Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Warząchew żuru lekarstwem narodu

Z jednej strony Polacy pracują niemal najwięcej na świecie, więcej chyba tylko mieszkańcy Korei (Południowej chyba, Północnej na pewno), z drugiej strony – jesteśmy narodem, który jak mało kto, potrafi wydłużać weekendy i czas wolny niemal w nieskończoność. Na ogólnopolskich portalach już ukazują się szczegółowe analizy, poparte niezliczonymi badaniami, pod którymi swoje autografy składają wybitni astrofizycy, dotyczące tego, które dni w 2014 roku należy wziąć wolne, aby z 12 czekających nas miesięcy przepracować dwa, a odpoczywać 10. Zagięcie weekendowego kontinuum czasoprzestrzeni jest dla nich tak samo bezproblemowe, jak dla mnie posługiwanie się otwieraczem.
Dlatego nie liczę, Szanowni Czytelnicy, że do ostatniego dnia, do 24 grudnia, do 15.30, będziecie z niecierpliwością oczekiwać nadejścia kuriera bądź listonosza z grudniowym wydaniem naszego miesięcznika. Zapewne nie zjawicie się w pracy także w piątek, 27 grudnia, aby nerwowo przetrząsać setki kartek świątecznych w poszukiwaniu „Fleeta”. Pewnie także 30 grudnia, w poniedziałek, zamiast odbić kartę w zakładzie, raczej będziecie się szykować do wtorkowej sylwestrowej zabawy, na którą zapewne zdecydowana większość nawet nie ma ochoty pójść. „Fleeta” przeczytacie najwcześniej 7 stycznia. Dlatego, uznając naszych czytelników za osoby rezolutne, nie będę się silił na życzenia, bo niemal na pewno będą nieaktualne. Odrobinę się nad Wami popastwię.
Siódmy dzień stycznia, akurat w Roku Pańskim 2014, będzie dla wielu dniem całkowicie krytycznym. Prawdopodobnie tak samo krytycznym, jak pierwszy dzień tegoż samego roku. Powszechny nakaz zabawy sylwestrowej owocuje w kolejności: wybraniem miejsca i grona znajomych do zabawy, co oznacza, ni mniej, ni więcej, obrażenie tych znajomych, z którymi sylwestra nie spędzicie. Po drugie, oznacza albo wydanie góry pieniędzy na idiotyczne ubranie, którego nie włożylibyście w normalny dzień nawet za tę samą górę pieniędzy, albo zrobienie imprezy u siebie, co może być równoznaczne z wyburzeniem lokalu, tylko w bardziej spektakularny sposób. Po trzecie, może oznaczać wyjazd w góry, czyli rachunek za telefon, kiedy rezerwowaliście miejsce, to jakieś 900 zł mimo korzystnej taryfy, horrendalne korki, kiedy jedziemy na miejsce, zatłoczone pijaną gawiedzią stoki, poparzenia drugiego stopnia, bo idiota rzuci racę w tłum, i horrendalne korki, kiedy jedziemy z powrotem. Po czwarte, może to oznaczać, że wybierzecie się na rynek jednego z wielkich miast, aby – ryzykując odmrożenia – posłuchać i zobaczyć to, co możecie zobaczyć na ekranach waszych telewizorów, leżąc na kanapie. I tak dojdziemy do pierwszego dnia nowego roku, który dla wielu zacznie się nie wcześniej niż o 12.00 i będzie oznaczał stan wegetatywny przez następne kilkanaście godzin. Tylko zbiorowe leczenie żurem może pomóc. Nic tak nie przywraca witalności i nie rumieni policzków jak parująca warząchew żuru z białą kiełbasą i nurkującym między okami tłuszczu jajeczkiem. Warunek jest jeden, żur trzeba uwarzyć zawczasu.
I ten właśnie żur, tak smaczny i leczniczy pierwszego stycznia, będzie też przyczynkiem do całkowitej klęski, która nastąpi siódmego dnia pierwszego miesiąca. To właśnie wtedy po raz pierwszy zdacie sobie sprawę, że wszelkie noworoczne postanowienia bezpowrotnie i definitywnie trafił szlag. Rzucanie palenia, kursy fotografii, rzucanie picia… no, dobra, ograniczenie picia, a nade wszystko ODCHUDZANIE, dieta, bieganie i zdrowy tryb życia. Czemu nastąpi to siódmego dnia? Ponieważ będziemy odsuwać restrykcyjne przestrzeganie postanowień jak tylko to możliwe. Wiadomo, pierwszego się nie liczy, a zaraz potem jest weekend, a w poniedziałek Święto Trzech Króli, więc od wtorku. Tak, od wtorku, siódmego stycznia, wdrożymy w życie postanowienia. Nie, kochani. Nie oszukujcie się. Nie nastąpi to ani pierwszego stycznia, ani siódmego. Mówię Wam to jako guru niekonsekwencji wdrażania postanowień, jako Leonardo da Vinci słabej woli. Gdyby chociaż połowa moich postanowień noworocznych została przeze mnie zrealizowana chociaż w połowie, to moje 90-kilowe ciało składałoby się wyłącznie z kości i mięśni, biegle mówiłbym co najmniej pięcioma językami i miał na koncie dziesiątki certyfikatów potwierdzających moją wspaniałość. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak nagotować zawczasu gar żuru, czego i Wam życzę.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne