Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Le-Gelenda

Będzie o tym, jak to Mohammed Reza Pahlawi wspólnie z argentyńską juntą rozjeżdżali austriacką górę Schöckl, aż musiały brytyjskie oddziały wojskowe interweniować w Argentynie, skąd przywieźli łupy, którymi nie chciała jeździć Bundeswehra. Będzie też o tym, jak zmusić kogoś – stukając młotkiem – do wydania miliona złotych i czemu zostałem okradziony, co przełożyło się na moje zdrowie.
– Tak, w końcu oszalał. Tylko będą go leczyć z moich podatków – pomyślała zapewne grupa czytelników nieprzychylnych autorowi tych słów.
– Dobrze, że trafiło na niego, a nie na mnie – pomyśleli ci bardziej egocentryczni. – Szkoda, że postradał zmysły – to opinia przychylnych mi czytelników.
Nie, nic z tych rzeczy. Muszę część z państwa rozczarować, co poniektórych uspokoić. Mimo pewnych niepokojących obaw piszącego te słowa, diagnozy lekarskiej popartej receptą bądź skierowaniem na odpowiedni oddział nie posiadam. Jeszcze. Jak powiedział Piotr Najsztub, kilkanaście lat temu prawo do komentowania rzeczywistości miały tylko największe autorytety moralne czy dziennikarskie. Obecnie komentatorem może zostać każdy, szczególnie w Internecie, gdzie powszechność i anonimowość połączone z debilizmem jako katalizatorem gwarantują, że co prawda całemu światu chcemy pokazać naszą intelektualną indolencję, ale nie bardzo chcemy się pod tym podpisać swoim nazwiskiem.
Ja nie uzurpuję sobie prawa do komentowania, a jeżeli już, to się pod tym podpiszę. Nie będzie to więc komentarz, a suche informacje o tym, o czym wspomniałem na początku. Tak więc szach Iranu Mohammed Reza Pahlawi w wyniku irańskiej rewolucji islamskiej w 1979 roku musiał uciekać z kraju. Jaki to ma związek i z czym? Z czym, to spieszę donieść – z czymś, co nosi nazwę Geländewagen. A związek jest mianowicie przyczynowo-skutkowy. Jedną z przyczyn podjęcia produkcji modelu Geländewagen, czyli Gelendy, czyli Mercedesa Klasy G, było właśnie złożenie przez Mohammeda Rezę Pahlawiego w 1975 roku zamówienia na 20 tysięcy pojazdów militarnych dla irańskiej armii. Zamówienie to otrzymał Mercedes. W lutym 1977 roku Daimler-Benz AG oraz Steyr-Daimler-Puch AG utworzyły spółkę o nazwie GFG (Gelaendefahrzeug-Gesellschaft). Narodziła się Le-Gelenda.


Jak się domyślacie, w wyniku przymusowej ewakuacji przed linczem, szachowi nie w głowie było odebranie zamówienia, ale fabryka ruszyła. W 1980 roku tysiąc sztuk zamówiła Argentyna na potrzeby junty wojskowej, bo skoro Bundeshwera przegrała przetarg, to trzeba szukać innych rynków zbytu. Część z tych pojazdów jako łupy wojenne żołnierzy brytyjskich trafiło z powrotem do Europy. Po co ciągnąć grata tyle kilometrów, zapytacie. Chyba warto, skoro obecnie jeździ na całym świecie 80% wszystkich wyprodukowanych dotychczas Gelend. Przechodzimy teraz do austriackiej góry Schöckl, która leży nieopodal Grazu, gdzie Gelendy są produkowane. Na tej górze znajduje się właśnie tor testowy, oczywiście nie jedyny i oczywiście nie asfaltowy. Zresztą, głazy, wądoły i urwiska, to naturalne środowisko, gdzie Gelendy można spotkać. Ale czego oczekiwać od samochodów, w których zblokować można centralny dyferencjał, a także przedni i tylny most. Gelenda testowana jest, oczywiście, nie tylko tam, ale także w kopalni odkrywkowej między Kolonią i Aachen, w warunkach zimowych za kręgiem polarnym w Skandynawii, na piaszczystych i kamienistych pustyniach w Afryce Północnej oraz na Półwyspie Arabskim, jak również na bezdrożach Argentyny. Nie mamy potwierdzonych danych co do testów na Księżycu, ale kto wie, może są utajnione. Co tak naprawdę nie powinno dziwić, a przynajmniej nie dziwi mnie, po wizycie w fabryce Magna Steyr, gdzie za pomocą młotka te samochody są produkowane. Poruszając się po wyznaczanych liniami korytarzach, ubrany w ognioodporny kombinezon, okulary, pozbawiony kontaktu ze światem ze słuchawkami na uszach byłem ciągle eskortowany przez czujne oczy snajperów. Jeden nierozważny ruch, kichnięcie, zająknięcie bądź chwilowa utrata równowagi prawdopodobnie oznaczały zdjęcie obiektu, czyli mnie. No ale przecież palić się chce, fabryka z zasiekami, poza tym kraj barbarzyński, gdzie nie ma ani Żabki, ani kiosku Ruchu, żeby papierosy kupić i głód nikotynowy przytłumić. Nagle patrzę, jest. Piękny automat na papierosy. Z witrynek uśmiechają się do mnie zachęcająco dobrze znane paczki mentoli, lajtów i klasycznych. No to co, kupię sobie. Ledwo zdążyłem wrzucić 4 euro i chciałem nacisnąć wytęskniony piktogram, kiedy dotychczas jeden z miłych panów przewodników zmienił się w agenta Stasi. Jego dotąd jedwabisty głos, którym przekonywał, że warto wydać milion złotych na ten samochód, zmienił się w ochrypły i ostrzegawczy baryton: Nie zatrzymywać się! Kiedy zobaczył, że pod wpływem fali dźwiękowej przekrzywiły mi się okulary ochronne, dodał najłagodniej jak potrafił – proszę. Nie znam niemieckiego, ale komendy wydobywające się z rozwścieczonej paszczy umieszczonej kilka centymetrów od mojej buzi, zawsze są zrozumiałe. Papierosy, ku chwale mojego zdrowia, zostały w automacie, podobnie jak cztery euro.
Wizyta w fabryce Gelendy była dziwna. Widziałem, jak za pomocą mięśni i młotków powstaje najdłużej nieprzerwanie produkowany Mercedes na świecie, a jednocześnie jeden z najdroższych (V12 AMG 1 250 000 zł), najszybszych (612 KM i 1000 Nm) i najbardziej terenowych (reduktor, rama, dwa sztywne mosty z pełną blokadą) pojazdów na świecie. Najbardziej groteskowy i absurdalny samochód, jaki wymyślił człowiek. Jednocześnie samochód, który muszę mieć!
Cztery euro już wpłaciłem.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne