Zawsze miło jest przyznawać nagrody personalne, do takich na pewno należy nagroda dla Eco Fleet Managera. Tegoroczna trafia w ręce Łukasza Karpińskiego z firmy Astra Zeneca Poland.
Tomasz Siwiński: Uzyskał Pan najwięcej głosów, a to znaczy, że musi być Pan osobą cenioną w branży, zarówno przez pracowników, jak i partnerów biznesowych. To chyba niełatwe, skoro od tych pierwszych wymaga Pan przestrzegania zapisów polityki, a z tymi drugimi twardo negocjuje warunki kontraktów. Jak można to pogodzić?
Łukasz Karpiński: Myślę, że wspólnym mianownikiem może być tu autentyczność i hołdowanie zasadzie wygrany–wygrany. Promuję wśród pracowników zachowania i rozwiązania wspierające ekologię, z których sam na co dzień korzystam. Do tego samego zachęcam naszych partnerów biznesowych, z którymi staram się mieć dobre relacje i szukać rozwiązań korzystnych dla obu stron. Podobnie zresztą traktuję użytkowników aut służbowych, ponieważ proponując nowe regulacje, staram się spojrzeć na nie z ich perspektywy i jak najlepiej dopasować do realiów, w których pracują.
Eco fleet manager, co się dla Pana kryje pod tym pojęciem?
Według mnie eco fleet manager to osoba, która w swoim działaniu nie zamyka się stricte na flocie. Myśli za to szerzej o mobilności pracowników: inkluzywnej, efektywnej i uwzględniającej dobro środowiska naturalnego. Zbudowanie oferty odpowiadającej na potrzeby przedsiębiorstwa czy też nawet uświadamianie biznesowi tych potrzeb, to podstawowa rola takiej osoby.
Drugi bardzo ważny aspekt to autentyczność i dawanie dobrego przykładu. Łatwiej jest coś promować, gdy samemu prezentuje się dane zachowania. Oczekiwałbym więc od eco fleet managera, że sam będzie korzystać z dostarczanych przez siebie rozwiązań, inspirując swoje otoczenie do pozytywnych zmian.
Praca zdalna zmieniła funkcjonowanie wielu flot. Jak Pana zdaniem będzie wyglądała mobilność za 10 lat?
Przede wszystkim pewna część potrzeb związanych z mobilnością pracowników zostanie na stałe zastąpiona przez alternatywne kanały dostępu do klientów. Pandemia pokazała, że potrafimy sprawnie korzystać z rozwiązań cyfrowych, które nie powodują znacznego spadku jakości interakcji z kontrahentami, a przy tym są ekologiczne.
Sama mobilność z kolei będzie już w dużym stopniu napędzana przez silniki elektryczne. Co więcej, w miastach (choć nie tylko) na znaczeniu zyskają rozwiązania współdzielone (np. car sharing, car pooling) w tym oparte na mobilności osobistej (np. rowery, hulajnogi).
Myślę, że na tej fali powstaną również kolejne serwisy integrujące tego typu usługi i planujące w oparciu o nie podróż z punktu A do B.
Osoby zarządzające mobilnością w firmach dalej będą zapewniać samochody firmowe, ale już jako element szerszego pakietu, dopasowując jego składowe do potrzeb poszczególnych grup pracowników.
Jeździ Pan elektrykiem i zapewne powie o plusach tego rozwiązania, a ja chciałem zapytać o minusy. Co w praktyce ogranicza rozwój napędów EV w Polsce?
Samochód elektryczny to mój jedyny środek lokomocji od półtora roku. Doświadczenia zebrane po przejechaniu ponad 30 000 km po polskich drogach są zdecydowanie pozytywne, ale dostrzegam również wyzwania, o których mówię równie chętnie. Za największe wyzwanie uważam obecnie nastawienie ludzi i prasy wokół „elektryków”.
W przestrzeni publicznej funkcjonuje niestety wiele mitów, półprawd i niedomówień, które podsycają tylko obawy związane z „nowym”. Oczywiście, nie przekonujemy nikogo na siłę, bo są zastosowania, w których auta elektryczne będą dziś jeszcze bardziej przeszkadzać niż pomagać. Zamiast tego umożliwiamy naszym pracownikom obcowanie z tą technologią i testowanie samochodów w normalnych sytuacjach życiowych. Doświadczenie pokazuje, że dzięki takiemu podejściu wspomniane obawy często znikają, np. te związane z zasięgiem czy infrastrukturą.
Warto tu wspomnieć, że w czasie moich podróży po kraju nie miałem ani razu sytuacji podbramkowej, jeżeli chodzi o ładowanie. W mojej ocenie infrastruktura i zasięgi aut są dziś wystarczające do sprawnego (choć wymagającego planowania) przemieszczania się turystycznego. Zdarza się jednak nadal, że będąc w trasie, muszę mocno zboczyć z drogi, aby dojechać do ładowarki zlokalizowanej w centrum miasta. Tak być nie powinno, dlatego z dużym zadowoleniem czytam o kolejnych inwestycjach w stacje szybkiego ładowania, zlokalizowanych np. na MOP-ach.
W czasie moich podróży po kraju (samochodem elektrycznym) nie miałem ani razu sytuacji podbramkowej, jeżeli chodzi o ładowanie. W mojej ocenie infrastruktura i zasięgi aut są dziś wystarczające do sprawnego (choć wymagającego planowania) przemieszczania się turystycznego. Zdarza się jednak nadal, że będąc w trasie, muszę mocno zboczyć z drogi, aby dojechać do ładowarki zlokalizowanej w centrum miasta.
W wywiadzie zachęcającym do głosowania powiedział Pan: „Spodobało mi się bezpośrednie sprawowanie kontroli nad dużą liczbą pojazdów, koordynowanie logistyki oraz rozwiązywanie nietypowych zapytań ze strony użytkowników”. Naprawdę lubi Pan rozwiązywać codzienne problemy pracowników?
Tak, w początkach kariery zawodowej realizacja takich zadań dawała mi dużą satysfakcję. Z czasem, gdy zadań przybywało, gdy zmieniała się ich waga i wreszcie, gdy objąłem funkcję kierowniczą, to musiałem nauczyć się je delegować. Najważniejsza jest dla mnie wysoka jakość serwisu świadczonego dla użytkownika końcowego, więc branie wszystkiego na siebie jest po prostu nierozsądne.
Obecnie mam dużą satysfakcję z budowania strategii i zarządzania grupą ludzi, w których widzę trochę siebie sprzed kilku lat. Nadal jednak wspieram zespół w rozwiązywaniu trudniejszych spraw, choć staram się to robić raczej zadając pytania. Rola flotowca wymaga często pomysłowości, a dawanie gotowych rozwiązań po prostu jej nie rozwija.
Rozmawiamy podczas Pana urlopu, czy jest Pan typem szefa, który polega na zespole i nie zerka nerwowo na telefon podczas wolnego, czy wręcz przeciwnie?
Nadal zbieram doświadczenie w roli managera. Zespół budowałem od podstaw, więc jest jeszcze stosunkowo młody. Mimo to etap skrupulatnej kontroli mamy już za sobą i do efektywnego działania wystarczają nam cykliczne spotkania oraz luźniejsze rozmowy przy kawie. Wiemy, że możemy na siebie liczyć i jest to duży komfort w dynamicznym środowisku pracy. Usprawniamy jeszcze zastępowalność na wypadek nieobecności, ale w tym roku mogę już w pełni oddać się urlopowemu relaksowi.
Pracuje Pan w branży od 12 lat. Wtedy importerzy walczyli o klientów flotowych a od słowa rabat rozpoczynało się negocjacje. Teraz z mozołem trzeba szukać samochodów. Który okres był dla Pana trudniejszy?
Obserwacja tych zmian to bardzo ciekawe doświadczenie. Widzimy zmieniający się ton dyskusji z przedstawicielami różnych marek, dlatego za dużą wartość poczytuję wieloletnią współpracę i wypracowane dobre relacje. Dzięki nim jesteśmy w stanie szybciej reagować na zmieniające się otoczenie i zapewniać naszemu biznesowi możliwie stałe warunki funkcjonowania. Dla przykładu, wszystkie tegoroczne wymiany samochodów mieliśmy zakontraktowane na długo przed końcem ubiegłego roku. Sprawiło to, że opóźnienia nie są dla nas obecnie aż tak bolesne i mieszczą się w granicy błędu.
W biznesie trzeba być gotowym na ciągłe zmiany. Elastyczność podejścia i skalowalność wydają się być odpowiedzią na tę dynamikę, a przynajmniej sprawdzają się w naszym przypadku. Trudno jest mi więc wskazać ten jeden trudniejszy okres – po prostu każdy miał swoje wyzwania.
Załóżmy, że rozpoczyna Pan pracę na managerskim stanowisku w innej firmie, otrzymuje Pan samochód służbowy, politykę samochodową i są tam zapisy, z którymi Pan się nie zgadza. Karnie Pan ich przestrzega, nagina, czy może zaprasza na dywanik fleet managera?
Zasady oczywiście są po to, aby ich przestrzegać. Wchodząc do nowej organizacji, przede wszystkim starałbym się ją dobrze zrozumieć, zamiast zaczynać od rewolucji. Wiedza na temat funkcjonowania przedsiębiorstwa to w mojej ocenie warunek konieczny do rozważania usprawnień. Gdybym po okresie wdrożenia nadal był pewien potrzeby zmian, to nie omieszkałbym przedyskutować tego z fleet managerem.