Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Suzuki Kizashi

Zanim wsiadłem do tego samochodu, trochę przypadkowo zebrałem o nim opinie u innych dziennikarzy. Tożsama u wszystkich była jedna – ładne auto. Natomiast co do sensowności, głównie silnika, opinie były już całkowicie rozbieżne.

Oferta wersji nowego modelu firmy Suzuki jest, delikatnie mówiąc, mało imponująca. Wersje są dwie: Benzynowa i benzynowa. Koniec. Jedna wersja benzynowa ma moc 178 KM z pojemności 2.4 litra, druga natomiast o pojemności 2,4 litra oferuje moc 178 KM. Nie martwcie się, nie tylko wy niczego nie rozumiecie.

Ośka w manualu
Spokojnie, są różnice. Jedna z wersji, ta, którą otrzymaliśmy na testy, jest z manualną skrzynią biegów i napędem na przednią oś. Druga natomiast wyposażona jest w automatyczną, bezstopniową przekładnię CVT i ma napęd obu osi. Niestety, nie ma możliwości połączenia napędu wszystkich kół i skrzyni manualnej ani odwrotnie. Egzemplarz, który testowaliśmy, katalogowo kosztuje 115 tysięcy, wersja czteronapędowa jest o 15 tysięcy droższa. I tak oto sprytnie doszliśmy do największego mankamentu tych samochodów, czyli do ceny. Nie jest ona może w porównaniu do konkurencji bardzo wysoka, ale biorąc pod uwagę fakt, że Suzuki w segmencie D stawia pierwsze kroki, może trzeba było cenowo pozycjonować auto niżej. Wiadomo, że dla flotowców jednym z podstawowych kryteriów wyboru samochodu jest cena. Drugim jest ogólnie pojęta ekonomika. Cóż, po wolnossącym silniku benzynowym 2,4 litra nie można się spodziewać oszczędności. Katalogowe spalanie podane przez japoński koncern to odpowiednio 10,6 w mieście, 6,3 w trasie i 7,9 w cyklu mieszanym. Jak nietrudno się domyślić, są to dane nazbyt optymistyczne. Nam podczas testu w cyklu mieszanym samochód spalił 11 litrów na 100 km. Owszem, da się w trasie osiągnąć spalanie oscylujące wokół 7 litrów, a w mieście około 13 (w korkach), ale danych producenta, niestety, nie.
I teraz podstawowe pytanie, czy taka jednostka napędowa ma sens? Tak, ma. Wiem, że teraz niemal wszystkie silniki muszą mieć turbinę bądź kompresor i do tego pojemność 1,4 litra, ale urok wolnego rynku jest taki, że klienci mają możliwość wyboru. I właśnie dla takich osób jest Kizashi z silnikiem 2,4 litra, bo nie każdy chce słyszeć świst turbiny czy klekot diesla. I tutaj pojawia się ale. Bo taka możliwość wyboru powinna być, ale w ramach jednego modelu. Możemy kupić model z silnikiem Diesla, turbodoładowanym bądź wolnossącym. W przypadku Kizashi nie mamy takiej możliwości. Jesteśmy niejako skazani na ten wariant.

Inaczej
Po co komu taki samochód, przecież jakiś dziwny. Dwie rury, no i nie jest niemiecki. Spokojnie, to nie moja opinia, tylko głosy innych dziennikarzy. A ja znowu będę przekorny. Ten samochód, który co prawda w niczym nie przypomina modelu koncepcyjnego, jest na swój sposób uroczy. Ma bardzo masywną sylwetkę, a jednocześnie wszystkie podstawowe cechy przynależne innym modelom tego koncernu, jest więc łatwo identyfikowalny. Duże koła, szeroki rozstaw osi i krótkie zwisy to ciekawe połączenie. Szczególnie tył Kizashi jest ciekawy – masywna klapa bagażnika i podwójne, chromowane końcówki wydechów są niezwykle oryginalne.
Teraz wnętrze. Tutaj, niestety, będę powielał stereotypy dziennikarskie, ale co zrobić, jeżeli taka właśnie jest prawda. Wykończenie środka i materiały są przyzwoite jak na ten segment i bardzo dobre jak na samochody japońskie. Wciąż, niestety, Japończycy mają duże problemy z dogonieniem swoich europejskich kolegów w tej dziedzinie. Poza jakością materiałów delikatne zastrzeżenie można mieć tylko do obsługi komputera pokładowego, który nie jest intuicyjny, i do umiejscowienia wajchy od kierunkowskazów, która jest po prostu zbyt wysoko. Poza tym, całkiem przyjemne i – co ważne – odmienne od innych aut wnętrze. Wszystko jest pod ręką, wielofunkcyjna kierownica ułatwia prowadzenie i obsługę systemu audio. Jak dla mnie, czyli wysokiego kierowcy, siedziska foteli mogłyby być głębsze, ale i tak nie jest źle. Duże lusterka zapewniają dobrą widoczność. Ogólne wrażenia z zasiadania i oglądania tego auta są bardzo pozytywne, ponieważ ma się wrażenie, że jest to coś świeżego, a nie powielanie dobrze znanych schematów.

Przyjemność z jazdy
Opinie o autach zawsze są subiektywne, niezależnie od tego, jaka bardzo dziennikarz stara się zachować obiektywizm. Ja mam także jedną manierę, to znaczy lubię samochody, które są bardziej mechaniczne niż elektroniczne. To znaczy takie, gdzie słychać, że za poruszanie, hamowanie, skręcanie odpowiada faktycznie mechanika, a nie elektroniczni pomocnicy. Tak właśnie jest w Kizashi. Czuje się, że przy zmianie biegów zmieniają się zębatki, , że kiedy kręcimy auto wysoko, silnik pracuje tak, jak powinien. Szkoda tylko, że trochę sztucznie działa układ kierowniczy, nie zapewnia bezpośredniości. Zawieszenie jest dobre, chociaż jak dla mnie odrobinę zbyt miękkie. Zapewnia duży komfort podróżowania, ale w odniesieniu do wyglądu, który jest mocno sportowy, oczekiwałem czegoś bardziej sportowego. Jadąc limuzyną Suzuki można sobie przypomnieć, jaka jest frajda z dosiadania samochodów z silnikami wolnossącymi. Nie trzeba zbyt często zmieniać przełożeń, a auto ożywa powyżej 4 tys. obrotów. Jest to okupione większym niż podane wcześniej spalaniem, ale frajda jest duża. Gdyby była możliwość skonfigurowania tego silnika z tą skrzynią i napędem wszystkich kół, byłby to samochód dla mnie. Wiem, że drogi, i wiem, że nie ma w ofercie tak hołubionych przez ostatnie lata silników Diesla, ale może to jest właśnie w tym samochodzie tak piękne. Bo globalizacja globalizacją, ale zawsze warto mieć alternatywę. Suzuki z modelem Kizashi taką alternatywę daje i chwała mu za to.

Kto testował: Tomasz Siwiński

Co: Suzuki Kizashi

Gdzie: Wrocław

Kiedy: 10 I 2011

Ile: 1100 km

Przeczytaj również
Popularne