Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Konkurs

Suzuki Swift - Swifting

Neologizm – środek stylistyczny; nowy wyraz utworzony w danym języku, aby nazwać nieznany wcześniej przedmiot czy sytuację. Tak oto powstało słowo swifting.

W ostatnim numerze magazynu „Fleet” pojawił się news, że jest nowy Suzuki Swift. W obecnym numerze sam muszę to sprostować, pojawił się odnowiony Suzuki Swift, którym da się uprawiać swifting.

Zawód
Od zawodu, jaki sprawił mi Suzuki Swift, rozpoczniemy. Po pierwsze w samochodzie nie zainstalowano bagażnika. Jest przestrzeń za olbrzymią tylna klapą i między fotelami, ale 211-litrowy głęboki otwór praktycznie dyskwalifikuje ten samochód jako auto na dalsze eskapady z walizami. To zdecydowanie urbanistyczne podejście. W mieście taki bagażnik wystarczy, zakupy wejdą, fotelik się wepnie, nawet materiały reklamowe w samochodzie służbowym się zmieszczą. Ale bagaże nie. Zawód sprawia także obsługa komputera pokładowego i umieszczenie gaśnicy, tuż przed fotelem kierowcy. W razie pożaru łatwy dostęp do namiastki straży pożarnej co prawda jest, ale raczej na pewno wcześniej odpalimy gaśnicę nogą podczas wsiadania czy wysiadania.
Testując samochód, po jeździe zastanawiam się, ile jest wart i potem patrzę na cennik. W tym wypadku wyceniłem Swifta na 49 tysięcy zł – kosztuje 50 900. W granicy błędu.
Nie wiem tylko, co z kompletnie przekonstruowanym zawieszeniem nowego Swifta. Nawet przy ostrożnej jeździe bardzo dobija przy poprzecznych nierównościach. Wada modelu albo po prostu ten typ tak ma.

Swifting
Było o negatywnych odczuciach, teraz będzie o pozytywach. Pozytywnymi postaciami na pewno są ci, którzy piszą, że średnio w cyklu mieszanym Swift z 94-konnym silnikiem 1.2 spali 4,9 litra. Spali, ale wtedy znienawidzimy jednostkę napędową. Aby zobaczyć, co tak naprawdę 1.2 potrafi, trzeba wskazówkę obrotomierza utrzymywać koło 3500 obrotów, a to oznacza, że spalanie wzrośnie o litr–dwa. Ale to nic, bo warto. Silnik w małym Suzuki jest rewelacyjny. Mały, ale zwinny i prawdziwie wysokoobrotowy. Uwielbia się wysoko kręcić, a pomaga w tym pięciobiegowa skrzynia. Krótki skok lewarka i głębokie prowadnice ułatwiają szybkie znalezienie odpowiedniego przełożenia. Większy rozstaw osi i kół niż u poprzednika pomaga także w prowadzeniu auta. Układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny i od razu daje się wyczuć. Samochód jak na swoją klasę jest wysoki, co czuje się w szybkich zakrętach, ale prowadzi się stabilnie i pewnie. Kiedy wsiądziemy do Swifta, da się poczuć ogromną frajdę z jazdy, to prawdziwy swifting na najwyższym poziomie.

Gdybym jeździł tylko po mieście, to jeździłbym Swiftem. Mechaniczny i precyzyjny przedmiot, w którym nawet duży facet nie czuje się jak szprot w konserwie.

Rośnie rywal
Czy Suzuki jest ładne, oceńcie, mnie już sylwetka poprzedniego modelu urzekła dawno. Znacznie poprawiło się w środku. Nowa kierownica, nowe materiały na desce rozdzielczej, doskonale umieszczony lewarek od hamulca ręcznego i bardzo dobra widoczność we wszystkich kierunkach. Poza tym dużo miejsca nad głową. Wszystko, poza obsługą komputera pokładowego, obsługuje się intuicyjnie i jest pod ręką. Tylko w przypadku jazdy w deszczu mocno brudzą się przednie boczne szyby. To wina niemal pionowego słupka A.
Napisałem, że rośnie rywal, ale komu? Głównie flotowym konkurentom jak Yaris czy Fabia. Bo chociaż pojawiają się coraz to nowsze samochody na rynku, to tylko o niektórych można powiedzieć, że oferują to coś. Taki niezapomniany zestaw doznań z jazdy. Po prostu swifting.

Kto testował: Tomasz Siwiński

Co: Suzuki Swift

Gdzie: Starachowice

Kiedy: 16 IX 2010

Ile: 900 km

Przeczytaj również
Popularne