Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Talony na auta, czyli nauka cierpliwości

Pamiętam, ale jeszcze nie z własnego doświadczenia, kiedy w naszym kraju były zapisy na samochody. Słynne talony. Zapisywał się człowiek i jak kania dżdżu wyczekiwał, kiedy będzie jego kolej, aby móc kupić wymarzony produkt z fabryki FSO lub FSM. Kiedy nareszcie, z reguły kilka lat później, otrzymywał talon i wciąż miał potrzebę motoryzacyjną, odbierał auto. To, że nie było w wymarzonym kolorze, że pewne elementy nie działały, było już całkowicie nieistotne. Potem wystarczyło zdobyć kolejne talony, tym razem na paliwo i cieszyć się jazdą. Dobra, jeżeli nie cieszyć, to przynajmniej jeździć. Czy ta sytuacja jest podobna do obecnej? Oczywiście! Jest niemal identyczna. Żeby kupić, chociaż firma finansowania z talonów wyewoluowała, trzeba mieć nie tylko pieniądze – i to coraz większe – ale przede wszystkim cierpliwość. Oczekiwanie na nowy samochód to, przy bardzo optymistycznych założeniach, kilka miesięcy i to tylko w przypadku, jeżeli zawierzymy słowom sprzedawcy. Tymczasem podczas rozmów z przedstawicielami importerów i dealerów coraz trudniej znaleźć w ich oczach wiarę w to, co sami mówią. Jeżeli przefiltrujemy informację o kilkumiesięcznym oczekiwaniu przez matrycę realizmu, oczekiwanie to już kilkanaście miesięcy. Idziemy do szanownej konkurencji i tam już w salonie widzimy, że dystans społeczny między modelami jest zachowany z olbrzymim zapasem. Było kilkanaście samochodów, są dwa. Nawet jeżeli odbędziemy sprint do któregoś, wypierając to, że nie takiego nadwozia, marki ani silnika szukaliśmy, to na 99% tylko po to, żeby na przedniej szybie znaleźć karteczkę – sprzedany. Nie ma wyjścia, potrzebujemy samochodów do pracy, więc odnajdujemy w sobie iskierkę ufności i zamawiamy samochody, bo przecież czymś nasi pracownicy jeździć muszą. Zamawiamy. Jeżeli chcemy tchnąć w pracowników salonu odrobinę radości, możemy nieśmiało wypowiedzieć słowo, które jeszcze rok temu rozbrzmiewało już od wejścia – rabat. Kiedy śmiech już umilknie, możemy podpisać zamówienie.

Tutaj kolejna analogia do czasów szczęśliwie minionych, kiedy (jeżeli) już te samochody przyjadą, mogą być w innym kolorze i nie mieć pewnych elementów, jakie w konfiguratorze na pewno zaznaczaliśmy. Tylko czy na pewno, to przecież było tak dawno. Możemy zrobić dwie rzeczy: wymachiwać przed nosem sprzedawcy swoim zamówieniem, żądać rekompensaty i podstawienia zgodnego ze specyfikacją samochodu. To odradzam, bo prawdopodobnie bylibyśmy nastą osobą tego dnia wymachującą swoim zamówieniem i żądającą rekompensaty. Warto więc podziękować i jeździć tym, co akurat udało nam się odebrać. Przy odrobinie szczęścia, jeżeli nasz samochód nie ma wszystkich elementów, będzie można je dołożyć w przyszłości. Jakiej? Na pewno niedalekiej.

Załóżmy jednak, że nie mamy na tyle cierpliwości i potrzebujemy samochodów tu i teraz. Tutaj także mamy dwie opcje. Pierwsza zakłada użytkowanie tych, jakie mamy. To oczywiście gwałt na wartości rezydualnej i kosztach serwisów, ale co zrobić. Jeżeli nie są to auta nasze, a firmy wynajmu, to możemy renegocjować warunki wynajmu i przedłużyć sobie okres użytkowania. Możemy także, co zdarza się coraz częściej, wykupić te samochody od firmy i sprzedać je z zyskiem. W ten sposób będziemy mieli gotówkę, aby nie móc za nią kupić samochodów. Możemy zdecydować się na wariant drugi, a więc poszukanie samochodów używanych. Tylko… no właśnie. Jeżeli kilkanaście miesięcy temu przebieraliśmy w takich ofertach, z góry odrzucając te, które nas nie interesowały, o tyle teraz nie za bardzo jest w czym przebierać. Wystarczy spojrzeć na place dealerów z używanymi autami, niczym pieńki po grzybach widać tylko puste miejsca, w których „jeszcze wczoraj” stały auta.

W tym miejscu powinna się pojawić jakaś trafna i zabawna pointa, nawiązująca do czasów PRL, talonów lub wykorzystania pustych salonów dealerskich do zrobienia zimowych ogrodów. Nie mam jednak ani pomysłu, ani czasu. Zamiast tego sprawdzę, o ile wzrosły ceny moich używanych samochodów od momentu, kiedy zacząłem pisać ten tekst.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne