Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Konkurs

Poranne paranoje

Dzień zaczął się normalnie. Lekka paranoja na którą niewątpliwie cierpię, jak co rano kazała mi obudzić się jakieś piętnaście minut przed znienawidzonym dźwiękiem budzika. Rzut oka na komórkę – tak, jeszcze kwadrans, ale czego, bo przecież nie snu. Dziwnego letargu, całkowicie pozbawionego jakichkolwiek oznak przyjemności. Nie mogę wstać przed dzwonkiem, to byłoby niesprawiedliwe wobec mojego ciała, któremu wieczorem obiecałem te piętnaście minut. Patrzę znowu – już dziesięć. Upływający czas jest zbawienny. Niech to już w końcu nastąpi. Dzwoń do cholery. Nic z tego, jeszcze dziewięć minut. Przecież poprzednim razem patrzyłem wieki temu, może coś się zepsuło? Nie, jednak nie – osiem minut do dzwonka. Właściwie ciężko jest to nazwać dzwonkiem. Wydaje mi się, że to jakieś sadystyczne ultradźwięki projektowane dokładnie pod częstotliwość moich fal mózgowych.
Obracam się na drugi bok, oszukując sam siebie, że potrafię uniknąć nieuniknionego. Odwracam się natychmiast ponownie. Bezpieczniej się czuję, kiedy go widzę. Co by było, gdyby zadzwonił mi w plecy. Boję się o tym myśleć. Wbrew sobie i brzydząc się własną słabością sięgam po telefon – siedem. Zatem mam za sobą już połowę tej tortury. Ale którą – większą czy mniejszą? Natychmiast dopada mnie trauma ze szkoły podstawowej. „Połowy zawsze są równe, zawsze, zawsze” – dudni w mojej głowie głos wychowawczyni. Szybko poprawiam się w myślach. Większa część tortury już za mną. To dobrze, teraz będzie tylko lepiej. Staram się uspokoić skołatane myśli. Co mnie dzisiaj czeka? „Zaraz zadzwonię, nie uciekniesz przed tym” – słyszę go. Słysze jak do mnie mówi. Nie, to niemożliwe. Czy jestem normalny, pytam sam siebie. Tak, jestem. Ale zaraz, załóżmy, że jednak nie. Jeżeli nie jestem normalny, bądź jestem nienormalny. Co lepiej brzmi? Chyba lepiej nie być normalnym, niż być nienormalnym, a moralnym?
O matko, usnąłem! Gdzie on jest? Zaczynam nerwowe poszukiwania. Tu go nie ma, a na stoliku? Też nie. Co się z nim stało, skąd zaatakuje mój największy poranny wróg? Spod łóżka, spod poduszki, z parapetu?
Mam go w ręce, cały czas tam był. Ulga wynikająca ze zlokalizowania położenia mojego śmiertelnego porannego wroga szybko ustępuje przekonaniu, że jednak jestem niezrównoważony. Tak, to dobre określenie – niezrównoważony. Zerkam z obrzydliwością. Jeszcze pięć minut. Lubię, kiedy do dzwonka zostaje pięć minut, bo łatwo mogę sobie pomnożyć, ile to jeszcze sekund. Pięć razy sześć, to trzysta. Nie jestem dobry z matematyki. Nie, jestem fatalny, ale to akurat potrafię przemnożyć. A więc trzysta sekund i już, będzie po wszystkim. Apatycznie przekręcam gałki oczne w stronę okna, żeby zobaczyć jaka jest pogoda. Niestety, sam ruch oczu nie wystarczy, abym uzyskał informację na temat pogody. Z olbrzymią niechęcią obracam głowę w stronę okna. Z wielka precyzją, tylko niezbędne ruchy, żeby przypadkiem nie przedobrzyć. W końcu widzę, jest... Pogoda nie ma dla mnie żadnego znaczenia, może być słonecznie, może lać, może nawet padać śnieg.
Z trzystu sekund zostały już tylko marne ochłapy na sen. Jaki sen. Trzy minuty. Nie chce mi się już tego mnożyć. Nie prawda – nie potrafię, a może nie chcę? Zawsze ustawiam budzik na niepełne godziny, celowo. Wszyscy faworyzują pełne godziny: spotkajmy się o 20, wyjeżdżamy o 6 30, lekcje zaczynamy o 8. Tylko rozkład jazdy tramwajów i autobusów jest uczciwy wobec niepełnych godzin. I ja. Poza tym, gdybym zawsze ustawiał budzik na pełne godziny, szybko bym je znienawidził, niepełnych jest więcej.
Minuta. Już się nie boję, nie czekam, już jestem spokojny. Nie spuszczam go z oczu i odliczam w myślach. Teraz muszę być czujny i skoncentrowany, żeby wyłączyć go dokładnie w momencie, kiedy zacznie dzwonić. Nie mogę za wcześnie, to byłoby niesprawiedliwe, nie mogę też za późno. To musi być dokładnie ten moment, kiedy z głośnika wydobędzie się ten pierwszy dźwięk.
Przesuwam spoconym kciukiem po klawiszu, któremu już za kilka sekund prymitywny procesor w moim telefonie przypisze funkcję: wyłącz.
Dz... – i już, po wszystkim. Jednym ruchem błyskawicznie stłamsiłem przeklęte nuty. Nie jest jeszcze z tobą tak źle, pomyślałem starając się podnieść własną samoocenę.
No nic. Podnoszę się z łóżka, jest 6.47 w sobotni ranek. Za trzynaście minut zaczynają się kwalifikacje Formuły 1. GP Japonii. Ciekawe, która teraz jest w Japonii.
Nie, tak naprawdę wcale mnie to nie ciekawi.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne