyczajony, że wkładając w coś dużo wysiłku, uzyskuję zamierzone rezultaty. Jeśli chodzi o realizację misji BRD, to często włożony wysiłek jest niewspółmierny do rezultatów. I to jest bardzo trudne. Powiem szczerze, że średnio sobie z tym radzę. Na przykład nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego na drodze dojazdowej do naszego autodromu samochody z L na dachu i logo na drzwiach zawracają na zakręcie. Jak młody kierowca ma być bezpiecznym kierowcą, skoro instruktor w pierwszych godzinach jazdy pokazuje, że są miejsca, gdzie na zakręcie można zawracać, i są miejsca, gdzie nie można. Uznaniowość w przypadku przepisów ruchu drogowego uważam za niedopuszczalną. Namalowaliśmy tam podwójną ciągłą białą farbą i nic się nie zmieniło. Farba nie zdążyła dobrze wyschnąć, a już została pościerana kołami zawracających aut nauki jazdy.

Na szczęście jest też sporo osób, które poświęcają jeden dzień na to, żeby przyjść na autodrom i poszerzyć swoją wiedzę na temat BRD. Jeżdżą potem bardziej świadomie i bezpiecznie.

Co musi się wydarzyć, żeby na polskich drogach było bezpieczniej?
Mariusz Stuszewski: Bezpieczeństwa na drogach nie da się poprawić samymi restrykcjami. Jak pokazują przykłady innych krajów, potrzebna jest permanentna edukacja i przypominanie o tym w szerszym wymiarze. W Polsce piłka jest cały czas po stronie ustawodawcy. Dopóki nie zostanie sensownie zreformowany cały system nauki jazdy, egzaminowania i szkoleń uzupełniających dla młodych kierowców, nie osiągniemy satysfakcjonujących efektów. Potrzebujemy szwedzkiego „programu zero”, a przykładów nie musimy szukać daleko.

Marcin Stuszewski: Myślę, że przede wszystkim musimy o to dbać i starać się nie zaniedbywać kwestii szeroko rozumianego bezpieczeństwa. Ruch na drogach to działania społeczne, a zasady bezpieczeństwa są dość uniwersalne bez względu na to, czy poruszamy się na rolkach, rowerem, hulajnogą, skuterem czy samochodem. Praw fizyki nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Warto jednak je znać i rozumieć. Cieszę się, że jest dużo inicjatyw, by uczyć dzieci motoryzacji. Coraz więcej jest szkółek motocyklowych dla nieletnich, szkółek gokartowych, słyszy się o zajęciach samochodowych dla dzieci w wieku 11 lat. Warto wspierać edukację najmłodszych. Wtedy pewne zasady bezpieczeństwa i zachowania staną się dla nich standardem, a nie czymś wymuszonym.

Czy motoryzacyjne zainteresowania determinowały Pana późniejsze osiągnięcia zawodowe?
Mariusz Stuszewski: Wszystko, co robiłem w tym zawodzie, wynikało z pasji. To naczynia połączone. Po roku 1989 roku chcieliśmy z Władkiem Paszkowskim i kilkoma pasjonatami odbudować SDTJ w ramach struktury PZMot. Nie udało się nie z naszej winy i wtedy każdy poszedł swoją drogą. Współpracowaliśmy, ale jako osobne podmioty. Wtedy zacząłem opracowywać i tworzyć nowoczesne na tamte czasy programy szkoleniowe oparte na statystykach wypadkowości i prywatnych rozmowach z policjantami z BRD z CSP. Chodziło mi o odczarowanie statystyk, żebym wiedział, co tak naprawdę było przyczyną wypadków. Na tej podstawie budowałem program i wstawiałem do niego konkretne ćwiczenia praktyczne. Ciągle modyfikowałem i rozwijałem portfel szkoleń, aby nadążyć za rozwojem nowoczesnej technologii w motoryzacji. Dzięki 27-letniej współpracy z Oplem mogłem korzystać z wiedzy moich kolegów pracujących w ośrodku szkoleniowym techniki motoryzacyjnej. Tak doszedłem do momentu, w którym już wiedziałem, że bez pomocy z zaawansowanych systemów telemetrycznych dalszy rozwój nie będzie możliwy. Zacząłem poszukiwać firmy, która zbuduje system telemetryczny dedykowany szkoleniom. Pomimo wielu znajomości w branży nie było to łatwe.

Dzięki moim przyjaciołom z magazynu „Fleet” poznałem Pawła Gościckiego (też pasjonat), który podjął wyzwanie. Mój syn, Marcin, był nieocenioną pomocą w tłumaczeniu z mojego języka motoryzacyjnego na język informatyczny, czyli tego, czego oczekuję od telemetrii. Było to dla nas wszystkich trudne zadanie, ale zakończone sukcesem. Dzięki Pawłowi i jego firmie Lincor powstało pierwsze w Polsce szkoleniowe narzędzie elektroniczne obrazujące to, co niewidzialne dla kierowcy nowoczesnego samochodu. Teraz już tylko wystarczyło opracować programy szkoleniowe z ekojazdy, jazdy defensywnej, z ryzyka w ruchu drogowym, kupić tablety, przetestować i szkolić. To już było proste, bo to przecież nasza pasja. Wtedy już mogliśmy ogłosić wspólny sukces!

Jak czuje się człowiek z poczuciem spełnionej misji?
Mariusz Stuszewski: Następne podchwytliwe pytanie. Jeśli misją można nazwać próbę poprawy bezpieczeństwa na naszych drogach, to oczywiście nie jest ona spełniona. To tak jak szwedzka „wizja zero” dotycząca najcięższych wypadków. Tak jak kiedyś powiedział nam Szwed, że lepiej mieć „program zero” i cały czas dążyć do jego zrealizowania, niż mieć zero programu.

Jak dziś ocenia Pan BRD, mając na względzie doświadczenia z czasu, kiedy obejmował Pan dowodzenie w Akademii Jazdy Opel?
Mariusz Stuszewski: Trudno jest ocenić globalnie zmianę z perspektywy trzydziestu lat, ale patrząc z mojego punktu widzenia, uważam, że ta poprawa, jaką widać w statystykach, bierze się również z naszego szkoleniowego podwórka. Na początku lat 90. mało firm flotowych było zainteresowanych szkoleniami BRD i nie było jeszcze na rynku dostawców takich usług, a przecież kierowcy zawodowi i flotowi to olbrzymi procent wśród wszystkich kierowców. Musieliśmy na początku namawiać, edukować i po prostu robić marketing szkoleniowy BRD, duży udział miał w tym GM, tworząc Akademię Jazdy Opel i zachęcając swoich klientów do takich działań. Duże znaczenie miały działania Sobiesława Zasady i powstanie PSM, bo to zintegrowało środowisko szkoleniowe i mogliśmy wspólnie wyznaczać dobre standardy programów szkoleniowych. Widzę w tym również dużą zasługę prasy branżowej. Myślę, że dzięki takim działaniom powstało również SKFS. Teraz zarządcy floty są już wyedukowani, wiedzą czego potrzebują, jest popyt i podaż na szkolenia, czyli wszystko idzie w dobrą stronę.

Wspominał Pan nie raz o telemetrii i jej znaczeniu w szkoleniach. Czy Pana zdaniem dostęp do nowoczesnych technologii może zrewolucjonizować jakość szkoleń?
Mariusz Stuszewski: Jestem w pełni przekonany, że rozwój szeroko pojętej telemetrii to nie tylko rewolucja w jakości i sposobie szkolenia, ale w całym departamencie zarządzania flotami samochodowymi, wynajmem pojazdów, a może jeszcze w szerszym kontekście ubezpieczeń samochodowych i ocenianiem jazdy prywatnych użytkowników. Może się okazać, iż za kilka lat rzeczywistość w tej materii będzie zupełnie inna, czego na razie zupełnie się nie spodziewamy.

Moje przekonanie opiewam na doświadczeniu ostatnich dwóch lat, kiedy to zostałem zaproszony przez firmę Lincor Softwear jako ekspert branżowy do współpracy przy projekcie badawczo-naukowym wykorzystującym AI do rozwoju narzędzi telemetrycznych. Celem projektu dofinansowanego przez NCBiR jest opracowanie innowacyjnego narzędzia wykorzystującego algorytmy uczenia nadzorowanego do oceny bezpieczeństwa jazdy kierowców i generowania rekomendacji wpływających na jego poprawę oraz minimalizację wartości szkód. W konsekwencji jego zastosowania może nastąpić wzrost o minimum 30% odsetka kierowców we flotach odbiorców, którzy pod wpływem rekomendacji poprawili ocenę bezpieczeństwa jazdy. Docelowy system będzie oferowany przedsiębiorstwom dysponującym dużymi flotami samochodów.

Od rozpoczęcia pracy pod koniec 2021 roku i stworzenia podwalin pod prace badawcze rozpoczęły się jazdy referencyjne na terenach zamkniętych: lotniska, płyty poślizgowe, tory samochodowe, a następnie w ruchu drogowym. Były one przeprowadzane na różnych rodzajach samochodów z zawodowcami za kierownicą, którzy mieli za zadanie odtworzyć różne style jazdy: od wzorcowo bezpiecznych do skrajnie niebezpiecznych. Oczywiście w ruchu drogowym tylko te bezpieczne. W autach znajdowały się specjalnie skonstruowane urządzenia rejestrujące. W ten sposób po kilku miesiącach jazd zostało zarejestrowane tysiące otagowanych czynności we wszystkich rodzajach manewrów drogowych. W tej chwili przetwarza je kadra naukowa, czyli najważniejsze osoby w tym projekcie. Nie ukrywam, że na wyniki ich pracy czekam z dużą ciekawością. Jest to pierwszy taki projekt w Polsce i chyba nie tylko w Polsce. Jeśli jego wyniki będą takie, jakich się spodziewamy, to może być rewolucja w tej dziedzinie i może zrewolucjonizować również sposób szkoleń. Na odpowiedź na te pytania poczekamy jeszcze do końca roku

Ma Pan duże doświadczenie w sporcie motorowym. Może się wydawać, że jazda na limicie przyczepności między drzewami ma niewiele wspólnego z bezpieczeństwem. Czy szkolenia przyczyniły się do tego, że był Pan lepszym sportowcem, czy odwrotnie, to sport motorowy sprawił, że jest Pan doskonałym instruktorem?
Mariusz Stuszewski: Sport samochodowy na pewno nie jest sportem bezpiecznym, ale spójrzmy na niego z innej strony. Kto zostaje mistrzem Polski, Europy, świata? Można powiedzieć, że najbezpieczniejszy kierowca, ponieważ wygrywa nie ten, któremu uda się wygrać jeden rajd lub wyścig, lecz ten, który zgromadzi największą liczbę punktów w ciągu całego cyklu rozgrywek w jednym roku. A nawet patrząc na jedne zawody sportowe, to najważniejsze, żeby dojechać do mety, a nie wylądować w rowie, czyli bezpieczeństwo to podstawa. Ci, którym zdarzają się często wypadki, nie mają szans na prawdziwe sukcesy w tym sporcie. Kontakt ze sportem motorowym na pewno pomaga w byciu dobrym instruktorem, pod warunkiem, że do swoich doświadczeń podchodzi się z pewną pokorą i wyciąga się z nich właściwe wnioski. Można się potem podzielić tą wiedzą wynikającą z praktyki z uczestnikami szkolenia, ostrzegając o skutkach niektórych błędów za kierownicą, które sami popełniliśmy, ale jako zawodnicy i na szczęście nic się z nami nie stało, bo mieliśmy klatkę, szelki, kaski, kubły i drogę wyłączoną z ruchu. Obserwowałem również takie sytuacje, że osoby będące czynnymi zawodnikami po kursie instruktorskim i pewnym doświadczeniu zawodowym jako instruktorzy poprawiali swoje wyniki sportowe.

Jest Pan człowiekiem opanowanym, ale widząc na drodze kierowcę, który jedzie niebezpiecznie, jakie pojawiają się uczucia? Wysiąść i zabrać prawo jazdy, zadzwonić na policję, a może: jest młody, niech się wyszaleje?
Mariusz Stuszewski: Nie mamy żadnych statystyk wskazujących potencjalne zagrożenie ze strony kierowców, którzy na szczęście nie doprowadzili do wypadku. Ale obserwując obecny ruch drogowy, odnoszę wrażenie, że tych, którzy jeżdżą skrajnie niebezpiecznie i budzą w innych strach lub irytację, jest trochę mniej niż w latach poprzednich. Nie oznacza to jednak, że nie spotykamy się z takimi sytuacjami. Jeśli w mojej ocenie jest to zachowanie kierowcy, które może być naprawdę groźne dla niego samego i jego otoczenia, to zgodnie z literą prawa mogę tylko zadzwonić na numer 112 i powiadomić, że taka osoba jedzie określoną drogą w określonym kierunku, a jej skrajnie niebezpieczne zachowanie sugeruje, że jest to tzw. pirat drogowy, czyli przestępca, albo jest pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających, czyli również przestępca. Nie myślę o tym, w jakim jest wieku, jakiej płci jest osoba za kierownicą, jakie ma motywy do tak niebezpiecznej jazdy, lecz o tym, jak można zapobiec wypadkowi. Osobiście wiele lat temu miałem nieszczęście spotkania z traktorem jadącym z przeciwka, którego kierowca był zupełnie pijany i wjechał czołowo w mojego fiata 126p. Szczęściem było to, że miałem właściwe odruchy nabyte w sporcie samochodowym, które uratowały życie moje i dwójki pasażerów. Miałem dużo czasu, żeby przemyśleć całą sytuację drogową w czasie pobytu w szpitalu i rozmowach z moimi pasażerami, a na pamiątkę pozostały mi druty w szczęce.

Przywołał Pan przykład Szwecji, w sportach motorowych dominują Finowie, a Polacy uważają się za najlepszych kierowców na świecie, ale statystyki mówią co innego. Czy bycie dobrym kierowcą ma narodowość?
Mariusz Stuszewski: Pytanie bardzo na czasie, ale ja odpowiem na nie troszkę inaczej. Czy poziom bezpieczeństwa na drogach ma narodowość? Moim zdaniem zdecydowanie tak, bo zależy przede wszystkim od dobrych przepisów tworzonych przez ustawodawcę, a zaczyna się to właśnie od wykształcenia dobrych kierowców. W Polsce nigdy nie została przeprowadzona przemyślana i wzorowana na liderach bezpieczeństwa reforma systemu szkolenia i egzaminowania na prawo jazdy. A przecież mamy przysłowie o skorupce co nasiąka za młodu. Poza tym przepisy prawa o ruchu drogowym, choć często ostatnio nowelizowane, pozostawiają jeszcze dużo luk od wypełnienia.

A samo podnoszenie kar w postaci mandatów nie załatwi sprawy. Bo ważna jest nie tylko nieuchronność kary, ale jeszcze świadomość, że kara była uzasadniona. Są też dwie przywary naszego społeczeństwa, które zostały, niestety, przeniesione z dawnych lat. To przyzwolenie społeczne na jazdę po alkoholu: „tylko jedno piwko lub tylko jeden kieliszek”, i na zbyt szybką i niebezpieczną jazdę pod hasłem: „no przecież ja jestem dobrym kierowcą, to mi wolno”. Choć w ostatnich latach widzę poprawę w negowaniu tych postaw, to jednak, aby się ich pozbyć, potrzebna jest zmiana mentalności nie tylko kierowców, ale i ich otoczenia. Czyli myśląc o bezpieczeństwie nas wszystkich na drodze, powinniśmy wszyscy o tym mówić, pisać, dyskutować, aż do momentu, kiedy to nasze statystyki będą świeciły przykładem do naśladowania dla innych. Kropla drąży skałę.

Współczesne samochody to jeżdżące komputery z systemami bezpieczeństwa. Same skręcają, hamują, ostrzegają. Nie ma od tego odwrotu, ale czy przez to nie stajemy się kierowcami o mniejszych kompetencjach, bo i tak samochód zrobi wszystko za nas?
Mariusz Stuszewski: Systemy bezpieczeństwa to poważna sprawa z dwóch powodów. Po pierwsze to, że samochody ze względu na swoją konstrukcję są coraz bezpieczniejsze dla kierowcy i pasażerów, to olbrzymia zasługa producentów i konstruktorów. To, że pasy bezpieczeństwa, poduszki powietrzne i kurtyny powietrzne mogą uratować życie i zdrowie w razie wypadku, to bezcenne zalety. To, że mamy systemy ostrzegające kierowcę albo pomagające mu skrócić drogę hamowania, albo nie dopuszczają do wystąpienia klasycznego poślizgu, kiedyś postrachu kierowców, szczególnie tych mniej doświadczonych, to wszystko wpływa na poprawę bezpieczeństwa i na pewno widać to w statystykach. Jest jeszcze druga strona medalu, o której mówimy na naszych szkoleniach. Mały procent kierowców wie, jak naprawdę działają systemy bezpieczeństwa, nawet te podstawowe (ABS, ESP TC), i jak jeździć, żeby w sytuacji zagrożenia na drodze pomagać tym systemom, a nie im przeszkadzać. O tym trzeba się dowiedzieć w praktyce, a nie na drodze tylko w bezpiecznych warunkach ODTJ i najlepiej na płytach poślizgowych.

