Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate

Droga z Wrocławia do Poznania nadaje się do pokonania… znaczy do niczego się nie nadaje, ale jeżeli już musimy, to warto ją pokonać przy użyciu Polskich Kolei Państwowych. Tak nam się przynajmniej wydawało. Nam, bo podróż odbyłem w asyście Krzysztofa Turczaka, dyrektora rozwoju naszej firmy. Pociąg, który należał do jednej ze spółek zależnych – czy to Inter City, czy to Tanie Linie Kolejowe, czy to Polskie Koleje Państwowe, czy to Polskie Zjednoczone Torowiska Gruntowe, został podstawiony na peron drugi dworca kolejowego we Wrocławiu. Z racji, tego, że pociąg docelowo jechał do Olsztyna i nie miał miejscówek, zasiadła w nim chyba połowa turystów jadących na Warmię. Odbyliśmy szybką naradę, w wyniku której przez aklamację uzgodniliśmy wniosek o dokupieniu dopłaty do klasy pierwszej. Klasa pierwsza od drugiej różni się kolorem wagonu. Trochę utyskiwaliśmy, bo gorąco i klimatyzacji brak, ale pociąg do stolicy Wielkopolski przyjechał o czasie. Jakaż to była rozkoszna i niemal idylliczna podróż w porównaniu do tego, co nas spotkało w drodze powrotnej.
Pół godziny do odjazdu, to tylko iluzorycznie dużo czasu. O 14.30 pociąg, o 14 rozpoczynamy poszukiwania takiego żółtego afisza, na którym można znaleźć godzinę przyjazdu na miejsce docelowe. Nie jest to takie proste, bo takie afisze mają Polskie Koleje Państwowe, Polskie Zjednoczone… itd. W każdym razie udało się znaleźć adekwatny do naszych potrzeb afisz. Czas podróży dwie godziny dwadzieścia minut. Znośnie. Co prawda nie Inter City, ale nabyliśmy miejsce w wagonie klasy pierwszej, więc nie powinno być źle. I nie było. Dante poprzestał na dziewiątym kręgu piekła tylko z jednego powodu – bo nie jechał PKP!
Miejsca w klasie pierwszej nie było. I to nie w sensie alegorycznym, że nie było, bo żaden przedział nie był pusty. Nie było dosłownie ani centymetra wolnej przestrzeni w przedziale, pod przedziałem, między przedziałami. Nigdzie. O, jakaż bezsensowna okazała się być nasza miejscówka, którą z malejącą nadzieją machał Krzysztof przed oczami pasażerów, którzy ani na moment nie chcieli opuścić swoich miejsc siedzących. Spokojnie, przecież ktoś prędzej czy później pójdzie sikać. I poszliśmy, tyle że my, nie okupujący miejsca siedzące. Nawet nie tyle sikać, bo po wejściu do ubikacji na widok obcej formy życia znajdującej się w klozecie częstomocz zniknął, prawdopodobnie raz na zawsze. Nic to, może uda się w klasie drugiej. Po przepchnięciu się przez kilka wagonów znaleźliśmy przedział, w którym były dwa wolne miejsca. Na pytanie, czy te wolne miejsca faktycznie są wolne, nie uzyskaliśmy odpowiedzi, bo pasażerowie tego przedziału prawdopodobnie nie posiadali funkcji mowy. Gulgotali coś do siebie. Mieliśmy podejrzenia, że była to ta sama obca forma życia, która inkubowała w toalecie, tylko potrafiąca się przemieszczać. Próbowaliście kiedyś siedzieć przez 60 minut i nie wykonać ani jednego ruchu, żeby nie prowokować Obcego do ataku? My tak. Jedyny ruch, jaki wykonaliśmy, to danie biletu konduktorowi, którego płeć do chwili obecnej stanowi oś mojego z Krzysztofem sporu. Mało istotne. Najważniejsze jest to, że w końcu udało nam się wysiąść. Spoceni, umordowani, ale żywi, znaleźliśmy się na remontowanym dworcu we Wrocławiu. Tam czekał nas jeszcze slalom między kloszardami, drobnymi złodziejaszkami, jawnogrzesznicami, cinkciarzami i… parą policjantów, którzy spisywali bardzo elegancko ubraną panią w wieku lat około trzydziestu. A spisywali ją za… strzepywanie popiołu z papierosa na ziemię!
A kiedy już doszliśmy do miejsca, gdzie powinien stać zaparkowany samochód, okazało się, że tam nie stoi. Dziwne, bo napis głosił strefa płatnego parkowania . Pan policjant ze spokojem w głosie oznajmił: – Anoooooo, coś tam odholowywali dzisiaj. Zapytałem czemu, skoro stanąłem na miejscu oznaczonym jako strefa płatnego parkowania. – A różnicę między parkingiem a strefą kierowca zna?
– Nie zna – odpowiedziałem szczerze. Poszukał w bagażniku kodeksu, przekartkował gotów do edukowania nieświadomego kierowcy. Po dziesięciu minutach zamknął kodeks, nonszalanckim ruchem umieścił go z powrotem w bagażniku i oznajmił: – No, odholowali, to odholowali.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne