Paweł Turzyniecki
Początek listopada i zaczynam przygodę z pełni elektrycznym Mercedes-Benz Vito w wersji furgon. Szukamy auta na placu u importera i… niespodzianka po znalezieniu. Elektryk zarejestrowany na „białych” tablicach rejestracyjnych.
Reakcja na moją uwagę o „białych” tablicach, dlatego wydajemy auto z dowodem rejestracyjnym na wypadek zatrzymania przez policję podczas poruszania się buspasami. Auto rejestrowane w 2019 roku, więc jeszcze nie było zielonych tablic dla elektryków. Kolejne zaskoczenie, po otworzeniu przestrzeni ładunkowej, aby pokazać ładowarkę. Ładowarka w bardzo praktycznym „stojaku” na kółkach, ale niestety z niespodziankami, ale o tym później.
Wsiadam i odpalam w sposób tradycyjny kluczykiem. Akumulatory naładowane w 100%, wyświetlany zasięg niecałe 150 km. Ruszamy w ciszy, jak to w elektryku, przyspieszenie zadowalające, ale nie tak dynamiczne jak w osobówkach. W końcu to auto robocze, dostawcze. Rozpędzam się i rozpędzam się do ponad… może bez szczegółów, ale nie ma ogranicznika prędkości, jaki jest w MAN e-TGE, 95 km/h.
Stopień naładowania akumulatorów dość szybko się zmniejsza. Testowane auto miało oświetlenie na tradycyjnych żarówkach, które zużywają sporo prądu. Włączenie wentylatora i ustawienie wyższej, 21 stopni, temperatury powoduje zmniejszenie zasięgu. Nie biorąc pod uwagę zasięgu, funkcjonalność auta jest identyczna z wersjami spalinowymi, ale przewyższa je pod względem komfortu akustycznego podczas jazdy.
Podjeżdżam pod dom, zostało 37% baterii, więc wyjmuję ładowarkę i zaczynam podłączać się do sieci. Przewód zasilający tylko trójfazowy lub trzeba mieć przedłużać 220V zakończony z obu stron wtyczką. Na szczęcie mam w domu końcówkę instalacji trójfazowej, więc mogłem ładować akumulatory. Co w przypadku, jeżeli nie ma się dostępu do „siły” ? Dzięki trzem fazom auto informuje, że ładowanie będzie trwało 3,5 godziny do „pełna” i faktycznie po wskazanym czasie akumulatory są w 100% naładowane.
Mimo odzysku energii i doładowywania akumulatorów podczas jazdy to aktualne zasięgi są nieakceptowalne, szczególnie w zimie przy włączonym ogrzewaniu zasięg bardzo się zmniejsza. Niestety, wyjeżdżać i martwić się, czy wrócimy na bazę, czy trzeba będzie wzywać lawetę. Nawet doładowywanie w ciągu dnia jest zdecydowanie za długie.
Po testowaniu dwóch elektrycznych aut dostawczych stwierdzam, że jeszcze to nie czas na taki napęd do aut, nazwijmy je roboczymi. Przy obecnym trendzie ekologicznym wcześniej czy później zaczną być ustanawiane strefy zero emisyjne, więc trzeba będzie zainwestować w dostawcze elektryki. Pytania, jak to wpłynie na rentowność biznesu (cena zakupu, cena prądu, niezawodność układów elektrycznych), z jakich źródeł będzie produkowany prąd do zasilania aut i kiedy, czy nie wspominając o kosztach, zostaną zmodernizowanie polskie sieci przesyłowe energii elektrycznej. Obecnie elektryki są bardziej traktowane jako jeden z elementów wizerunku firmy, która dba o środowisko oraz narzędziem PR-owym i marketingowym niż auto typowo robocze.
Paweł Turzynieckifleet manager