Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Lech, Czech i… gwardia szwajcarska, czyli co Skrzyna ma w głowie

GGdyby nie to, że czeska armia, słynąca ze swojego męstwa, odwagi, determinacji i waleczności, jest obecnie na urlopie, i gdyby nie to, że prawdopodobnie po urlopie będzie w gotowości bojowej pozwalającej, jej jak równy z równym walczyć z gwardią szwajcarską, to zaproponowałbym, aby podbić Czechy. Podbić tylko po to, aby niezwłocznie się poddać. Istnieje jednak ryzyko, że – atakując kompanią czy nawet plutonem – możemy mieć zdecydowaną przewagę sprzętową i liczebną, więc prawdopodobnie zwyciężymy.
Proponowałbym zatem rozwiązanie pokojowe: zasugerować rządowi w Czechach możliwość, że Rzeczpospolita Polska zostanie czternastym krajem samorządowym, czyli województwem, w ich republice. Tutaj znowu piętrzą się trudności, bo nawet przy założeniu, że rząd w Pradze by się na to zgodził, choćby po to, aby mieć dostęp do morza, warunkiem koniecznym jest istnienie tego rządu, a z tym jest ostatnio w Czechach krucho. Czyli sytuacja jest całkowicie dramatyczna, ponieważ nie mamy nawet komu się poddać.
Widzę już zacietrzewione, czerwone od… słońca, nabrzmiałe gniewem i nienawiścią, upstrzone sumiastymi wąsiskami twarze naszych patriotów. Jak to! Grzmią gniewnie rezonując sowicie obudowaną tłuszczem przeponą: – Polska dla Polaków, Polska, biało-czerwoni, „Hej, sokoły” i nasz nieoficjalny hymn narodowy „Nic się nie stało”. Bowiem większość patriotycznie nastawionej części populacji zna tylko te cztery przyśpiewki/okrzyki. Na ogół one wystarczają, kiedy trzeba było okazać wsparcie Orłowi z Wisły bądź wspólnie ukoić żal po kolejnych udanych inaczej występach naszych piłkarzy.
Spieszę zatem donieść, czemu chciałem i wciąż chcę, tylko na razie nie widzę metody, aby oddać się pod panowanie Czechów. Miałem okazję być ostatnio dwukrotnie w Czechach. Raz zawitaliśmy do Brna, raz natomiast do Pragi. Dziwne, że tuż po wyjeździe ze stolicy upadł rząd, ale nie widzę bezpośredniej korelacji z tym faktem. Prawdziwi Czesi mówią, że Praga nie jest czeska, chociaż biorąc pod uwagę ironiczno-pejoratywne zabarwienie określenia czeski: np. czeski film; muszę przyznać, że Praga jest właśnie czeska w naszym polskim rozumieniu. Skupię się zatem na wizycie w Brnie, gdyż cel jej był nad podziw szlachetny. Udaliśmy się tam, ponieważ Brno, stolica Moraw, jest multikulturowe (festiwal piwa), ponieważ słynie ze wspaniałej opery (festiwal piwa), ma piękną katedrę św. Piotra i Pawła (festiwal piwa), a także urokliwe, neorenesansowe brneńskie pałace mieszczańskie (FESTIWAL PIWA). Byłbym zapomniał. Udało nam się podczas trzech dni pobytu wygospodarować odrobinę czasu, aby wraz z mieszczanami zobaczyć, jak bawią się doły społeczne, i zaglądnęliśmy na moment do pobliskiego Trebica, na festiwal piwa.
Furczały nalewaki, toczyły się kegi, tłukły się kufle i szklanice, pieniły się pilsnery, ale, lagery, koźlaki. Rytmicznie podskakiwały roześmiane biusty czeskich dziewek.
Wprost niesamowicie pyszne lekkie piwka, wiele lokalnych browarów, w tym pyszny Orban. Gdybym tylko lubił piwo, to chyba byłbym w raju. Zaraz, ja przecież uwielbiam piwo i nawet wraz z kolegą Brudnym (ksywa nie od braku higieny, tylko od nazwy drinka, którego wymyślił) trochę się na nich znam. Tym bardziej że on jest właścicielem przybytku, chociaż to nie brzmi dobrze – gospody – i byliśmy na festiwalu całkowicie zawodowo, ponieważ on jako przedsiębiorca chciał nabyć nowe rodzaje czeskich piw. Ja natomiast pojechałem jako niezależny audytor-degustator. Spisałem się w tej roli doskonale, ponieważ smakowały mi wszystkie piwa, chociaż trzy, cztery może wysforowały się na czoło.
Po obowiązkach związanych z degustacją, mogliśmy już po powrocie do Brna odpocząć i w końcu napić się piwka nie zawodowo, a prywatnie. Zanim wylądowaliśmy w przemiłej knajpce, gdzie zjadłem pečené koleno (golonkę) wielkości województwa świętokrzyskiego, a kolega Brudny wszystko inne, co było w menu, udaliśmy się do jednej knajpki, której nazwy nie wymienię, ponieważ nie chcę, aby trafił tam ktokolwiek. Knajpka, którą polecił nam Skrzyna, czyli wspólnik Brudnego, okazała się połączeniem obrazów Beksińskiego, muzyki Behemota z dodatkiem światopoglądu Charlesa Mansona. Odwrócone krzyże, sztuczne kościotrupy, flagi niemieckich jednostek militarnych mieszały się z flagą Alfy Romeo, zdjęciem Yoko Ono i grafiką popełnioną chyba farbkami wodnymi, przedstawiającą połączenie bociana i krokodyla uwodzącego skarlałą syrenę z niedowładem kończyn. Pobyt w głowie Skrzyny wyrył na nas wyraźne piętno.
Może faktycznie lepiej, że Czesi sobie i my sobie, chociaż piwa to im zazdroszczę.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne