Era samochodów, które miały nam służyć latami, należy już do czasów minionych. Jak mawiają wąsaci spece od motoryzacji, ostatni prawdziwy Mercedes to W124. Jest prawdopodobne, że jest to w ogóle ostatni prawdziwy samochód, a może ostatnie prawdziwe cokolwiek. Wszystko, co powstało później, było tylko efektem narad kolesi w za ciasnych spodniach, którzy spotykali się ze sobą i planowali awaryjność swoich produktów, a nie ich niezawodność.
Po co robić coś, co się nie psuje, skoro można zrobić coś i zaplanować dokładnie moment, kiedy to się zepsuje. Jednak duch w narodzie nie zginął, szczególnie u nas, w kraju nad Wisłą i Odrą. Bo o ile rozpieszczeni zachodnim kapitalizmem i dobrobytem mieszkańcy krajów Europy Zachodniej od dawna rzeczy nie naprawiali, o tyle u nas, zanim coś się wyrzuciło i uznało za całkowicie nienaprawialne, podejmowano próby naprawy. Dlatego panowie w jeszcze bardziej ciasnych portkach z coraz bardziej fikuśnymi fryzurami doszli do wniosku, żeby wypuścić na rynek rzeczy, które nie tylko zepsują się w konkretnym momencie, ale jeszcze dodatkowo nie dadzą się naprawić (mała dygresja: zauważyłem, że częstotliwość głupich pomysłów idzie w – nomen omen ‒ parze ze zwężaniem się spodni).
Tak powstał iPhone 5, laptop Sony Vaio, Pralka Bosch, buty Ecco i elektroniczny hamulec postojowy w Passacie B6.
Zapewne się spodziewacie, że wszystkie wymienione urządzenia należały do mnie i odmówiły mi posłuszeństwa. Nie. Te akurat nie, a przynajmniej nie wszystkie, ale pokazują mechanizm współczesnej (nie)zawodności produktów.
Doskonale to widać na przykładzie koncernów motoryzacyjnych, które pod przykrywką niepohamowanego wręcz rozwoju technologicznego muszą wypuszczać nowe modele niemal tak często, jak ich projektanci chodzą do swojego stylisty fryzur. Niedługo dojdzie do sytuacji, że nowy model będzie musiał przejść lifting już w czasie transportu, a kiedy dojedzie do dealera, od razu trafi na wyprzedaż, bo już będzie gotowy jego następca. Nieco z tej polityki wyłamało się Volvo. Zrobili model XC90 i postanowili go sprzedawać, po czym o nim zapomnieli. Kiedy pierwsze XC90 wchodziło na rynek, Volkswagen oferował Golfa I, teraz Golf 7 przeszedł facelifting, a Volvo postanowiło wreszcie, że może warto wejść na rynek z nowym modelem popularnego SUV-a. Jest to tylko wyjątek potwierdzający regułę.
Wytworzenie w narodzie bezwiednej potrzeby posiadania nowego kosztem starego to jedno z największych osiągnięć współczesnego kapitalizmu. Kiedy pytam znajomych nerwowo przebierających nóżkami w kolejce po nowy model telefonu z jabłuszkiem, po co im ten egzemplarz, skoro poprzedni działa, patrzą na mnie jak na człowieka prehistorycznego. Jak to po co, bo jest NOWSZY. Lepszy już niekoniecznie, ale nowszy, a i owszem.
Akceptując ogólnie przyjętą zasadę upływu czasu, wszystko, co wyprodukowane później można określić jako nowsze, ale nie jest to tożsame z określeniem – lepsze. Kiedyś w rozmowie z dziennikarzami Witold Rogalski, dyrektor Subaru Import Polska, zapytany przez kolegę po fachu, czy nowa Impreza jest lepsza od poprzedniej, powiedział, że na pewno jest samochodem nowszym, bardziej zaawansowanym technologicznie, bezpieczniejszym i lepiej się prowadzącym, natomiast czy jest lepsza, powiedzieć nie może. Ten pogląd jest w zdecydowanej mniejszości. Niemal wszyscy producenci podczas prezentacji kolejnych faceliftingów swoich modeli nie pozostawiają suchej nitki na poprzednich rozwiązaniach, które stosowali, a które jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej były szczytem techniki. Wprowadzenie świateł ksenonowych pogrzebało klasyczne oświetlenie. Następnie ultranowoczesne ksenonowe lampy ustąpiły miejsca światłom wykonanym w technologii LED, a te ulegną pod naciskiem świateł laserowych. Pewnie kiedy piszę te słowa, na ukończeniu są już światła oparte na magazynowaniu blasku gwiazd.
Rozumiem postęp, rozwój, nowoczesne technologie, napędy alternatywne. Tylko niech nikt nie każe mi zachwycać się Škodą Octavią po faceliftingu, zachwalać hamulec postojowy obsługiwany przyciskiem zamiast lewarka, ustawiać nawigację mimiką twarzy, czy wybierać sobie dźwięk dowolnego silnika, jaki popłynie z głośników.
Może jestem przestarzały i może powinienem dokonać faceliftingu moich motoryzacyjnych poglądów, ale póki moje spodnie są dosyć szerokie, a zamiast stylisty mam fryzjera, tak się nie stanie.
Tomasz Siwiński