Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Shell

Eee, Golf

Stało się. Clarkson odszedł (opisuję skutek, nie formę) z Top Gear, a ja jeździłem samochodem na prąd. I to jak jeździłem. Spokojnie, jestem elektrosceptykiem. Z uporu, ciemnoty, z racji humanistycznego wykształcenia i negacji wszystkiego, co nowoczesne, nie lubię samochodów elektrycznych. Brzydzą mnie. Odrażają. Są jak nadpsute żylaste wieprzowe mięso na ladzie pełnej soczystych argentyńskich steków. W sumie urodziłem się już z mocno zakorzenionym w głębi mojego niemowlęcego ciałka przekonaniem, że nienawidzę samochodów elektrycznych. Nienawiść ta nie tylko nie ustępowała, co nawet potęgowała się z wiekiem. Z brzemieniem nienawiści wkroczyłem w wiek pacholęcy, następnie nastoletni, pełnoletni i dorosły. Ten ostatni w momencie, kiedy zrobiłem prawo jazdy.

Teraz mogłem nie tylko zintensyfikować moją nienawiść, ale nawet skanalizować ją na konkretnym obiekcie. Mijały lata i jeździłem przeróżnymi samochodami. Spalinowymi mniej, spalinowymi bardziej, spalinowymi najbardziej. Jeździłem hybrydami, ale wciąż nie stanąłem oko w oko z moim arcywrogiem – samochodem elektrycznym. W końcu nadarzyła się okazja. Pojawił się na horyzoncie przedstawiciel gatunku, który wpadł mi w łapy. Piękny, biały z bezczelnie zmrużonymi światłami. No, pomyślałem sobie. Ten świat jest za mały dla mnie i samochodów elektrycznych. Albo ja, albo on. Wprzódy pokornie wysłuchałem obłudnej prelekcji Tomka Tondera z PR-u Volkswagena. Nie winię go. Taką ma pracę. Musi zachwalać. Jednak mnie nie zdołał omamić. Swoje wiem. Zasiadłem i co? Odpaliłem? Nie! Ponieważ spalanie jakiejkolwiek substancji odbywa się przy współudziale jakiejś palnej substancji, a jego efektem są spaliny. O ile mi wiadomo, prąd się nie pali. Więc nie odpaliłem, a włączyłem samochód. Nawet nie kluczykiem. Guzikiem. Chyba działa, bo jakaś tam wskazówka drgnęła. Z obrzydzeniem dotknąłem lewarka… kolejny dylemat. Lewarka od czego, skoro nie ma skrzyni biegów. No jakiegoś pałąka, który nieudolnie naśladował lewarek prawdziwej skrzyni biegów. Ustawiłem falliczny pałąk w pozycji D, instynktownie szukając jakiejś wilgotnej ściereczki. Puściłem pedał hamulca i produkt golfopodobny niezgrabnie i bezszelestnie potoczył się przed siebie wyświetlając przekuriozalne komunikaty. Że pantograf rozłożony, że ładowanie, że rozładowywanie, że rekuperacja, że przy odpowiedniej koniunkcji planet zasięg wzrośnie do 50 km/h, pod warunkiem, że natychmiast rozpocznę ładowanie. A do czasu ładowania samochód sam się zatrzyma w wybranym przez niego miejscu. Elektrokoszmar.

I dokładnie tak to wyglądało. No, może w kilku miejscach były pewne nieścisłości, ale gwarantuję wam, że z grubsza… nie.

Niestety.

Oczywiście, że elektryczny Golf jest w polskich realiach samochodem całkowicie pozbawionym sensu. Z jednej prostej przyczyny – nasze państwo, skupione na JOW-ach, in vitro i sondażach, ma po prostu gdzieś rynek motoryzacyjny, a najgłębiej tego gdzieś ma samochody elektryczne. Tak, to jest jedyny powód. Nie niewielki zasięg, nie brak stacji ładowania, nie wysoka cena i zapewne niska wartość rezydualna. Nie, to wszystko są aspekty, które można zniwelować jedną mądrą ustawą. Ale po co?

Wracając do nieco przerysowanego obrazu e-Golfa (odsyłam do testu na stronę 76), to wciąż elektryczny samochód nie jest tym, po co pognałbym do salonu. Jednak taka jest przyszłość motoryzacji, a Golfem można normalnie, cicho i komfortowo jeździć. Hamowanie silnikiem i ładowanie baterii podczas jazdy cieszyło mnie, jak dawno nic innego. Z dumą pokazywałem kolegom wlew… gniazdko. Tryby pracy, zasięg itp. Bawiło mnie to auto i jazda nim była po prostu fajna. Gdyby państwo powiedziało mi: – Tomaszu, wiemy co prawda, że samochody elektryczne nie mają sensu ekologicznego, bo energia z gniazdek pochodzi ze spalania węgla i problem zużytych baterii się sam nie rozwiąże, jednak jeżeli kupisz sobie takie auto, masz za darmo autostrady, parkingi i 100% zwolnienia z podatku VAT.

Gdyby. Dlatego nie kupię elektrycznego samochodu. Ale gdybym kupował, byłby to Golf.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne