Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Lewo, prawo, lewo

Tak się zdarza, że ostatnią parzystą stronę naszego magazynu, nie licząc czwartej okładki, zawsze staram się zapełnić najpóźniej jak się da. Nie dlatego, że sprawia mi to wyjątkową trudność, ale dlatego, że najprzyjemniejsze zostawiam sobie na koniec. I dosłownie, i w przenośni.
Ale tym razem było, a właściwie jest, bo dla mnie z pozycji piszącego teraz jest teraz, ale dla Was, czytelników, moje obecne teraz już było. Widzicie? O tym mówię – tym razem nie wiem (wiedziałem) o czym napisać.
Poradziłem się przyjaciela. Człowiek rzutki intelektualnie. Mający u mnie co najmniej tyle długów wdzięczności, co ja u niego. Myślałem więc, otumaniony w swojej naiwności, poproszę! Poradzi! Napiszemy!
Porady udzielił mi za pomocą komunikatora internetowego i tylko to uratowało go przed wyjątkowo surową reprymendą wzrokową z mojej strony. Porada była tyleż prędka, co absolutnie, ostatecznie i bezdennie debilna – o Pudzianie napisz!
No i co? Rodziny człowiek sobie nie wybiera, ale przyjaciół tak. Muszę chyba dokonać gruntownego, wiosennego przeglądu moich przyjaciół.
Czas wprowadzić plan B. Napiszę a propos, bądź jak ktoś woli – w kontekście. W kontekście rysunku. Kiedy zobaczyłem rysunek, wiedziałem, że kontekst szlag trafił.
Ale z pomocą przyszło Imperium Brytyjskie. Pojechałem do Wielkiej Brytanii, kolebki demokracji, rocka, piłki nożnej, najgłupszej gry świata (krykiet), najlepszego kabaretu świata (Monty Python) i wreszcie jedynego kraju na całym świecie, którego kuchnia każe poważnie rozważyć alternatywę: zamówić coś z karty, czy może lepiej najeść się popiołu.
W czasach, kiedy Wyspy Brytyjskie stanowią główny kierunek emigracji, ja wybierałem się tam pierwszy raz. Nie powinna mnie więc dziwić sytuacja, kiedy na hasło rzucone, tym razem do innego kolegi – jadę do Londynu, spontanicznie odparł – żartujesz, na zmywak? Poważnie muszę dokonać przeglądu przyjaciół.
Co w Londynie jest nietypowego? Po pierwsze, akcent. Rodowici mieszkańcy Londynu, czyli jakieś 3% ogółu, mówią poruszając twarzą tylko w pionie. Wychodzą z tego różne warianty litery U. Nic dziwnego, że nie rozumie ich pozostałe 97% mieszkańców, którzy mówią w dwóch narzeczach brytyjskiego – po polsku i hindusku.
Po drugie, nietypowe jest to, że w odróżnieniu od całego cywilizowanego świata samochód prowadzi pasażer. Myślicie, że to jest kłopot dla kogoś, kto jest tam pierwszy raz? Wcale nie. Można się do tego przyzwyczaić, cała różnica tkwi tylko w tym, że w Anglii wietrzymy nie lewy, tylko prawy łokieć. Ale spróbujcie tam przejść przez ulicę. Lewo, prawo, lewo – chlast! Otwieracie oczy i dobrze, jeżeli widzicie pochylone cielsko mówiące tylko: u, u – to brytyjska pielęgniarka. Widok paskudny, ale może oznaczać, że albo jesteście w brytyjskim szpitalu, albo trafiliście do piekła.
Poważnie, przejść przez brytyjską ulicę, kiedy od małego wpajano nam, że zanim przechodzimy przez ulicę, patrzymy w lewo, prawo, lewo i dopiero idziemy, nie jest proste. Jeżeli się pomylimy, mamy 50% szans, że trafi nas taksówka i 50%, że Bentley.
Ale w Wielkiej Brytanii spotkało mnie coś jeszcze straszniejszego. Kiedy pełen nadziei przedzierałem się do baru przez tłum transwestytów, kokainistów i istot, które tylko skazaniec po trzech latach więzienia mógłby uznać za kobiety, towarzyszyła mi tylko jedna myśl – bez względu na koszt napić się Guinessa. Dotarłem do baru. Ciemnoskóry barman zapytał: – u? Odpowiedziałem rezolutnie: – Guiness. Pokazał na bar, mówiąc: – u, u, u, Staropramen. Był tylko Staropramen.
Trzeba było pisać o Pudzianie.

Tomasz Siwiński

ojciec

Przeczytaj również
Popularne