Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Dawać okrucieństwem spod buta

Czasami z grypsem moto mam kompletny nieogar, czyli nie kumam bazy, nie mam flow, bo non toper wszystko w furach się zmienia i nie sposób z młodymi kleić bajery, bo mają taką nawijkę, że normalny koluniu nic nie kmini. Czyli jestem zamotany jak śledź po sztormie.
Drodzy czytelnicy, teraz następują trzy warianty mojego dla Was felietonu. Pierwszy zakłada, że na miejscu felietonu jest pusta plama i tylko rysunek. Jest to wariant optymistyczny. Optymistyczny jest on o tyle, że oznacza, iż nasza Pani Alinka, osoba światła, mądra, piastująca odpowiedzialne stanowisko korektora magazynu „Fleet”, nie postradała zmysłów, i kiedy przeczytała pierwszy akapit mojego felietonu, z właściwym sobie urokiem zakomunikowała mi: A czy szanowny nadredaktor nie nabawił się aby w Chile jakiejś tropikalnej choroby? Pytam, bo przeczytałam felieton i nie wiem, czy to aby nie prowokacja.
Druga opcja zakłada, że Pani Alinka, lingwistyczno-leksykalna opoka naszego miesięcznika, ta, przed którą drżą dyslektycy, postrach językowych ignorantów i dziennikarskich konformistów, jednak zmięknie pod wpływem mojego podlizu, i da sobie wytłumaczyć, że pierwszy akapit, mimo że z językiem polskim nie ma wiele wspólnego, jest jednak formą literacką i czemuś służy, co wyjaśnię w dalszej części (wersja nr dwa jest najbardziej prawdopodobna, bo Pani Alinka pracuje dla nas).
Trzecie wersja oparta jest na założeniu, że Pani Alinka, kobieta niezłomna i honorowa, po przeczytaniu pierwszego akapitu po prostu wyłączy komputer, telefon i nigdy niczego już nie przeczyta. Bo jest tak, że każdy ma swoją wytrzymałość. W tym przypadku pozostaje mi przeprosić, za błędy w pozostałej części magazynu.
Ale ja jestem optymistą, więc zakładam, że przejdzie jednak drugi wariant, czyli ten z udobruchaniem Pani Alinki. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak sprytną klamrą wrócić do tych debilizmów, które popełniłem w pierwszych zdaniach. Nie zrobiłem tego przypadkiem. Niestety, coraz więcej ludzi – w tym podzbiorze mieszczą się także dziennikarze motoryzacyjni i galanteryjni (to odmiana dziennikarza pracującego w mediach motoryzacyjnych, którego ukrytą pasją jest kolekcjonowanie odzieży i galanterii dostarczonej przez koncerny) – posługuje się takim językiem. Wiem to. Nie zgaduję, nie przypuszczam, tylko wiem. Skąd? – zapytacie. A wiem z dwóch źródeł. Pierwsze źródło powiadomiło mnie o tym w bezpośrednim kontakcie, pytając jak gdyby nigdy nic: – Kleiłeś bajerę z ziomkiem od Buni, bo mają podobno bejce w longu.
Aby uniknąć kompromitacji i nie być posądzonym o motoryzacyjną ignorancję, odpowiedziałem rezolutnie: – nie! I szybko udałem, że odbieram bardzo ważny telefon. Dałem mimiką do zrozumienia, że dzwoni Barack Obama z pytaniem o radę, jak pozbyć się Mubaraka.
Drugie źródło skontaktowało się ze mną za pomocą poczty elektronicznej. Ponieważ postanowiłem poddać mój prywatny samochód pewnym modyfikacjom układu wydechowego, oddałem pojazd w ręce specjalistów najwyższych lotów. Z niepokojem czekałem na telefon relacjonujący postęp prac. Spodziewałem się czegoś na kształt: – Drogi panie, po modyfikacjach układu dolotowego i wydechowego, lekkich korektach ustawienia turbiny i wycięciu katalizatora gwarantujemy optymalne osiągi. Zamiast tego usłyszałem: – będzie dawał okrucieństwem spod buta.
I zgłupiałem. Do imentu, kompletnie i doszczętnie zgłupiałem. To dobrze, myślę sobie. To chyba dobrze, myślę za minut kilka. A może to niedobrze, myślę po kwadransie. Nic to. Zamiast zastanawiać się, czy to, że mój samochód po modyfikacjach, będzie dawał okrucieństwem spod buta to dobrze, czy źle, postanowiłem pogodzić się z wyrokami losu. Jestem teraz szczęśliwym posiadaczem pojazdu, który okrucieństwem spod buta daje.
Ale jest to tylko ignorancja słowotwórcza. Niegroźna, rzec by można. Gorszego ignoranta spotkał mój przyjaciel przebywający czasowo na emigracji w Danii. Kiedyś poprosił dysponującego starym BMW autochtona i zarazem kolegę z pracy, aby ten podwiózł go kilkadziesiąt kilometrów.
Duńczyk, pomijając fakt, że przed jazdą zażył za pomocą inhalacji nie do końca legalne używki, tłumacząc się, że to dlatego, że go inni kierowcy wku..., to jechał autostradą 180 km/h. Jedna ręka na szczycie kierownicy, druga non stop kontroluje lewarek. Kiedy przy tych 180 km/h zaczął padać deszcz ze śniegiem, on nacisnął przycisk ESP, czyli go dezaktywował! Wyłączył go! Kolega z rosnącym przerażeniem spojrzał i zapytał: – co ty robisz? W odpowiedzi usłyszał zupełnie poważną odpowiedź: stary, nie jestem poje..., przecież jest ślisko, to włączyłem, bo nie chcę nas zabić. Kumacie taką nawijkę? Co za koluniu!

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne