Przez jeden z koncernów zostałem zaproszony na targi pojazdów prawdziwych, dużych, męskich (seksizm?) do Hanoweru. Taka Genewa dla ciężarowych autobusów, zabudowców, producentów wind, przyczep, naczep, ładowarek, łożysk, siodeł, piast, podzespołów wszelakich. W tym, co piszę, proszę nie doszukiwać się ironii, bo jej tu nie ma. To poważne rzeczy, kosztujące poważne pieniądze i od ich poprawnego działania zależą jeszcze poważniejsze pieniądze tych, którzy w swoich biznesach z nich korzystają. Często to biznes, reprezentowany przez poważne osoby. Nie w kontekście mafijno-gangsterskim. Chodzi mi o to, że o ile w przypadku samochodów osobowych można ograć pewne niedoskonałości okrągłymi słówkami, niebanalnym przetłoczeniem – to w branży ciężkiej miejsca na pic ani na wodę, ani na nic innego po prostu nie ma. Tu jest miejsce na bycie profesjonalnym i fachowym.
Wracam do zaproszenia. Uprzejmość gospodarzy była na tyle duża, że zaoferowali nie tylko aprowizację, ale także loty i lotów element – doloty. W tym konkretnym przypadku postanowiłem nie skorzystać zarówno z lotów w opcji: Wrocław–Warszawa, Warszawa–Wiedeń, Wiedeń–Hanower; opcja druga Wrocław–Monachium i Monachium–Wiedeń wydawała się sensowniejsza, gdyby nie sześciogodzinne oczekiwanie w stolicy Bawarii na lot do miasta docelowego. Wybrałem się więc w podróż samochodem. Wybór okazał się słuszny z co najmniej trzech powodów: pierwszy z nich to taki, że jeździć uwielbiam, latanie toleruję, drugi taki, że podróż z poszanowaniem ograniczenia prędkości (na niemieckich autostradach bez ograniczenia było 140 km/h) zajęła mi niespełna sześć godzin, a trzeci taki, że z lotniska w Wiedniu wiele lotów odwołano i wielu dziennikarzy do Hanoweru nie dotarło, bądź dotarło z opóźnieniem. Niestety, taki los spotkał także moich gospodarzy. Samochody, wbrew temu, co mogłoby się wydawać w porównaniu do samolotów, okazały się górą.
Lubię, a nawet uwielbiam, specyfikę targów samochodów ciężarowych, ale tym razem było trochę dziwnie. Tylko trochę. Impreza odbywała się w dwóch wymiarach. Jeden to ten oficjalny, elektryzujący i wodoryzujący. Błękitny kolor mieszał się z jasno optymistyczną zielenią. Samochody, niczym ciała na wystawie Body Worlds pokazywały tkanki kabli, wnętrzności baterii, zbiorniki na wodór. Podczas przeróżnych konferencji producentów samochodów naprzemiennie padały zwroty: future, decarbonization, hydrogen, battery, longrange. Były kwieciste wystąpienia, piękne filmy ze skaczącymi delfinami, powiewającymi na wietrze koronami drzew i cichymi i bezemisyjnie jadącymi przez lokalne drogi samochodami. To jedno oblicze targów, oficjalne. Drugie, chyba nawet ciekawsze, spotkać można było w kuluarach – tak, targi mają swoje kuluary, podczas nieoficjalnych rozmów z wystawcami. Każdy, kto zna odrobinę specyfikę transportu dalekobieżnego, krajowego czy nawet lokalnego; obojętnie czy realizowanego wielkimi zestawami, czy mniejszymi busami, zdaje sobie sprawę, że obecne rozwiązania się nie sprawdzą. Nie i już. Sprawdzają się tylko na filmach promocyjnych i na folderach. Limit klientów, którzy kupią bezemisyjne samochody ciężarowe, wyczerpie się szybciej niż środki dostępne w programie „Mój elektryk”. Zrobią to firmy, które chcą być „zielone”. W targowych kuluarach słyszałem i sam w takich rozmowach uczestniczyłem, że elektryfikacja tak, dekarbonizacja tak, tylko nie już, nie w takim tempie i nie nakazami, zakazami i karami. Tak nie da się tego wyegzekwować. Klienci potrzebują samochodów: nowych, sprawnych, bezpiecznych, z zasięgami wynoszącymi tysiące km. Czy to oznacza, że napędy elektryczne, w tym wodorowe, nie powinny być rozwijane? Pewnie że powinny, ale nie priorytetowo. Rozwijajmy, wzorem Iveco, napędy gazowe, spalinowe, wodorowe, bateryjne, tylko ważne żeby nie odbywało się to pod wiszącym biczem unijnych kar. W przypadku osobówek udało nam się (przez nam należy rozumieć, Europie), koncertowo wszystko… zagmatwać, żeby nie użyć mocniejszego słowa. Tylko to, co napisałem początkowo – nie chcę mówić, że branża osobowa jest niepoważna, ale branża ciężka jest poważniejsza. Klienci nie mają miejsca na eksperymenty, potrzebują samochodów, które nie klękają na robocie*.