Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Trends

Abdykacja

I stało się, redaktor naczelny szacownego flotowego czasopisma bądź – co wyjaśnię w dalszej części pożegnalnego dytyrambu – broszurki, padł ofiarą tak modnej ostatnio rekrutacji negatywnej. Chociaż ja wolę określenie, że abdykowałem. Co by nie mówić – zawsze lepiej abdykować, niż po prostu odejść z roboty czy wulgarnie zostać wylanym. A więc abdykowałem (z łac. abdicatio). Dla niewtajemniczonych, jest to dobrowolne lub wymuszone przedwczesne zrzeczenie się przez panującego władcę przysługujących mu z tego tytułu praw.
Przyznaję, może ani władcą nie jestem, ani praw specjalnych jako naczelny „Fleeta” nie miałem, ale abdykowałem. I to abdykowałem przedwcześnie. Niestety, nie dobrowolnie, a pod przymusem. Do abdykacji zmusił mnie wrogi, wywrotowy i reakcyjny element flotowy, działający pod postacią flotowych bojówek, które w przebraniu fleet managerów dostały się na nasze szkolenie Fleet Management Training. Od razu spieszę donieść, że oczywiście większość uczestników naszego szkolenia to ludzie światli, uczciwi, bogobojni, zacni i szlachetni. A niech o tym świadczy fakt, że jeden z uczestników – pan Adam* – zupełnie bezinteresownie, kierowany tylko miłością bliźniego i litością, jaką wzbudził w nim widok ciała redaktora Siwińskiego, kierując się wieloletnim doświadczeniem w tej materii, uratował był mi życie. Za ten szlachetny czyn serdecznie panu Adamowi dziękuję, chociaż z obecnej perspektywy, patrząc przez pryzmat nieludzkich wręcz upokorzeń, jakie mnie spotkały ze strony bojówek flotowych, których jedynym celem jest destabilizacja i tak absolutnie niestabilnego rynku flotowego, może mniej bolesne byłoby od pana Adama pomocy nie przyjmować. Ale do rzeczy.
Pierwsze upokorzenie spotkało mnie już na samym początku szkolenia, kiedy jedna z uczestniczek, analizując zawartość przepastnej torby konferencyjnej i konfrontując wnioski z tejże analizy z tym, co z tychże samych toreb wyciągali inni uczestnicy, ze zgrozą zauważyła, że czegoś brak! Pamiętacie zapewne, jakie to uczucie, kiedy podczas zakładowego mikołaja wszystkie dzieciaki dostawały od podpitego żula z kosmatymi myślami i z zawszoną sztuczną brodą paczki i kiedy twoja paczka była inna, gorsza, mniejsza. Bo nie było tam jabłka, banana czy paprykarza szczecińskiego? Pamiętacie to uczucie? To tak czuła się ta uczestniczka, bo czegoś nie miała!
– Przepraszam – zapytała tyleż uprzejmie, co stanowczo.
– Ależ słucham, szanowną panią, uniżenie i ze wzrastającą atencją. Bo ja na szkoleniu miły jestem. Frazie tej towarzyszył głęboki ukłon, nie do końca skonsultowany ze stanem mojego kręgosłupa, wobec czego w fazie uniżenia pozostałem odrobinę za długo.
– Ale ja nie mam tej… no… broszury nie mam.
– Ależ już spieszę donieść broszurę – wciąż pozostając w stanie uniżenia, co utrudniało mi identyfikację brakującej broszury, postanowiłem sprecyzować brak. – A jakiejż to broszury szanowna panienka nie posiada?
– Eeee… fleta. Uwierzcie mi, że wyprostowałem się natychmiast, a wzrok mój nie tylko zabijał, ale dodatkowo bezcześcił zwłoki. Rozdwoił mi się język, źrenice zrobiły się pionowe i z między zębów jadowych wysyczałem: Prrossssszzzzzeeeeee?
Drugie upokorzenie, będące bezpośrednim następstwem pierwszego, a w konsekwencji przyczynkiem do abdykacji, nastąpiło podczas kolacji, na której otrzymałem – i to przy znaczącym współudziale przedstawicielki SKFS-u – szarfę z papieru toaletowego z misternie wypisanym błyszczykiem napisem – Flet broszurka. Na dodatek z sali padały sugestie, że pomysł drukowania naszego magazynu w rolkach nie jest do końca pozbawiony sensu, ponieważ… sami wiecie. Chwilę później akces do bycia naczelnym i stworzenia z fleta broszurki wartościowego magazynu „Fleet” zgłosił Michał Miszewski. Wtedy abdykowałem? Abdykowałem!? A skąd! Tak łatwo wam nie pójdzie.

Tomasz Siwiński
*Imię Pana Andrzeja Chocyka zostało zmienione

KACYK

Przeczytaj również
Popularne