Zakupiłem telefon z klawiaturą. Nie jakiś starodawny z okresu, kiedy telefony służyły do dzwonienia, a po okresie użytkowania można było go sprzedać, a kiedy kupiec zapytał: ‒ Gdzie ładowarka?, odpowiedzieć: ‒ Nie wiem, nie ładowałem, ale ma jeszcze ponad połowę, to przez kilka lat potrzyma.
Zakupiłem nowy i nowoczesny telefon z ekranem dotykowym oraz klawiaturą. Był drogi. Nie chwalę się tym, że kupiłem sobie drogi telefon. Chodzi o to, że ‒ oczywiście poza systemami rozpoznawania wszystkiego, systemami operacyjnymi i pamięcią w giga ramach ‒ ma coś, za co muszę dopłacić, czyli tradycyjną klawiaturę. Nie jest to zjawisko nowe. Podobnie było z zegarkami, które zawsze były mechaniczne, potem powstał bum na zegarki kwarcowe i wreszcie elektroniczne. Bum minął i znowu najdroższe są zegarki mechaniczne, które trzeba elegancko nakręcać.
Teraz czas na jakieś zgrabne nawiązanie do motoryzacji. Wiecie zapewne, że teraz większość koncernów motoryzacyjnych stosuje już ekrany dotykowe w centralnej części deski rozdzielczej. Obsługujemy tam toster, możemy sprawdzić pogodę w Ohio i, wpisując odpowiednie algorytmy, także podgrzać fotel. Nie ustawimy ulubionej stacji radiowej, nie podniesiemy temperatury i nie znajdziemy komputera podróży, ale za to w każdym momencie możemy przeglądać zdjęcia z telefonu. Te same koncerny właśnie zakomunikowały światu, że ludzkość marzy o tym, aby mieć przed oczami kolejny ekran, tym razem zastępujący klasyczne zegary (i co, zgrabna analogia, co nie?). Najpierw zegary były w tubach, a na ich spodzie podawane były podstawowe informacje. Nieco później między tubami pojawił się niewielki ekranik. Z czasem rozpychał się coraz bardziej, powodując, że zegary malały, malały i malały, aż wreszcie wyświetlacz zdominował je tak bardzo, że informacje o prędkości powędrowały… na szybę.
To koniec zegarów, jakie znamy. Teraz mamy kolejny wyświetlacz. Nim skończę pisać ten felieton, zobaczycie, że jeżeli będziemy chcieli kupić samochód z klasycznymi zegarami, trzeba będzie za nie dopłacić. Tak, jak ja musiałem dopłacić za telefon z klawiaturą. Wszystko dlatego, że teraz samochody są projektowane i produkowane przez szwadrony księgowych. Pół biedy, jeżeli to są jeszcze dziko żyjący księgowi, którzy nie do końca zatracili wyobraźnię i pasję, ale to są hodowlani księgowi. Wytwarzani tylko po to, aby wszędzie, gdzie się da, obcinać koszty. To oni pozbawili nas klasycznej dźwigni hamulca ręcznego, chromowanych listew, silników V8 i V6, a teraz chcą nam zabrać zegary. Wszystko dlatego, że musi być taniej, a w efekcie więcej. Taniej wyprodukować, więcej zarobić i więcej sprzedać, żeby więcej zarobić i to, co się zarobi, przeznaczyć na hodowlę księgowych, żeby ci powiedzieli, jak zarobić jeszcze więcej.
To zjawisko nie tyczy się tylko motoryzacji. Podobnie jest w budownictwie. Wystarczy przejść się po moim Wrocławiu, po takich dzielnicach jak Nadodrze czy słynny „Trójkąt” (pozdrowienia dla pani Alinki, naszej korektorki) i popatrzeć na kamienice budowane przez Niemców. Nie były to zdobne dworki czy mieszkania zamożnej części miasta. To klasyczne blokowiska. Wystarczy spojrzeć na zdobne gzymsy, balkony, rynny z rzygaczami, klatki schodowe, piękne drzwi czy rzeźbione schody.
To wszystko robiono dlatego, żeby było ładnie. Teraz projektuje się mieszkania i osiedla tak, żeby było tanio i żeby na jak najmniejszej powierzchni upchnąć jak najwięcej mieszkań i sprzedać je jak najszybciej i jak najdrożej. Ozdobniki? Po co, przecież to są KOSZTY.
Zakupy? W sklepach sieciowych, bo jest taniej! A lokalny warzywniak, mięsny, piekarnia, obuwniczy. Nie – wszystko jest w sieciówce i jest TAŃSZE!
Jejku, nie wiedziałem, że jestem takim anarchistą, a tu jeszcze muszę napisać o Subaru, w końcu Gwiazdka, a sześć wygrywa z jedną (przepraszam, Mercedesie).
Subaru, które wciąż pozostaje wierne bardzo drogiemu napędowi na wszystkie koła i silnikom wykonanym w technologii Boxer jest właśnie niczym innym, tylko zdobnym balkonem, mechanicznym zegarkiem i irracjonalnym telefonem z klawiaturą.
Tomasz Siwiński