Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
MAN

CAFE, czyli jak normy i przepisy zabijają motoryzację

Tak drogo jeszcze nigdy nie było. Średnia cena nowego samochodu już w czerwcu przebiła barierę 181 tys. zł. A będzie jeszcze drożej, bo od nowego roku wchodzą regulacje CAFE. Ile kosztuje zmniejszenie normy emisji CO2 z 95 do 93,6 g/km i kto za to zapłaci?

Podwyżki samochodów rzędu 10–20 tys. zł. to tylko kwestia czasu i nie mają one nic wspólnego z drożejącymi surowcami czy komponentami. Chodzi tylko i wyłącznie o przepisy i matematykę, a tak naprawdę coś, co się kryje za skrótem CAFE. W świecie motoryzacji nie ma jednak on nic wspólnego z poranną, pachnącą kawą. To Clean Air for Europe, czyli obowiązujący od 2020 roku pakiet unijnych regulacji, który określa limity emisji CO2 dla nowych samochodów. Decyzją wykonawczą Komisji Europejskiej 2023/1623 z dnia 3 sierpnia 2023 roku wprowadza on od 1 stycznia 2025 roku nowe regulacje emisyjne dla producentów nowych pojazdów osobowych i lekkich samochodów dostawczych.

CAFE to nie coffee

Uwaga CAFE, to jednak nie nowe normy emisji spalin Euro 7, o których tyle się mówi i które zaczną obowiązywać dopiero od lipca 2030, a jedynie albo aż wyznaczony nowy limit emisji, powyżej którego naliczane będą na producenta kary. Kary za przekroczenie indywidualnego dla producenta celu emisyjnego. I to nie byle jakie kary, bo finansowe.

Oznacza to, że jeśli auto nie spełnia tych nowych wymogów, nadal może być sprzedawane, ale producent musi zapłacić od niego karę. I w sumie można podsumować, że niewiele się zmienia, bo dzisiaj też istnieje system kar. Producenci samochodów już teraz do kasy Komisji Europejskiej z tego tytułu zapłaciły 510 mln euro. Ba, istnieje także limit emisji per auto. To 95 g/km, a od stycznia 2025 będzie to ciut mniej – czyli 93,6 g/km (dla aut dostawczych 153,6 g). W czym więc rzecz?

Bo oprócz nieznacznie zmieniającego się limitu, zmienia się system liczenia zużycia paliwa, co bezpośrednio przekłada się na emisję. Do tej pory opierał się on na normie NEDC. a limit wynosił 118 g/km według tej właśnie normy. Od stycznia będzie się opierał na bardziej realnym, choć nadal laboratoryjnym cyklu pomiaru WLTP (Worldwide Harmonized Light Vehicle Test Procedure) i z automatu 118 stanie się 95 g, a do tego został on obniżony do wspomnianych 93,6.

W myśl nowych przepisów producenci pojazdów niespełniających wyznaczonych limitów będą zobowiązani płacić karę w wysokości 95 euro netto za każdy dodatkowy gram CO2.  Co istotne, zmiany nie dotkną pojazdów hybrydowych typu plug-in (PHEV) oraz aut elektrycznych (BEV). Dotkną te najpopularniejsze auta, czyli duże SUV-y i małe crossovery. Miejskie maluchy i popularne kompakty. O sportowych maszynach nie wspominając.

 

Cel wyznaczy gama

Co się jeszcze zmieni? Oprócz emisji każdy producent będzie posiadał indywidualny cel emisji dwutlenku węgla, w zależności od gamy oferowanych modeli oraz średniej masy sprzedawanych pojazdów.
Jak obliczyła Toyota, wysokość kary przy uwzględnieniu dzisiaj oferowanych modeli dla samochodu osobowego to ponad 4 tysiące złotych (nie są jeszcze znane cele emisji) Skąd to się bierze?

  1. Limit emisji dla nowo rejestrowanych samochodów osobowych wynosi 93,6 g/km.
  2. Indywidualny cel emisji dla producenta – nie jest jeszcze znany.
  3. Każdy ponadnormatywny gram podlega karze w wysokości 95 euro.
  4. Kurs EUR/PLN wynosi: 1 EUR = 4,27 PLN (z 14.08.2024).
  5. Nowo rejestrowany samochód – Corolla Sedan w wersji Style z napędem 1.8 Hybrid 140 KM i średnią emisją CO2 104 g/km.
  6. Przekroczenie o 10,4 g.
  7. 10,4 x 95 euro = 988 euro = 4 218,76 zł.


Dla najpopularniejszego na polskim rynku samochodu potencjalna kara, jaką producent będzie musiał zapłacić od jego sprzedaży po 1 stycznia 2025 roku, wyniesie ponad 4 tys. zł.

Gigantyczne pieniądze

Powie ktoś, 4 tysiące przy średniej cenie popularnego auta, jaką szacuje SAMAR na 141 tys. zł. to niewiele. Producent weźmie to na siebie, doda ktoś inny. Nie, nie weźmie, bo tylko w Polsce w pierwszej połowie tego roku Toyota sprzedała 13 955 Corolli, a w Europie aż 75 231 szt. Biorąc karę na siebie, musiałaby zapłacić za polskich klientów 58 862 190 zł, a za europejskich aż 317 324 358 zł.
A mówimy o samochodzie, który przekracza emisję raptem o 10,4 g/km. Co, jeśli do tej samej kalkulacji podstawimy np. Alfę Romeo Stelvio Quadrifoglio? Emisja takiego auta to 267 g/km, czyli o 173,4 więcej niż bezkarny limit. Zatem kara to 16 473 euro. Do 519 900 zł, na ile wyceniony jest ten samochód, od 1 stycznia trzeba będzie dołożyć kolejne 70 339 zł. I chyba nikt nie myśli, że producent weźmie to na siebie.

Skrupulatne liczenie

Już teraz wiesz, dlaczego np. w ofercie Jeepa Wrangler ma tylko napęd hybrydowy typu plug-in, a z cenników znikają szybciutko duże samochody. Ale to nie tylko kwestia dużych, ciężkich i paliwożernych samochodów.
Jak przewiduje na łamach „Rzeczpospolitej” Jacek Pawlak, prezes Toyota Central Europe, nowe ograniczenia emisji spalin oznaczają, że prawie żaden samochód spalinowy, nawet hybrydowy, tych regulacji nie spełni. A to oznacza jego zdaniem, że właśnie małym autom miejskim grozi szybsze wyginięcie, bo przy tak wysokich karach nie będzie się opłacało ich produkować.

Popyt na drogie auta z dużymi silnikami i samochody klasy premium cały czas jest, a nawet rośnie, co pokazują statystyki. Jak dodaje Pawlak, skoro regulacji CAFE nie musi spełnić każdy samochód, drogi wyjścia są dwie. Producenci opracują hybrydy, które zmieszczą się w limicie poniżej 93,6 g/km, albo zaczną sprzedawać auta, skrupulatnie licząc, by średnia się zgadzała. Co już praktycznie się dzieje. Czyli np. na dwa auta emitujące 140 g/km producent będzie musiał sprzedać jeden samochód zeroemisyjny. 140 razy dwa to 280, podzielone na trzy to 93,3. Czyli limit spełniony. Pytanie, czy sprzedaż elektryków i hybryd PHEV będzie na tyle wysoka, by osiągnąć stosunek 2:1.

Sprzedaż 2:1

Nowe regulacje od 1 stycznia 2025 oznaczają większą sprzedaż już dzisiaj. Klienci w obawie przed podwyżkami przyspieszają decyzje zakupowe. Czy słusznie? Wydaje się, że przed podwyżkami nie ma odwrotu.
Co zaskakujące rośnie także sprzedaż aut używanych, bo jak nietrudno się domyślić, skoro drożeją auta nowe, to i zdrożeją używane. Wszystko w imię ekologii.

Jak podaje Samar, w ciągu siedmiu miesięcy 2024 roku w Polsce zarejestrowano już 320 091 nowych samochodów osobowych. To 16,37% więcej w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. Rośnie także import samochodów. Jak wynika z danych CEPiK, tylko w lipcu 2024 roku zarejestrowano w Polsce 87 175 sprowadzonych używanych samochodów osobowych i dostawczych o DMC do 3,5 tony, czyli o 29,2% więcej niż rok wcześniej.



A na emisjach nie koniec, bo na wyższe ceny samochodów wpływ będzie miało także ich dodatkowe wyposażenie. Zgodnie z innym unijnym rozporządzeniem, GSR2 (General Safety Regulation), które nałożyło już teraz na producentów wymóg wyposażenia aut w co najmniej 20 nowych systemów, jak np. przekonstruowany układ hamulcowy, paliwowy i elektryczny, elementy bezpieczeństwa zmniejszające zagrożenia dla pieszych czy rowerzystów, modyfikację oświetlenia, opon, instrumentów pokładowych czy zabezpieczenia przed nieuprawnionym użyciem auta i cyberatakami. A to z kolei w imię bezpieczeństwa.


Juliusz Szalek

Przeczytaj również
Popularne