Po letnich wojażach wracam na trasę z nowymi kandydatami do tytułu elektrycznych rarytasów. Zmieniła się pogoda. Zmieniły się warunki jezdne. Czy zmieniły się również propozycje, jakie mają dla mnie (i dla Was) twórcy inteligentnego VW, zadziornego Hyundaia, tajemniczego Seresa, małego Peugeota, futurystycznego Nissana oraz intuicyjnej Mazdy? Sprawdźmy!
Druga część przeglądu systemów odzyskiwania energii w najnowszych modelach samochodów elektrycznych.
Rodzina Volkswagenów ID debiutowała w 2019 roku i dziś liczy sobie 5 modeli, a kolejne 4 są w przygotowaniu. Dwuliterowiec tworzący nazwę tej serii niemiecka marka tłumaczy jako „inteligentny design”, co na przestrzeni lat w VW było synonimem słowa stonowany. Tymczasem za kierownicą średniego modelu VW ID.4, sama szukałam raczej odpowiedzi na pytanie, czy ID mogłoby też oznaczać „inteligentną jazdę” (ang. Intelligent Drive – red.)? Werdykt – niezdecydowanie. Do rekuperacji, która interesowała mnie najbardziej, w ID.4 służy jeden tryb zwany też biegiem B. Używa się go prawie niezauważenie. Z jednej strony – to jedyna opcja oszczędzania energii. Z drugiej – może to właśnie tyle, ile potrzebuje przeciętny Kowalski do przyjemnej jazdy z ekologiczną świadomością? Tak czy owak, z tego VW zapamiętałam jeszcze zmianę biegów przy kierownicy, która działa jak nakręcanie domowego budzika i bardzo wygodne w użyciu duże lusterka boczne.
Koreańczycy z Hyundaia postanowili, abym zapamiętała guziczki. Są aż 3 – D, R i P. Nie ma zwyczajowego elektrycznego biegu B. Tryb rekuperacji znajduje się gdzie indziej – w łopatkach przy kierownicy. Lewa służy do dokładania kolejnych stopni rekuperacji (jest ich również 3), prawa do ich uwalniania. Gdybym miała zawierzyć intuicji, zrobiłabym to odwrotnie.
Energię w Konie odzyskać można zatem manualnie dzięki łopatkom, ale istnieje też tryb automatyczny, w większości oparty na odniesieniu do prędkości pojazdu. Automat nie włączy nam rekuperacji na poziomie 3 przy prędkości powyżej 120 km/h, bo mogłoby to mieć opłakane skutki (wyobraźmy sobie mocne hamowanie, którego nie mogą przewidzieć inni uczestnicy ruchu). Trzeba przyznać, że system jest inteligentny, szybko uczy się stylu jazdy kierowcy i łączy dane z map. W efekcie elektryczny Hyundai Kona pozostawia po sobie świetne wrażenie.
Seres 3 to chińska nowość zaprojektowana w USA. Na rynku dostępny jest na razie tylko w jednej wersji napędowej (oraz wyposażenia), co ułatwia wybór. Rekuperacja w tym aucie opiera się na klikaniu w ekran dotykowy. Kolorowe menu jest przejrzyste i czytelne, a w zakładce „Zarządzanie energią” znajdziemy 3 poziomy jej odzyskiwania: Strong, In oraz Weak. Tylko czy proces 3 kliknięć (od menu głównego do wyboru konkretnego poziomu rekuperacji) w trakcie jazdy nie jest zbyt długi? Tym bardziej że w zasadzie najmocniejszy poziom Strong nie stawia wielkiego oporu – takie hamowanie nie wznieci ognia pod naszymi stopami. Z kolei w sportowym trybie jazdy (w przeciwieństwie do spokojniejszych Eco i Normal) nie ma czego odzyskiwać. Seres na pewno jest ciekawą propozycją, ale wymagającą jeszcze dopracowania inżynierskiego – zwłaszcza pod kątem software’u.
Największe firmy zajmujące się finansowaniem zakupu i wynajmem aut flotowych mają dostęp do niemal każdego modelu na rynku. Te, które szczególnie dbają o swoich klientów, często na własnej skórze testują najnowsze rozwiązania producentów samochodów. W sierpniu, Anna Pawłowicz, manager ds. zakupów w Carefleet S.A., podzieliła się z Wami wrażeniami z jazdy i codziennego użytkowania 6 pełnych emocji elektrycznych rarytasów. Artykuł, który znajdziecie tutaj, spotkał się z tak ciepłym odbiorem, że dziś po raz drugi oddajemy łamy naszej ekspertce i jej 6 pozytywnie, w pełni naładowanym towarzyszom podróży.
Peugeot e-208 to jeden z najmniejszych elektryków na rynku, więc przed odpaleniem silnika tonuję swoje oczekiwania. Tu wszystko jest proste – konstrukcyjnie i użytkowo. Jeden dodatkowy guzik, z literką B, umożliwia lekką rekuperację. Nie trzeba go szukać w żadnym menu ani dodatkowych łopatkach – widoczny na skrzyni biegów, wita się z nami od razu po zajęciu miejsca w fotelu. Pozwoli zaoszczędzić nieco energii i w ten sposób dodatkowo ograniczyć koszty eksploatacji. Z zasięgiem do 400 km spokojnie podbije miasto i serca tych, którzy myślą również portfelem.
Nissan swoją arię elektryfikacji wyśpiewuje klientom już od kilkunastu lat. Może dlatego najnowszy pojazd elektryczny od tego japońskiego producenta nazywa się Ariya. Brzmi to tajemniczo, śpiewnie, majestatycznie (słowo to pochodzi zresztą ze staroeuropejskiego, zapomnianego języka, w którym oznacza majestat lub nobilitację), ale jak działa?
Jeśli czytaliście pierwszą część mojego przeglądu, wiecie, że nie jestem wielką fanką rozwiązania e-pedału, jakie Nissan konsekwentnie stosuje w swoich elektrykach. Tu jednak znany z modelu Leaf one pedal drive zastąpiono przez e-pedal step. Różnica jest znacząca i na korzyść kierowcy. Funkcja jest dostępna w każdym momencie, także podczas jazdy. Użycie e-pedal step pozwala odzyskać sporo energii, jednak kosztem sporej części zrywności w stosunku do trybu standardowego. Rozwiązanie nie wyhamuje też auta do całkowitego zatrzymania, co zdarzało się w starej odsłonie e-pedal. Jak widać, Nissan słucha się swoich klientów, uczy ich potrzeb i – zgodnie ze swoją reklamową obietnicą – krok po kroku tworzy nowe oblicze elektryfikacji. Ariya jest ładna, nowoczesna, ma wszelkie potrzebne rozwiązania z zakresu bezpieczeństwa, wsparcia kierowcy i mój ulubiony guzik B do oszczędzania energii. A dla miłośników arii operowych – bogaty system infotaiment.
Z elektryczną Mazdą MX-30 jest tylko jeden kłopot, do którego dojdziemy. Pierwsze wrażenie – bardzo przyjemne. Jazda jest komfortowa, a obsługa intuicyjna. Rekuperacja znajduje się w łopatkach przy kierownicy i działa trochę, jak regulacja głośności dźwięku w nowoczesnych słuchawkach bezprzewodowych. Jedno kliknięcie lewej łopatki – mały, ale odczuwalny odzysk energii. Dwa kliknięcia – energetyczny strzał i zapalone światło STOP w gratisie od producenta. Zaklęcie odczynić można analogicznie prawą łopatką – jednym lub dwoma kliknięciami. Całe to manewrowanie może odbywać się w czasie jazdy, a pasażerowie nie odczują naszego flirtu z łopatkami.
Odczują za to, że Mazda była kiedyś bardzo wizjonerską marką. W MX-30 powracają drzwi Freestyle, znane z kultowego modelu RX-8 z jeszcze bardziej kultowym silnikiem rotacyjnym Wankla. Zasada działania jest prosta – tylne drzwi auta otwierają się w przeciwną stronę co przednie. Oczekiwania? Łatwiejsze wsiadanie i skupiona uwaga innych obecnych na parkingu. Rzeczywistość: uciążliwe używanie na tym samym parkingu, jeśli akurat jest ciasny i pasy kierowcy zamontowane w drzwiach pasażera.
Mimo wszystko, główny kłopot MX-30 wyrażany jest nie w metrach odstępu od innego auta, ale w kilometrach odległości od stacji ładowania. 200 kilometrów zasięgu to trochę zbyt mało, aby czuć się pewnie w trasie poza miastem. Szkoda zwłaszcza dlatego, że auto prowadzi się tak świetnie i płynnie, że otwarcie zachęca do długich podróży, których raczej nie da rady odbywać.
To wszystkie propozycje na dziś, ale wiem już, że po Nowym Roku wrócę do Was z kolejną dawką elektrycznych emocji w 3. części tego przeglądu.
Anna Pawłowicz,
autorka artykułu pełni funkcję Managera
ds. Zakupów w Carefleet S.A.