Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Konkurs

Kiedyś to było...

No właśnie. Kiedyś samochody reklamowano, kładąc nacisk na ich cechy użytkowe. Bo przestronny. Bo szybki. Bo świetnie wykonany. Bo wiodące technologie. Bo bezpieczny (i gwiazdek NCAP to ma więcej niż jest na rozgwieżdżonym niebie).

Dziś przekaz racjonalny zszedł na drugi plan. Samochody stały się środkiem wyrazu. Częścią stylu życia. Mają nas „określać i podkreślać”. Kształtować nasz wizerunek. Już nie ma przekazu inżynierskiego, tylko emocjonalny. „Z nami przeżyjesz niezapomniane chwile”.
Tak powiadają spece od marketingu i taki przekaz nam wciskają. Czyli bardziej „być” niż „mieć”. Przeżywać, a nie posiadać.

Podobno w Polsce są trzy marki premium. I Volvo nie jest jedną z nich. Jest takie trochę „wannabe-premium”. Nie mainstream, tylko nisza. Marka aspirująca. Idźmy zatem tym tropem. Ponieważ kibicuję pewnemu niszowemu klubowi z aspiracjami, udajmy się kibicowskim szlakiem na mecz wyjazdowy, który – miejmy nadzieję – przybliży nas do upragnionej promocji do I ligi, a po drodze przyjrzymy się XC40. Bo możemy.

 

...PRZEMOKNIĘCI I ZMARZNIĘCI SIĘGALIŚMY GŁOWĄ GWIAZD

Swego czasu zarządzałem najliczniejszą w naszym kraju flotą samochodów marki Volvo, można więc rzec, że „stara miłość”. I trochę tak jest. Stylistyka dalej jest stonowana. Nie jest krzykliwa, nie jest ostentacyjna. Nie jest przekombinowana. Określenie dyskretna elegancja dobrze podsumowuje to, co widać na pierwszy i drugi rzut oka. To cecha, która w moich oczach zawsze wybijała i wybija Volvo ponad wielką trójkę polskiego premium.

Tym niemniej stylistyka to jedno. Dziś nawet budżetowe marki wiedzą, że samochód kupuje się oczami, i nie uświadczymy już banalnych blach łączonych pod kątem prostym, byle deszcz na głowę nie padał. Gdzie są zatem te szczegóły, które przesuwają nas w stronę „premium”?

Na pewno jakość materiałów jest... dobra. Po prostu. Nie ma efektu wow. Dziś różnica między umownym środkiem stawki a górą tabeli jest... nieodczuwalna. Na plus zapiszę w Volvo bardzo dobrą jakość montażu. Tu – w odróżnieniu od np. „prawdziwego premium” na literkę „B” – nic nie skrzypi pod ręką. Ale z drugiej strony – Kia Rio mojej koleżanki też nie ma problemów ze skrzypiącymi plastikami...
No to może wyposażenie? Kiedyś premium imponowało technologiami, nowinkami i miało jakieś wow. Dziś? O ile nie zderzamy segmentu mocno budżetowego z topem – różnic w dostępnych gadżetach nie ma.

Aktywny tempomat? Proszę bardzo. Rozbudowane systemy multimedialne? Nie ma problemu. Keyless? Mówisz, masz. Monitoring martwego pola? Jejku, jakie to kiedyś było wow! Blis się nazywało i kosztowało dwie średnie krajowe dopłaty(!). Teraz? Phi. Wszyscy to mają, nawet budżetowcy. Za 1/4 minimalnej, o ile w ogóle za dopłatą.

Gdzie zatem ten „top”? Na pewno XC40 jest – jak na swoje gabaryty zewnętrzne – zaskakująco przestronnym samochodem. Widać też pracę w szczegółach typu schowki w drzwiach, przemyślany design ładowarki indukcyjnej czy wspomniana wyżej odczuwalna jakość elementów wnętrza. Na pewno fotele – niezmiennie od lat – są bardzo komfortowe i przejechanie kilkuset kilometrów „na strzała” nie stanowi żadnego wyzwania dla miejsc, gdzie plecy tracą swój kształt i nazwę. Z pewnością system multimedialny Volvo ma naprawdę dobrej jakości ekran środkowy. I... I tu docieramy do miejsca, gdzie mina rzednie.

Kiedyś ergonomia miejsca pracy kierowcy była w Volvo wzorowa. A dziś? Pęd ku technologii zabrnął w ślepą uliczkę i nie bardzo widzę jakiekolwiek racjonalne argumenty, które miałyby to, co się dzieje, uzasadniać. O czym mówię? O systemie multimedialnym. Kiedyś były to po prostu radio/nawigacja. A dziś to podstawowy element sterowania pojazdem.

OK, to, że system bazuje na Androidzie, że – teoretycznie – pozwala to na mega elastyczność w konfiguracji pojazdu, że ma wbudowane Google Maps z pełną integracją – świetnie. Że można streamować, integrować i inne takie tam – super. Ale to, że sterowanie klimatyzacją jest w n-tym podmenu, a nie z gałki? Że przełączenie z audio Bluetooth na radio wymaga kilku (bądź kilkunastu, jeśli „zagrzebiemy się” w menu” ) kliknięć? To super, że ekran ma jakość taką, że ostrość obrazu aż oczy wypala, a całość deski rozdzielczej wygląda gładko, spójnie i czysto. Ale że rzeczonego ekranu nie można przyciemnić w nocy? A przynajmniej – ja nie doszukałem się tej opcji w podmenu. Że na zestawie wskaźników nie można ustawić takich wartości komputera pokładowego, jakie sobie życzę, tylko jest to gdzieś tam w kolejnym podmenu wywoływanym z kierownicy, a i to nie do końca? Volvo, serio? Że zestaw wskaźników jest bardzo ubogo konfigurowalny. Przekombinowali.

Ja wiem, że „świat idzie w tę stronę”; Że tak jest – zwyczajnie – TANIEJ. I łatwiej od strony procesów projektowych i produkcyjnych. Że może nie należy iść tropem Opla, który kiedyś w Insignii/Astrze montował przycisków więcej niż jest na klawiaturze komputerowej. Tyle że XC40 to samochód aspirujący do klasy premium. Tu pieniądze nie są – aż tak bardzo – istotne. A przecież Volvo jest marką niosącą hasło bezpieczeństwa na swych sztandarach od lat. I tu nagle mamy tablet na kółkach. Coś tu nie zagrało. I to w fundamentach.

No dobrze, zostawmy to nieszczęsne „centrum sterowania galaktyką”. Jedźmy.

CZY WYGRYWASZ, CZY NIE...

Znowu padnie to słynne „kiedyś to było”. Kiedyś to pod maską flotowego pojazdu klekotał sobie dieselek. Było to oczywiste. Dziś silników wysokoprężnych ze świecą w cennikach szukać. Podobno współczesne silniki benzynowe wcale nie są (dużo) gorsze. Volvo też poszło tą drogą i – całkiem niezłe – diesle zniknęły z oferty. Za to – i tu duuży plus – mamy wielki ukłon w kierunku elektryfikacji. Możemy mieć XC40 w wersji klasycznej (tzw. miękka hybryda to w moich oczach klasyczny silnik), hybrydę plug-in, oraz BEV. Myślę, czy ktokolwiek ma podobną rozpiętość źródeł napędu w jednym modelu i... Jednak nie znajduję. Tu brawo.

 

No dobrze, a jak to jeździ? „Środkowa benzyna” robi to akceptowalnie. Nie rzuca na kolana osiągami. Nie jest głośna. Nie wyróżnia się in minus kulturą pracy. Bardzo poprawne źródło napędu. Za to jeśli spojrzymy w dokumenty i zobaczymy tam deklarowaną moc 163 (+11) KM, to jednak pojawia się nuta rozczarowania.

A już zupełnie blado jest, gdy spojrzymy na spalanie. 8,5 litra przy kodeksowych prędkościach na Śląsk i z powrotem + parędziesiąt km „szarymi drogami powiatu”, to... Sporo. Nawet fakt, że „tam” było w silnym deszczu niewiele to zmienia, bo w połowie drogi była na wyświetlaczu dziewiątka z przodu. A potencjał na więcej też jest.

