Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Jak nie kochać jej, czyli narodziny blogera

Mam nowy komputer, ale stare przyzwyczajenia. Zawsze felieton zostawiam sobie na koniec, ponieważ z setek pomysłów, od tych najbardziej abstrakcyjnych po te, niczym przymrozki, przygruntowe, w końcowej fazie zostaje kilka. Teraz, kiedy wróciłem z dwóch ciekawych wyjazdów, z których relacja pojawi się w marcowym wydaniu naszego miesięcznika, mam przemyślenia ograniczone do liczby dwóch.
Dwa przemyślenia można już sobie tak ułożyć, aby je rozsądnie i logicznie w formie jednostronicowego felietonu zamknąć. Pierwszy związany jest z coraz popularniejszymi w dziś blogerami, oczywiście motoryzacyjnymi.
Jest to temat mi obcy. Wiem, że jest niejaki Złomnik, wiem, że jest niejaki Kominek. Wiem, że są też koledzy po fachu, którzy na poły amatorsko, a na poły zawodowo zajmują się także blogowaniem. Ostatnio modne stało się, aby do blogerów mieć jakiś stosunek. Posiadanie nieokreślonego do nich stosunku jest całkowicie nieeleganckie i w towarzystwie źle widziane. Postanowiłem więc, aby na marginesie nowoczesnych trendów nie utknąć na dłużej, wyrobić sobie jakąś opinię. Przeczytałem kilka, czego? Wpisów, felietonów, artykułów? Nieistotne. Chciałem, ponieważ z natury rzeczy staram się być zjadliwy, marudny, cyniczny i sceptyczny, ponarzekać sobie dosyć obficie.
Po lekturze mój stosunek do blogerów stał się jasny i klarowny. Piszą ciekawie, przemyślenia mają trafne, narracja prowadzona jest wartko, a wnioski, chociaż mocno subiektywne i nie ze wszystkimi trzeba od razu się zgadzać, są logiczne. Jedyne, co odrobinę cieniem rzuca się na blogerskie popisy, to fakt anonimowości. Często ukryci za bardziej lub mniej udanym pseudonimem jesteśmy w stanie powiedzieć więcej i szczerzej. Pseudonim pozwala nam uwolnić się z oków poprawności. Brak wtedy w artykułach motoryzacyjnych tytułów typu: zwycięski remis; dobry, lepszy, najlepszy, bliski ideału. Chętniej i łatwiej znajdujemy wady w testowanych modelach, a coś, co podpisane naszym nazwiskiem było nie do końca przemyślanym rozwiązaniem, nagle staje się idiotyczne. Nie najlepsze materiały wykończeniowe okazują się być najgorszym chińskim plastikiem, a niezbyt dynamiczny silnik po prostu muli.
Teraz drugie przemyślenie, nawiązujące luźno do pierwszego i bardziej ściśle także do tytułu. Jak nie kochać jej odnosi się do motoryzacji. Opowiem teraz w formie bloga o tym, co mnie spotkało podczas wyjazdów prasowych.
Jak na prawdziwego blogera przystało, potrzebuję pseudonimu. Niech będzie Skuter. Motoryzacyjny i z przeszłości, nawet przez chwilę przeze mnie noszony. Proszę o wybaczenie, jeżeli formie bloga nie pozostanę wierny, ale to mój pierwszy blog, chociaż analogowy. Start!
Kocham motoryzację, bo jak jej nie kochać. Jeździłem ostatnio dwoma nowymi modelami samochodów. Subaru Forester i Mercedes Klasy E. No i co Wam powiem? Powiedzieć o Forku ładny mógłbym, gdybym całkowicie pozbył się kręgosłupa moralnego. Nie jest ładny, usunięcie wlotu na masce to sprzeniewierzenie się ideałom marki, wykończenie wnętrza przypomina karawan, skrzynia bezstopniowa odpowiada za różne tonacje wycia, jakie wydobywa się spod maski. Fuji Heavy Industries nie idźcie tą drogą, bo plejady zostaną wciągnięte w czarną dziurę motoryzacyjnych, bezpłciowych średniaków. I FHI nie poszło tą drogą, a przynajmniej nie do końca. Bo ten smutny wyjący karawan jeździ tak, że w czarna tapicerkę siedzeń może wsiąkać pot cieknący nam po plecach. Dwulitrowy turbodoładowany silnik benzynowy i zdolności terenowe sprawiają, że jest to najfajniejszy karawan na świecie i poważnie odstaje od swoich śliczniutkich konkurentów.
Teraz Klasa E albo lepiej AMG. No, powiem Wam, że krew mnie zalała. Wsiadam, tylko ja, Barcelona i V8 pod maską generująca prawie 600 koni. Pierwsze skrzyżowanie, a tu auto gaśnie, zapala się kontrolka ECO. Patrzę na drewno wewnątrz, patrzę na analogowy zegarek, masaż w fotelu. Jadę i kierownica drga, bo asystent przekroczenia pasa ruchu postanowił być mądrzejszy ode mnie. Ręczny, jak to w Mercedesie, pół nożny, pół ręczny, gdzieś schowany po lewej stronie. Co za debilizm, w AMG takie coś. Jadę, nagle coś piszczy, wyje. To asystent hamowania awaryjnego. Co się drzesz, przecież widzę że przede mną samochód i będę hamował. Matko, kto wymyślił taki samochód. A przecież mogło być tak: Dwa tryby pracy zawieszenia, napęd na tył bądź na cztery koła, przycisk AMG tworzący potwora, całkowicie odłączalna kontrola trakcji, nieprawdopodobny dźwięk, układ kierowniczy i osiągi. Karbonowe dodatki, hamulce, pozwalające zatrzymać ziemię, i wygląd, który dla wprawnych oczu wrzeszczy: – Jestem całkowicie szalonym samochodem.
To cały czas jeden i ten sam wóz. Jest Forester i Forester, tak samo jak jest Klasa E AMG i zupełnie inna Klasa E AMG.
To mówiłem ja – Skuter albo Tomek. Do wyboru.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne