Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Chciałbym jeździć nim na co dzień

Kona Electric

Diesle, CO2, WLTP, zasięg, smog... Gdyby nie pandemia koronawirusa świat motoryzacyjny nadal żyłby dylematem, czym będziemy jeździć w przyszłości i które źródło zasilania zasługuje na miano „jedynie słusznego”. Chwilę oddechu od tej świętej wojny było dane mi spędzić na pokładzie Kony Electric. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale tak, stało się, przyznaję: chcę takim jeździć na co dzień. Pod warunkiem, że ktoś mi go da albo potężnie dofinansuje zakup, ale o tym za chwilę.
 
 
Maciej Słysz
fleet manager
 
Na pierwszy rzut oka z zewnątrz wersja elektryczna różni się od standardowej i hybrydowej jedynie wyglądem pasa przedniego, co oczywiście jest wymuszone obecnością silnika elektrycznego i gniazda ładowania. Poza tym, wszystkie inne elementy karoserii pozostały bez zmian. O Konie w wersji spalinowej dużo już zostało powiedziane i napisane. W wersji elektrycznej spotkamy te same materiały i tekstylia. Ergonomia również bez zmian, czyli, jak dla mnie, przyjemne auto do miasta, bardzo przyzwoicie wykończone z ciekawymi smaczkami. Różnice w kabinie Kony związane są także z napędem elektrycznym.
 
 

Są plusy i minusy

Testowany egzemplarz wyposażony jest w powiększoną baterię – 64 kWh (i silnik o mocy 204 KM). Ta opcja ma wpływ na wybór wersji wyposażenia. Z powiększoną baterią możemy wybrać tylko wersję Premium (drugi stopień), jak i Platinium. To z kolei podnosi cenę samochodu. Na szczęście, długa lista wyposażenia, które mamy do dyspozycji w wersji podstawowej, pozwala nieco odetchnąć po nagłym szoku z powodu ceny. W przypadku asystentów wspomagających kierowcę lista jest naprawdę bogata. Ponadto o udogodnieniach takich jak dzielona tylna kanapa, skórzana kierownica czy podłokietniki nie wypada w tym przypadku nawet wspominać. Tutaj jednak uwaga: brak czujników parkowania przodem w wersji Premium może być niemiłą niespodzianką. Na tym poziomie cenowym nie powinno się rozmawiać o tak przyziemnej rzeczy. A minusy? O gustach się nie dyskutuje, więc skupię się na faktach – obiektywną słabością samochodu jest przestrzeń ładunkowa, która w tym modelu wynosi 332 litry (30 litrów mniej niż wersji ze spalinowym silnikiem). W sam raz na zakupy do sklepu spożywczego. To samo dotyczy mocno ograniczonej przestrzeni w drugim rzędzie.
 
 

Czym więc mnie ujęła Kona Electric?

Dynamika jazdy, zarówno przy małych, jak i większych prędkościach, jest oszałamiająca. 204 konie mechaniczne generowane przez silnik elektryczny powodują, że na suchej nawierzchni bawimy się przyspieszeniami, na mokrej natomiast walczymy o utrzymanie samochodu w zadanym torze jazdy. Jest to niekończący się fun z jazdy dla kogoś, kto ogarnie moment obrotowy dostępny w pełnym zakresie już od startu. A gdy zaspokoimy nasze wyścigowe instynkty będziemy mogli przejść do spokojnej jazdy, wspieranej przez aktywny tempomat (aż do zatrzymania pojazdu) oraz kilku elektronicznych asystentów. Do dyspozycji również są różne tryby jazdy, auto-hold i bardzo wyraźny wyświetlacz HUD. W tym przypadku docenimy również system rekuperacji energii z hamowania. Tradycyjne hamulce są wspierane lub wręcz w wielu przypadkach zastępowane systemem hamowania silnikiem, dostępnym dla kierowcy z pozycji manetek przy kierownicy. System ten reguluje (trzystopniowo) siłę hamowania, a przez to niweluje częstotliwość używania tradycyjnych hamulców do absolutnego minimum. Genialna rzecz.
 
Dynamika jazdy, zarówno przy małych, jak i większych prędkościach, jest oszałamiająca. 204 konie mechaniczne generowane przez silnik elektryczny powodują, że na suchej nawierzchni bawimy się przyspieszeniami, na mokrej natomiast walczymy o utrzymanie samochodu w zadanym torze jazdy. 
 
