Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Atom, liberum veto i F1

Każdy Polak zna się co najmniej na trzech rzeczach – polityce, piłce nożnej i wyścigach F1 (skrót czytamy: Formuły jeden, nie PIERWSZEJ). Więc ja chyba nie jestem prawdziwym Polakiem, ponieważ na wszystkich tych rzeczach znam się mizernie. Rozróżniam opcje polityczne, partie, trójpodział władzy, wiem, co to liberum veto i nie pękam ze śmiechu, kiedy słyszę, że coś trafiło do Laski Marszałkowskiej. Ale to nie wystarczy, żeby powiedzieć: znam się na polityce.
Z piłką nożną jest podobnie. Znam liczbę zawodników, chociaż w przypadku polskiej piłki nożnej należy chyba zastosować liczebnik niepoliczalny – ilość, ponieważ tak chaotyczna masa jest niezwykle trudna do zliczenia. Wiem, że jest coś takiego jak polska atomowa myśl szkoleniowa. Zawodnicy krążą wokół piłki jak wolne elektrony, po czym następuje atomowe wybicie (nie mylić ze strzałem) niemal w 100% stosowane w celu – tu cytat spity z ust futbolowych autorytetów: oddalenia niebezpieczeństwa od własnej bramki.
Wiem także, że każdy występ naszej narodowej reprezentacji (reprezentacji osób teoretycznie najlepiej kopiących piłkę spośród niemal 40 milionów obywateli) na ważnej imprezie przebiega według dobrze wszystkim znanego trójpodziału: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Wiem ponadto rzecz może najważniejszą, która z racji częstych podróży służbowych niejednokrotnie uratowała mi życie. Mianowicie wiem, że: Śląsk, Wisełka, Lechia Gdańsk, Śląsk , Wisełka, Lechia Gdańsk i Motor Lublin też, przyjacielem Śląska jest. Ta z pozoru nieistotna, ale dzięki prostej melodii łatwa do zapamiętania, informacja jest niezwykle ważna, jeżeli wybieramy się np. samochodem z wrocławskimi tablicami na delegację. Kraków tak, Gdańsk tak, Lublin (kto tam jeździ w delegację, chociaż miasto śliczne) tak. Inne miasta niekoniecznie.
Ale dość o piłce. Teraz element trzeci, wyścigi Formuły 1. Na tym także znam się niespecjalnie, ale ze wszystkich trzech gradacji nieznania się, to nieznanie zawiera w sobie najwięcej wiedzy. Wynika to może z faktu, że zanim Robert Kubica zasiadł w kokpicie bolidu, interesowałem się odrobinę tą dyscypliną. Wiem, kto to był Emerson Fittipaldi, Niki Lauda, że bolidy kiedyś miały dwie przednie osie, że Ross Brawn jest dobrym strategiem, a Ferrari ma czerwone auta.
Ale to jest za mało, żeby powiedzieć, że się na tym znam. I szczerze powiem, że nie ma w Polsce wielu – jeżeli są jacykolwiek – ludzi, którzy na F1 się znają. Są tacy, którzy patrząc na telewizor, wiedzą, kto prowadzi, i wiedzą, które ekipy są silne, a które słabe, ale to za mało. Nie wiadomo, ile pracy w tunelach aerodynamicznych się wykonuje, jak balansuje się bolidy, projektuje kanały F, dobiera ustawienia skrzydeł do specyfiki toru, ustawia balans hamulców, zawieszenie czy dietę zawodników. Nikt tego nie wie, bo gdyby ktoś wiedział, to nie czytałby „Fleeta” (chociaż, kto to wie), tylko był pracownikiem Teamu F1.
Ale nie można popadać w aż tak głęboki samokrytycyzm. Są pewne fakty, zjawiska, czy nie wiem, jak to nazwać, które można pojąć tylko za pomocą zdrowego rozsądku. Pojmuję na przykład to, że bolidy F1 to chyba najbardziej zaawansowane technologicznie pojazdy, jakie kiedykolwiek jeździły po ziemi. Pojmuję także, że z racji gonitwy za każdym gramem, milimetrem, koniem mechanicznym podzespoły bolidów pracują absolutnie na granicy kompletnego wysilenia. Pojmuję więc, że czasami zdarza się tę granicę przekroczyć i siada skrzynia biegów, zaciera się silnik, kończą się hamulce czy po prostu przebija się opona.
Ale dlaczego, do jasnej cholery, dzieje się tak, że Team, którego roczny budżet pokryłby dług ZUS, który poświęca pracę kilku inżynierów tylko na to, żeby zaprojektowali przepływ oleju przy pokonywaniu jednego zakrętu podczas jednego konkretnego wyścigu, nie umie przykręcić koła! Nawet ja umiem przykręcić koło. A w Renault nie umieją. Ale dobrze, bądźmy tolerancyjni. Przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Może ktoś zapomniał, zamyślił się, może śruba była wadliwa, może to sam Bóg interweniował, zsyłając na wszystkich, którzy w niedzielę nastawili budziki na 8.00 rano, ba, na cały naród polski, karę w postaci odpadającego kółka Roberta. Tylko za co ta kara? Nieważne, za wszystko. Przecież wiadomo, że idea mesjanizmu wpisuje w jestestwo Polski wieczne cierpienie i poniewieranie. Stało się. Rozumiem i to. Tylko jednej rzeczy zrozumieć nie jestem – i prawdopodobnie nigdy nie będę – w stanie. Jeżeli pracujesz w Teamie F1 – co samo w sobie jest dość nobilitujące, a taka informacja sprzedana w nadmorskiej dyskotece przedstawicielce płci przeciwnej, okraszona zalotnym brzękiem kluczyków do samochodu jest w stanie zapewnić nam całonocną atencję panienki – i ta praca polega tylko na tym, że jak jedni faceci w żółtych kombinezonach wstają i lecą, to lecisz też i ty z lizakiem. I tym lizakiem masz dać znać kierowcy w żółtym aucie, że ma stać, a potem, że ma jechać. I jedyną twoją odpowiedzialnością jest zerknąć, czy aby inne auto nie nadjeżdża. i jeżeli tego nie umiesz, to... tego ja już nie rozumiem. Ale przyszedł mi z pomocą mój przyjaciel, który skwitował to tyle celnie, co złośliwie: Bo oni powinni zająć się żarciem sera i piciem beaujolais, a nie zabierać się za obsługę bolidu.

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne