Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Delegacja

Kiedy system bezpieczeństwa czynnego w samochodzie, np. kontrola trakcji, zadziała chociaż raz, wiadomo, że taki system już się zwrócił. Trzeba jeździć tak, żeby systemy się nie załączały. Proste, prawda? Niby tak, jednak teoria teorią, a praktyka praktyką.

Mam to szczęście, że do Warszawy jeżdżę w delegację. Szczęście polega na tym, że jeżeli jeżdżę tam w delegację, to oznacza że nie mieszkam tam na stałe. Nie to, żebym był jakimś potężnym przeciwnikiem Warszawy. Powiedzmy, że bardziej jestem zwolennikiem mieszkania we Wrocławiu. Wracając do mojej delegacji, miała ona miejsce w poniedziałek. Jest to informacja o tyle istotna, że jeżeli nie jest to konieczne, staramy się – u nas w firmie – nie umawiać spotkań w stolicy w poniedziałki i piątki. To dni, kiedy ruch jest największy, a kierowcy najbardziej roztargnieni. W poniedziałek, bo jadą do pracy, a w piątki, bo wracają z pracy na weekend do domów. Niestety, czasami jest tak, że nie mamy wyboru i musimy jechać wtedy, kiedy jest jakaś impreza, Tak się złożyło, że jedna z wiodących firm wynajmu długoterminowego postanowiła zrobić konferencję o godzinie 10 rano w poniedziałek. Tak się przynajmniej wydawało piszącemu te słowa. Popsioczyłem sobie pod nosem, ale co robić – pojechałem. Budzik nastawiony, a mimo że trasa z Wrocławia do Warszawy zajmuje teraz 2,5 h, to ja jestem zwolennikiem teorii, że najlepiej jest wyjechać wcześniej, niż się spieszyć. Truizm, ale naprawdę to działa. Chcesz przyjechać wypoczęty, rozluźniony – wyjedź wcześniej. Polecam szczególnie tym, którzy delektują się jazdą samochodem. Wyjechałem więc wcześniej… dużo wcześniej… dużo, dużo wcześniej. Ponieważ konferencja prasowa była, a i owszem na 10.00, ale nie w poniedziałek, tylko w środę. Jednak kiedy zadzwonił budzik, tej wiedzy nie miałem. Nie miałem jej też, kiedy wyjechałem, nie miałem, kiedy pokonywałem kolejne kilometry krajowej ósemki i nie miałem, kiedy jeden z systemów w samochodzie nakazał mi zjazd na kawę, bo byłem zmęczony. Nie byłem, ale postanowiłem się nie kłócić z systemem, tylko grzecznie go posłuchać. Miałem też takie wewnętrzne przekonanie, że tak naprawdę jestem jedynym użytkownikiem w Polsce, który posłuchał tego systemu. Tak, wiem, w Niemczech wszyscy kierowcy zatrzymują się w miejscu, kiedy widzą ikonkę filiżanki kawy, albo sprzedają od razu taki samochód jako zepsuty.

Kiedy ruszyłem pokrzepiony kofeiną, do celu pozostało mi jakieś 140 km. Zjechałem z krajowej ósemka na rzecz autostrady A2. Tempomat ustawiony na 125 km/h. Była 8.00 rano, więc do konferencji miałem dwie godziny… plus dwa dni, ale tego wciąż nie byłem świadomy.

Nie uważam się za kierowcę dobrego, ale na pewno mającego zdrowy rozsądek i czasami starającego się go używać. Tak, wiem, że wyjechałem o dwa dni za wcześnie. Niestety, A2 w poniedziałek rano w kierunku Warszawy nie jest miejscem, gdzie wśród kierowców dominuje zdrowy rozsądek. Długie światła, kiedy lewy pas był zablokowany przez wyprzedzające się ciężarówki, zjeżdżanie to w lewo, to w prawo, jakby takie spojrzenie, co spowodowało korek, mogło go natychmiast rozładować. Na odcinku 30 kilometrów, kiedy jechałem prawym pasem, jeden kompletny przygłup mijał mnie lewym pasem sześć razy, za każdym razem chłoszcząc poprzedzające go pojazdy fotonami z biksenonowych świateł drogowych. Przy trzecim wyprzedzeniu na mojej twarzy musiał się malować wyraz lekkiej zadumy, czy to aby na pewno się dzieje. Następne dwa razy już dosyć poważnie mnie rozbawiły.

Kiedy do Warszawy zostało mi niespełna 80 km, jechałem lewym pasem i byłem na równi z ciężarówką, kiedy zobaczyłem w lusterku rozbłyski świateł, które zbliżały się do mnie zdecydowanie szybciej, niż ja od nich oddalałem. Nagle kilka samochodów przede mną zauważyłem, że coś się dzieje. Awaryjne hamowanie, ktoś uciekający na pas zieleni. Rozpoczynał się karambol. Instynktownie dodałem gazu (mocne samochody są dlatego bezpieczne) i uciekłem przed ciężarówkę i na pas awaryjny. Przypomniałem sobie, jak kilka razy ćwiczyłem z instruktorami awaryjne omijanie przeszkody. To był moment, kiedy może ta umiejętność uratowała mi życie. Wtedy też zostałem wyprzedzony przez idiotę po raz szósty i ostatni.

Kiedy się zatrzymałem na parkingu kilkaset metrów dalej, żeby na wszelki ‒ o ironio ‒ wypadek sprawdzić, czy zwieracze wytrzymały, ze schowka wypadło zaproszenie na konferencję. O cholera, to za dwa dni.

Wracając, widziałem miejsce karambolu i idiotę stojącego obok tego, co zostało z jego samochodu, swoją drogą doskonałego, bo uratował mu życie.

Tuż przed Wrocławiem komputer znowu kazał mi zjechać na kawę, tym razem go nie posłuchałem, kupiłem herbatę.

 

Tomasz Siwiński

Przeczytaj również
Popularne