Na tym etapie zazwyczaj skupiam się na danych dotyczących średniego spalania. W tym przypadku pomówmy o zużyciu energii. Średnio jest to 15 kWh na 100 km. To oznacza, że podróż Warszawa–Kraków, Poznań czy Gdańsk, na jednym ładowaniu jest w naszym zasięgu. No ale coś za coś – więcej zużyjesz, dłużej będziesz czekał, aż bateria się naładuje. I tutaj dochodzimy do kolejnego minusa obecnych na rynku aut elektrycznych. Naładowanie baterii Kony z 20% do 100%, ze zwykłego gniazdka 230V, oznacza uziemienie samochodu na ok. 30 godzin. Lepiej sytuacja ma się w przypadku stacji ładowania dysponujących większą mocą, jednak nadal mówimy tu o kilkugodzinnym postoju. Koszt przejechania 100 km to wydatek do 10 zł. Śmiesznie mało. Auto dla oszczędnych, chciałoby się powiedzieć.
 

No właśnie, dla kogo to auto jest?

 
Biorąc pod uwagę wszystkie aspekty związane z jazdą, eksploatacją, wymiarami, czasem ładowania, jest to wymarzone auto jako to drugie w rodzinie. Auto do codziennych miejskich spraw, których załatwianie z pewnością umili przez swoje zachowanie na drodze. Najlepiej jednak, żeby właściciel mieszkał w domu jednorodzinnym lub zabudowie szeregowej, gdzie będzie mógł swobodnie podłączać samochód do gniazdka, nie walcząc ze wspólnotą mieszkaniową o licznik, rachunki, etc. Wydaje mi się, że 99% nabywców indywidualnych elektrycznego Hyundaia nie mieszka jednak w bloku, ponieważ cena zakupu testowanego egzemplarza, czyli ponad 190 000 zł brutto (w zależności od opcji), jest zaporowa dla przeciętnego Kowalskiego. Pomimo rządowego wsparcia dla elektromobilności świat samochodów elektrycznych nadal pozostaje zamknięty dla kierowców z chudszym portfelem. Już sam koszt wersji podstawowej (156 000 zł) nie napawa optymizmem. Jednak rozmowa o pakiecie Platinium czy powiększonej baterii skutecznie może odstraszyć od choćby rozmowy o potencjalnym zakupie samochodu w takiej konfiguracji. W końcu tak naprawdę mówimy o samochodzie z segmentu C. Oczywiście, wyposażenie auta godne jest marek Premium ale wydaje mi się, że nie to jest głównym powodem zakupu aut elektrycznych, które mają masowo przyczynić się do ochrony środowiska.
 
 

To może Kona Electric dla floty firmowej?

No cóż, jeżeli firma potrzebuje w swojej flocie gadżetu, maskotki, która będzie podkreślać dbałość firmy o ekologię i ochronę środowiska – jak najbardziej. Nie dotyczy to firm z branży car sharing, które już od dłuższego czasu są zainteresowane „elektrykami” i chętnie nabywają takie samochody do swoich flot. Nas, flotowców, zajmujących się autami służbowymi w firmie interesuje rachunek ekonomiczny i ile to tak naprawdę będzie nas kosztowało. Czy wysoka cena zakupu zostanie zamortyzowana przez znikome koszty eksploatacji i wartość rezydualną, nota bene w tym przypadku całkiem niezłą (54%; 36 miesięcy 20 tys. km rocznie; źródło: IBRM SAMAR)? TCO w tym przypadku każdy musi policzyć sobie sam. Jedno jest pewne – nie mówimy tutaj o zakupie kolejnego auta do naszej floty. Ten zakup musi być naprawdę dobrze przemyślany, biorąc pod uwagę koszty, przeznaczenie, infrastrukturę, jak i dystanse, jakie auto będzie pokonywało. W zachodniej części Europy, gdzie emisja CO2 i rodzaj napędu mają ogromne znaczenie, zarówno w sferze podatków płaconych przez firmy, jak i użytkowników samochodów służbowych, oraz rozmaitych obostrzeń związanych z ochroną środowiska, taki samochód na pewno się sprawdzi i łatwo znajdzie nabywców. W naszym regionie na razie liczy się przede wszystkim koszt dla pracodawcy na koniec dnia.

Kto testował: Maciej Słysz

Co: Kona Electric

Przeczytaj również
Popularne