Konkurencja na „B” o oczko większa, z dieslem na analogicznej trasie – 6,3 litra. Taaak, wiem. Słowo-klucz: „z dieslem”. Ale plebejski kompakt z benzyną 1.2 turbo, o subiektywnie zbliżonych osiągach bez problemu „wyciąga” piątkę z przodu. Sedan segmentu D w „pełnej hybrydzie” – też niska szóstka z przodu. Czyli można.

Trochę rozumiem brak nacisku w Volvo na wyciskanie niskiego spalania. Na horyzoncie jest już pełna elektryfikacja, więc mnożenie nakładów na krótkoterminową modyfikację to utopione pieniądze. Tylko znów – skoro to ma być premium, to gdzie jest ta przewaga?
I tylko wisienką na torcie jest asystent jazdy. W sensie aktywny tempomat połączony z utrzymywaniem pasa ruchu. No fajnie. Tylko czemu to tak kurczowo trzyma się środka pasa? Czemu tak nerwowo depcze po hamulcach na każdą zmianę sytuacji przed maską? Konkurencja robi to lepiej. Samo Volvo też to parę lat temu lepiej – a na pewno przyjaźniej – robiło. A jeśli zostawimy te liczby i niuanse na boku, to samochód jest naprawdę przyjemny. Cichy, komfortowy. Bez przegięć w żadną ze stron. Znowu – poprawny.

JA WIEM, ŻE SĄ NA ŚWIECIE WIĘKSZE KLUBY...

Tak czytam te swoje malkontenckie słowa i zastanawiam się: gdzie tu pozytywy?
Jest ich wiele. XC40 to auto – znowu padnie to określenie – poprawne. Nie wyróżniające się – poza nieszczęsnymi brakami ergonomii – ani in plus, ani in minus. Dyskretny średniak. Taki wysyła komunikat.

Volvo Cars chce przekonać flotowców do klasy premium. Kiedyś od klasy popularnej dzieliły te segmenty dwie przepaści – jakościowa i finansowa. Dziś klasa popularna dogoniła już premium, niestety, także i finansowo. Różnice w wyposażeniu niemal nie istnieją, a i w kosztach także się zacierają, co powoduje, że przesiadka nie spowoduje zrujnowania budżetu. Czyli ludzi podejmujących decyzje zakupowe przez pryzmat decyzji racjonalnych i tego, co w tabelkach coraz mniej trzeba przekonywać. Finansowo to się – coraz łatwiej – broni.

I docieramy do clou, od którego rozpocząłem ten artykuł. Emocje. Kupując pojazd, kupujemy dziś obietnicę emocji i przeżyć. Dla jednych jest to projekcja wizerunkowa: „jaki jestem fajny, bo jeżdżę X/Y/Z”, dla innych jest to internalizacja: „tym samochodem z przyjemnością dojadę do pięknych miejsc”.

Czasem będziemy chcieć być w klubie pokazujących „czym”, czasem w klubie „gdzie”. Jedne firmy chcą blichtru, inne wręcz przeciwnie – nade wszystko cenią skromność i jak ognia unikają wszystkiego, co z rzeczonym blichtrem może być kojarzone.
I – także dlatego – niektórzy pójdą drogą premium, co od paru lat widać po statystykach sprzedaży, gdzie segment ten bardzo skutecznie rozpycha się łokciami wśród klientów dotychczas kupujących auta popularne. A inni z premedytacją zostaną tu, gdzie są, bo taki mają zamysł i pasuje im to do wizerunku.

DO PIERWSZEJ LIGI JEDEN KROK...

A my? Cóż. Z wyprawy na Śląsk przywieźliśmy kolejne 3 punkty. I z kolejnej też. I – w chwili, gdy piszę te słowa – marzenia o pierwszej lidze są już na wyciągnięcie ręki, chociaż wszystko jeszcze może się zdarzyć. Emocje sięgają zenitu i – bez względu na wynik – pozostaną z nami na długo. A chociaż na tej drodze wiele było zakrętów, to – jak mawia przysłowie – trudne drogi często prowadzą do pięknych miejsc.
I właśnie wielu pięknych miejsc po drodze P.T. Czytelnikom życzę. Bo przeżywać – posiadać.

Śródtytuły zaczerpnięto z przyśpiewek kibicowskich.
Michał Miszewski
Flotowiec

 

Przeczytaj również
Popularne