Kiedy na początku XX wieku Stefan Żeromski publikował „Przedwiośnie” – tak, wtedy jeszcze występowała taka pora roku – może miał nadzieję, ale nie pewność, że kiedyś jego wizja się ziści. Nie wizja przedwiośnia jako takiego, ale wizja szklanych domów, którą w powieści poruszył.
Żeby było odrobinę jaśniej dla tych, co nie czytali lub czytali i zapomnieli, zrobię mały skrypt z tej lektury. Zaznaczam, że nie jest to oficjalna pomoc dydaktyczna i raczej niewskazane jest, aby posiłkować się nią na maturze.
Seweryn Baryka, aby namówić swojego syna Cezarego Barykę (tak, nazwiska się odmienia) do powrotu do Polski, mówi mu, że są w Polsce szklane domy (dzieje się to w 1918 roku), miejsce tyleż w wizji Seweryna wspaniałe, co utopijne… 80 lat później w Polsce powstają majestatyczne, wyprzedzające po wielokroć wizję Żeromskiego, szklane domy. Nazywają się dealerstwa.
Wiem, wiem, podniosą się głosy krytyki, szczególnie wśród miłośników prozy Żeromskiego, że autor nie do końca dealerstwa mógł mieć na myśli, ale każdy ma prawo do swojej interpretacji dzieła. W mojej jest tylko jedna niewielka, acz znacząca, niespójność logiczna: Stary, a więc Seweryn, Baryka, mówiąc o wizji szklanych domów, był pewien, że to wizja utopijna, tymczasem polskie dealerstwa są jak najbardziej realne.
Podobnie jak nowoczesne stacje paliwowe, także punkty dealerskie należą do najpiękniejszych w Europie. Imponujące gmachy, mniej lub bardziej wpisujące się w urbanistyczny krajobraz miast, będące misternym połączeniem szkła i aluminium.
W nich piękne sofy, poczekalnie, marmurowe posadzki, LED-owe oświetlenie. Obszerne parkingi, uśmiechnięte panie – przepraszam za ten seksizm ‒ w recepcji z autentyczną radością częstują krówkami, a po gargantuicznym salonie unosi się zapach świeżo palonej kawy Luwak.
Podziemne parkingi i place zapchane samochodami, we wnętrzu niemal każdy model w każdym kolorze czeka na swojego klienta. Kto z nas nie lubi czasami wejść do salonu i poczuć zapachu nowego samochodu. Sprzedawca… tfu, przepraszam, opiekun klienta, w niebieskim garniturze pojawia się od razu, kiedy tylko zwietrzy okazję, że wraz z nami do salonu weszła suta prowizja. A nuż to tajemniczy klient?
Ci, którzy w tych słowach wyłapali odrobinę ironii, są w błędzie, ale błędzie niekompletnym, w błędzie niekrytycznym. Sam lubię odwiedzać salony dealerskie, czy to z zawodowego obowiązku, czy też prywatnie, bo dobrze się w nich czuję. Ładni ludzie miło się do mnie zwracają, częstując kawą i przekąskami, jest ciepło, jest toaleta, a do tego nowe samochody. Tylko mimo szkła, przez które widać więcej, niewiele osób widzi, że za tym, co nas tak oszałamia, są potężne zobowiązania kredytowe.
Wielkie salony wymagają wielkich pieniędzy, a te możliwe są do pozyskania w kredytach. Wielkie salony to także olbrzymie koszty stałe wynikające z konieczności utrzymania odpowiedniej liczby pracowników. Są miejsca, gdzie praca serwisów odbywa (tak, nawet w obecnej sytuacji) 24 godziny na dobę.
Polską specyfiką jest także, w znacznej większości przypadków, obowiązek utrzymywania przez dealerów potężnych stocków samochodowych. Dealerzy muszą się towarować, a więc muszą mieć miejsce, bądź takie miejsce wynajmować, na magazynowanie setek nowych samochodów. Gdzie używane?
Kiedy dodamy do siebie koszty ziemi, budowy, kredytu, pracowników, opłat, dzierżawy placów, zakupu samochodów, to wychodzi nam kwota stanowiąca roczny budżet niewielkiego państwa z Ameryki Łacińskiej.
Wystarczy pojechać do zaściankowej i prowincjonalnej Szwajcarii (nawet nie są w Unii), żeby zobaczyć, jak tam wyglądają salony… przepraszam, „salony” dealerskie. To schludne, ale niewielkie pomieszczenia, w których stoi jeden, dwa samochody. Wchodzisz, rozmawiasz, podpisujesz umowę, odbierasz samochód. Podobnie jest w Austrii, Włoszech, Hiszpanii czy Niemczech.
Małe salony sprzedają olbrzymie wolumeny samochodów, a przy tym nie ponoszą tak olbrzymich kosztów, jak nasze olbrzymie salony, tak olbrzymich wolumenów niesprzedające.
Czemu akurat o tym? Bo nasz rynek, nasze dealerstwa i importerzy funkcjonowali dotychczas w rzeczywistości zakładającej ciągłe i nieustające wzrosty. Sprzedałeś 100, to w następnym kwartale sprzedaj 10, 20, 50% więcej.
Tymczasem obecna sytuacja każe sobie zadać pytanie, czy nie lepiej, gdybyśmy byli jak Szwajcaria, a szklane domy pozostałyby tylko na kartach „Przedwiośnia” Żeromskiego. Niektórych wizji nie warto realizować za wszelką cenę.
Zdrowia.
Tomasz Siwiński