Niestety, podczas kursu na prawo jazdy nawet najlepszy instruktor nie może przekazać wiedzy praktycznej, bo nie ma tego w programie szkolenia. A ustawa, która wprowadzała takie szkolenia dla nowych kierowców jest zawieszona od 10 lat. Tak więc wydajemy dużo pieniędzy na zakup nowego bezpiecznego samochodu, który ma wszystkie najnowsze systemy, i wierzymy, że obroni nas w każdej sytuacji i przy każdej pogodzie. A to zaufanie często skutkuje jazdą za szybką i zbyt niebezpieczną. Mówię to z wielką przykrością, bo na pewno pogarsza to nasze statystyki wypadkowe. Jeśli ktoś z czytelników ma pomysł, jak można zmienić tę sytuację, to proszę podzielić się z nami tą wiedzą.

Ile przeszkolili Państwo osób w ponad trzydziestoletniej historii?
Mariusz Stuszewski: Nie przywiązuję wiodącej wagi do liczb ale na pewno przeszkoliliśmy przez te 30 lat kilkadziesiąt tysięcy osób. Najważniejsze są efekty, a na to nie mamy żadnej statystyki. Nasi klienci flotowi wracają do nas, a programy flotowe, które wspólnie tworzyliśmy w niektórych firmach, działają skutecznie do tej pory.

Jakie kompetencje personalne trenera DTJS są niezbędne, żeby skutecznie wpływać na bezpieczeństwo w ruchu drogowym?
Mariusz Stuszewski: Kompetencje trenera? Po ponad 40 latach doświadczenia przekonuje się, że, jak mówił Władek Paszkowski, to musi wynikać z pasji do tego, co będziemy robili. Jeżeli trener tej pasji nie posiada to szybko się wypala zawodowo. Ja zawsze porównywałem tę pracę do teatru jednego aktora, bo zawsze mamy przed sobą grupę osób albo tylko jedną w samochodzie, ale to oni kupili bilety na ten spektakl nazwany prozaicznie szkoleniem. Trener musi ich przekonać do tego, co mówi i pokazuje, że to prawda i musi to robić wiarygodnie i właśnie z pasją, bo podstawą jego sukcesu jest to, że zapamiętają ten dzień na długo. Czyli bezpieczna jazda pozostanie im w pamięci i wtedy jest to sukcesem trenera. Swój warsztat pracy każdy ma trochę inny i choć wszyscy mówimy to samo, to każdy musi mieć swój indywidualny sposób i ciągle doskonalić się teoretycznie i praktycznie.

Jaką przyszłość znajduje Pan dla PSM?
Mariusz Stuszewski: Przed PSM jest dużo wyzwań. Właśnie zbliża się termin walnego zebrania i wszyscy będziemy rozmawiać o kierunkach naszej aktywności na przyszłość. Na pewno chcielibyśmy kontynuować współpracę z PZU w ramach programu Bezpieczna Flota, której obecna edycja kończy się już w październiku. Dodam, że już 18 lat wspólnie realizujemy ten program. A jest kilka interesujących pomysłów na odświeżenie naszego stowarzyszenia.

