Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Trends

Wiemy, co z Izerą!

Co bardziej odpowiedzialni przedstawiciele mediów motoryzacyjnych przy podobnym tytule po wykrzykniku daliby znak zapytania. My jednak jesteśmy ortodoksyjni i zostajemy z samym wykrzyknikiem. Kiedy na ulicach jeszcze powiewają sponiewierane przez jesienną pogodę plakaty wyborcze, a Europa powoli zaczyna przymykać szeroko rozwarte ze zdumienia oczy, jaka była w Polsce frekwencja wyborcza, zacząłem się zastanawiać nad dwoma aspektami. Pierwszym z nich jest umiłowanie naszych obywateli, a moich rodaków, do martyrologii. Uwielbiamy świętować na smutno, wspominać szlachetne porażki, umartwiać się i cierpieć z każdego, nawet najmniejszego powodu. Po przekroczeniu granicy z Polską każdemu podróżującemu powinna towarzyszyć rzewna smyczkowa muzyka, oczywiście w tonacji molowej. Gdyby państwa miały poza godłem, flagą i hymnem jakieś hasła marketingowe, które pozwoliłyby je łatwo identyfikować, nam zaproponowałbym jedno z dwóch: Tak, ale… bądź: Ale kto to widział?

Z czego, zapytacie w duchu, tak się redaktor chce cieszyć? Odpowiadam: z frekwencji wyborczej! Naprawdę. 75% osób z prawami wyborczymi poszło i oddało swój głos. Na jednych, drugich i kolejnych. Nawet brawa należą się dla tych, którzy poszli i oddali głos nieważny. To także głos. Możecie posądzić mnie o patos, ale jestem od tego daleki. Kiedyś pisałem, że jestem patriotą wierzącym, ale raczej niepraktykującym, ale to chyba nie najlepsze określenie, bo patriotyzm praktykuję, chodząc na wybory. Spisaliśmy się jako społeczeństwo po pełnoskalowej agresji rosyjskich faszystów na Ukrainę, ale spisaliśmy się jeszcze bardziej 15, a niektórzy nawet 16 października. Możemy być stawiani za wzór – i jesteśmy – i powinniśmy się cieszyć, świętować i to abstrahując od tego, na kogo głosowaliśmy. Tymczasem zbliża się kolejna rocznica odzyskania niepodległości i z wielkim przekonaniem, graniczącym z pewnością, mogę założyć, że nie będzie jednego radosnego pochodu, ale wiele idących zawsze w przeciwnych kierunkach, a po marszach rozgorzeją spory, których flagi były bardziej biało-czerwone. Tak po prostu cieszmy się tym, że okazaliśmy się społeczeństwem obywatelskim i demokracja wygrała.

Teraz czas na jakąś ekwilibrystyczną paralelę dotyczącą motoryzacji, a w szczególności tytułu, czyli Izery. Cały projekt ma tyle samo zwolenników co przeciwników. Z jednej strony zbudowanie nowego samochodu od podstaw nie jest samo w sobie problemem. Ktoś go zaprojektował, ktoś dostarczy najbardziej kosztowny element, jakim jest płyta podłogowa. Baterie dostarczy jeszcze inny podmiot, tak samo cały układ napędowy. Oczywiście wymaga to umów, spotkań, ale jest do zrobienia. Większym problemem jest zbudowanie całej sieci sprzedaży, serwisowej, logistycznej i zapewnienie temu modelowi należytej konkurencyjności. Pozostaje jeszcze kwestia ceny. Oczywiście, w założeniu pomysłodawców miał być to samochód narodowy, którym będą jeździli Polacy. Wszystko dobrze, tylko, aby projekt był rentowny, a w działaniach biznesowych przecież o to właśnie chodzi, sprzedaż musiałaby być na odpowiednim poziomie, a tego nie zapewniliby polscy klienci nawet, gdyby nie był to elektryk, ale klasyczny samochód spalinowy. Wobec czego Izera powinna stać się towarem eksportowym, a tutaj robi się problem, jak zapewnić jej odpowiednie rynki zbytu? Konkurencja jest naprawdę bardzo duża, a do tego mniejsza nie będzie, bo Chińczycy bardzo mocno wchodzą na europejskie rynki. Może zatem nie ponosić większych kosztów niż te już poniesione, zerwać podpisane już umowy i po prostu zamknąć projekt? Można, tylko może tak duży kraj europejski powinien mieć swój własny samochód? Może to jest właśnie ta okazja? Tym bardziej, że projekt Izera jest uwzględniony w Krajowym Planie Odbudowy? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Całe szczęście my znamy odpowiedź i wiemy, co będzie z Izerą – nowy rząd, jakikolwiek by nie był, zdecyduje się zamknąć projekt, albo będzie go kontynuował. Na wszelki wypadek w przyszłorocznych wydaniach naszego miesięcznika zostawimy dwie wolne strony, jeżeli jeszcze nie na test, to przynajmniej na artykuł dotyczący tego, jaki los spotkał projekt Izera.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne