Czy wirus, którego nie ma, jest? Może jest wirus, w którego istnienie wiele osób nie wierzy? Szpitale jednoimienne, brak maseczek, które nie wiadomo po co tak naprawdę są i kogo przed czym chronią, niewytłumaczalny popyt na papier toaletowy, jakby od czynności, do jakiej jest dedykowany, zależało przetrwanie całej populacji.
Zamknięte parki, szkoły, galerie, otwarte kopalnie. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć. Wprowadzono zakaz korzystania z rowerów miejskich (czemu?), pozostawiono możliwość korzystania z samochodów w car sharingu (czemu?). Tylko nasza piłkarska ekstraklasa niespecjalnie ucierpiała, ponieważ frekwencja przed pandemią i w jej trakcie niemal się od siebie nie różni. Okazało się, że bez sportu można żyć. Kiedy stajemy przed wyborem: chleba czy igrzysk, wybór staje się oczywisty.
Ten czas to doskonały moment na to, żeby zweryfikować pewne założenia, może do tej pory mylnie przyjęte jako pewne. Okazuje się, że pękające w szwach sale konferencyjne nie są nikomu niezbędne do życia, bez podróży służbowych można się obejść, a plany sprzedażowe zawsze można zweryfikować. Ludzie mają zaskakującą, nawet ich samych, zdolność do adaptacji. Sytuacja, chociaż trudna, nie jest beznadziejna. Pomaga świadomość, że inni mają, o ile nie gorzej, to przynajmniej tak samo źle.
Ubocznym, chociaż to bardzo nieszczęśliwe określenie, efektem pandemii jest jej dobroczynny wpływ na środowisko. Nie mam wątpliwości, że tak samo, jak potrafimy się przystosować do różnych warunków, potrafimy bezrefleksyjnie dać planecie odetchnąć tylko po to, żeby zatruć ją ze zdwojoną siłą. Może to, że lot załogowej misji Demo-2 i rakiety Falcon-9 odbywa się właśnie teraz, nie znaczy nic, a może warto to odebrać jako pewnego rodzaju symbol.
Bardzo chcę wierzyć, że duża część osób wykorzysta ten czas na zmianę swoich przyzwyczajeń. Byłbym mocno naiwny, gdybym sądził, że świat się zmieni, ale może uda nam się wprowadzić w życie pewne ograniczenia. Co się dzieje z redaktorem, będzie namawiał na odstawienie samochodów, niejedzenie mięsa? Nie, bo jestem zdania, że skrajne poglądy, jak chociażby te wypowiadane ‒ i niestety także pisane ‒ przez publicystę Krytyki Politycznej Jasia (tak, Jasia) Kapelę osiągają efekt odwrotny od – mocno chcę wierzyć w dobre intencje autora – zamierzonego. Główne założenia eseju są mniej więcej takie: Mieszkajmy z kimś, bo posiadanie mieszkania jest złe, do życia wystarczy nam kilkanaście metrów, mieszkajmy tuż przy pracy, żeby do niej nie dojeżdżać, nie jedzmy mięsa, no i oczywiście nie możemy mieć samochodu.
Założenia u podstaw może i słuszne, jednak obarczone pewnym logicznym błędem, bo jeżeli nie miałbym mieć swojego mieszkania, tylko miałbym mieszkać u kogoś, to u kogo mieszkałby ten ktoś, jeżeli nie u siebie? Nie mógłby mieszkać u siebie, bo nie ma własności.
Jestem nawet sobie w stanie wyobrazić, że nie mam samochodu i mieszkam tuż przy miejscu pracy, tylko przy tym samym miejscu musiałaby mieszkać osoba, od której wynajmuję moje kilka metrów. Gdzie zatem mieszkaliby pracownicy fabryk samochodowych? Logiczne, że wszyscy razem w mieszkaniach, które nie byłyby niczyją własnością, tylko po co mieliby mieszkać przy fabryce, skoro byłby zakaz posiadania samochodów, a więc ich produkcja byłaby niepotrzebna. Ja też miałbym problem, żeby mieszkać blisko miejsca pracy, bo bez samochodów pisanie do gazety motoryzacyjnej jest biznesowo mocno wątpliwe.
Moje podejście do ekologii mogę streścić jednym słowem – umiar. Jeżeli zachowamy umiar w tym, co i jak robimy, to może się okazać, że nie potrzebujemy wielgachnych lodówek, które są nam potrzebne tylko po to, żeby wyrzucać z nich zimne jedzenie. Lodówek też nie musimy od razu wyrzucać, możemy przecież w nich coś trzymać, na przykład papier toaletowy.
Tomasz Siwiński