Panie Marcinie, idzie nowe, jakie pomysły i wizje przyświecają Panu w rozwoju biznesu?
Marcin Stuszewski: Idzie nowe, a ja czuję się jak pod koniec lat 90. Po trudach pandemii wracamy ze szkoleniami. Nastąpiło w ciągu ostatnich trzech lat tak dużo zmian. Wróciliśmy do punktu, w którym mamy bardzo dużo pracy u podstaw, czyli przy uświadamianiu i pokazywaniu, jak ważne jest BRD i ile korzyści płynie z właściwego i bezpiecznego użytkowania samochodu firmowego. Większość ruchu na polskich drogach to nadal są auta firmowe. To są nie tylko handlowcy, ale też pracownicy biurowi, którzy mają auta firmowe i dojeżdżają nimi do pracy i domu. To, że auta są w najmie długoterminowym, nie zmienia faktu że to nasi pracownicy nimi kierują i warto, żeby to robili rozsądnie i z głową. Za sterami siada nowe pokolenie wychowane na filmach typu szybcy i wściekli, którzy nie mieli jeszcze okazji wziąć udziału w zajęciach na autodromie czy z jazdy defensywnej. Są to dla tych osób totalne nowości, a mają prawo jazdy już od kilku dobrych lat. Staram się dotrzeć ze swoim przekazem do jak największego grona przedsiębiorców, prezesów, HR-ów i fleet menedżerów z jednym przekazem: bezpieczeństwo w samochodzie się wam opłaca. I to bardzo. Nie są to tylko korzyści finansowe, ale też uniknięcie szeregu innych problemów związanych z wypadkami, kolizjami i traumami.

Będzie Pan działał w całej Polsce, czy do szkolenia niezbędny jest autodrom? Nie mamy w Polsce wielu tak profesjonalnych obiektów.
Marcin Stuszewski: Zasadniczo prowadzimy dwa rodzaje zajęć, zajęcia z podejmowania ryzyka, które odbywają się na autodromie, gdzie koncentrujemy się na tym, jak działają nowoczesne systemy bezpieczeństwa w samochodach i co zrobić, żeby nam pomagały, a nie zagrażały. Pokazujemy też dokładnie, gdzie jest ta cienka linia bezpieczeństwa, co się wydarzy, jak ją przekroczymy, no i przede wszystkim, jak jej nie przekraczać. Drugi rodzaj zajęć to jazda w ruchu drogowym. Tu już nie ma abstrakcji ryzyka i poślizgów. Podróżujemy w naturalnym środowisku każdego kierowcy, czyli po okolicznych ulicach miejsca pracy. Te zajęcia są dużo tańsze niż zajęcia na autodromie. Nie chodzi bezpośrednio o koszt, tylko przede wszystkim czas i organizację, nie ma potrzeby tracić całego dnia lub nawet dwóch na dojazd do autodromu na drugim końcu Polski. Zajęcia trwają 4,5 godziny i odbywają się w dowolnym miejscu gdzie zbierze się grupa użytkowników samochodów. Wykorzystujemy w tym nasz autorski system telemetryczny, który wykazuje na twardych danych zebranych podczas szkolenia wszystkie aspekty prowadzenia samochodu, na których dany użytkownik powinien skupić swoją uwagę.

Co do liczby autodromów w Polsce to fakt, nie ma ich wiele, ale z drugiej strony, jest ciągle sporo wolnych terminów i myślę, że tu należy skierować pytanie do czytelników, kiedy ostatnio byli na autodromie i co zrobić, by chcieli przychodzić częściej.

Jak przekonuje Pan firmy do szkoleń w akademii?
Marcin Stuszewski: Kiedyś, jak wszystkim zajmował się tata, było to proste, wszyscy wiedzieli, że Akademia Jazdy Opel jest najlepsza i nikt z tym nie dyskutował. Dziś jesteśmy niezależni, funkcjonujemy pod nazwą Akademia Jazdy DTJS, kontynuujemy pracę nad poprawą bezpieczeństwa na polskich drogach, którą rozpoczął mój ojciec w 1991 roku, nie spoczęliśmy na laurach, cały czas się dopasowujemy do pędu, z jakim rozwija się motoryzacja, jesteśmy na bieżąco z innowacjami w działaniu systemów bezpieczeństwa. Nasze programy zajęć są modyfikowane nie tylko ze względu na nowoczesność samochodów, ale też na pęd, w jakim żyjemy w nowoczesnym świecie. Stawiamy duży nacisk na to, by każdy z uczestników zajęć na własnej skórze doświadczył wiele razy tego, co może się wydarzyć z samochodem, by nauczył się odpowiednio reagować i przede wszystkim czuł samochód tak dobrze, by nie dopuszczać do sytuacji zagrożenia po opuszczeniu autodromu. Warto też użyć argumentu finansowego. To się naprawdę opłaca, a wykazanie konkretnych korzyści materialnych z bezpieczniejszej i bardziej ekonomicznej jazdy jest bardzo proste.

 

Przeczytaj również
Popularne